Выбрать главу

Holmes wstał i wrzucił niedopałek papierosa do kominka.

- Watsonie, zachowałem się jak tępak - stwierdził. - Kiedy opowiedziałeś mi, że widziałeś, jak rowerzysta poprawia muszkę, stojąc wśród zarośli, powinienem był od razu się wszystkiego domyślić. Możemy jednak pogratulować sobie ciekawej i pod pewnymi względami wyjątkowej sprawy. Widzę, że ścieżką nadchodzi trzech panów z policji okręgowej, i cieszę się, że młody stajenny dotrzymuje im kroku, zdaje się, że ani on, ani osobliwy pan młody nie doznali trwałego uszczerbku podczas dzisiejszych porannych przygód. Sądzę, Holmesie, że jako lekarz możesz sprawdzić stan panny Smith i powiedzieć jej, że jeśli czuje się na siłach, z przyjemnością odwieziemy ją do matki. Jeśli wciąż będzie osłabiona, sądzę, że postawi ją na nogi wzmianka

0 telegramie do pewnego młodego elektryka. Co do pana, panie Carruthers, sądzę, że zrobił pan wszystko, co w pańskiej mocy, by odkupić swój udział w tym ohydnym spisku. Oto moja wizytówka. Jeśli moje zeznania mogłyby pomóc podczas pańskiego procesu, będę do dyspozycji.

Jak czytelnicy zapewne zauważyli, w wirze naszej nieprzerwanej działalności często miewam trudności z podsumowaniem mych opowieści i podaniem końcowych informacji, których mogliby oczekiwać zainteresowani. Niemal natychmiast po każdej sprawie następuje kolejna, a po rozwikłaniu zagadki zamieszane w nią osoby na zawsze znikają z naszego pracowitego życia. Na końcu notatek dotyczących tego śledztwa znalazłem jednak dopisek, że panna Violet Smith istotnie odziedziczyła spory majątek i obecnie jest żoną Cyrila Mortona, starszego wspólnika Morton & Kennedy, słynnej firmy elektrycznej z Westminster. Williamson

1 Woodley stanęli przed sądem za napaść i porwanie. Pierwszego z nich skazano na siedem, drugiego na dziesięć lat więzienia. O losie pana Carruthers nic mi nie wiadomo, jestem jednak pewien, że sąd nie był dla niego zbyt surowy, gdyż to Woodley uchodził za niebezpiecznego łotra, i sądzę, że już po kilku miesiącach spłacił swój dług wobec prawa.

Rozdział piąty

Szkoła klasztorna

Wiele osób wkraczało do naszego mieszkania przy Baker Street lub opuszczało je w dramatyczny sposób, nie przypominam sobie jednak żadnego przypadku równie nagłego i zdumiewającego jak pierwsza wizyta, którą złożył nam mgr dr itp. Thorneycroft Huxtable. Najpierw wniesiono jego wizytówkę, zbyt małą, by pomieścić wszystkie tytuły naukowe właściciela, następnie do pokoju wkroczył pan Huxtable we własnej osobie, potężny, pompatyczny i pełen godności, uosobienie solidności i opanowania. Ale kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, zachwiał się na nogach, chwycił się stolika i, nieprzytomny i bezradny, osunął się na podłogę. Jego majestatyczna sylwetka spoczęła na skórze niedźwiedzia leżącej przed kominkiem.

Zerwaliśmy się na równe nogi i przez kilka chwil w ciszy i zdumieniu przypatrywaliśmy się temu olbrzymiemu wrakowi człowieka, który niechybnie przebył nagłą i śmiertelnie niebezpieczną burzę w odmętach oceanu życia. Holmes szybko podłożył mu pod głowę poduszkę, a ja napoiłem go brandy. Nalana blada twarz mężczyzny była poorana zmarszczkami świadczącymi o licznych troskach, zwisające worki pod oczami miały kolor ołowiu, kąciki rozchylonych ust opadły w grymasie bólu, a fałdy policzków pokrywał zarost. Kołnierzyk i koszula przybysza były przybrudzone po długiej podróży, a rozczochrane włosy jeżyły się na kształtnej głowie. Leżał przed nami człowiek dotknięty wielkim cierpieniem.

- Co mu jest, Watsonie? - spytał Holmes.

- Całkowicie wyczerpany. Może osłabł z głodu i zmęczenia - powiedziałem, badając nitkowate tętno nieprzytomnego, które świadczyło o tym, że życie ledwie się w nim tli.

- Bilet w obie strony, z Mackleton, na północy Anglii - stwierdził Holmes, wyciągając dokument z kieszonki od zegarka. - Nie ma jeszcze dwunastej. Musiał wyjechać bardzo wcześnie.

Zmarszczone powieki naszego gościa zaczęły drgać, i po chwili spojrzały na nas nieprzytomne szare oczy. Mężczyzna stanął chwiejnie na nogi z twarzą purpurową ze wstydu.

- Proszę wybaczyć mi tę słabość, panie Holmes, jestem nieco wyczerpany nerwowo. Jeśli poczęstują mnie panowie ciastkiem i szklanką mleka, poczuję się lepiej. Panie Holmes, przyjechałem osobiście, by upewnić się, że pojedzie pan ze mną. Obawiałem się, że żaden telegram nie przekona pana, jak pilna jest sprawa.

- Kiedy dojdzie pan do siebie.

- Czuję się już dobrze. Nie wiem, co mi się stało. Panie Holmes, chciałbym, żeby pojechał pan ze mną do Mackleton najbliższym pociągiem.

Mój przyjaciel potrząsnął głową.

- Mój współpracownik doktor Watson może zaświadczyć, że jesteśmy w tej chwili bardzo zajęci. Pracuję nad sprawą dokumentów Ferrersa, rozpoczyna się też proces o morderstwo Abergavenny. Jedynie bardzo istotna sprawa mogłaby skłonić mnie w tej chwili do wyjazdu z Londynu.

- Istotna! - nasz gość wyrzucił w górę ręce. - Czy nie słyszał pan o porwaniu jedynego syna księcia Holdernesse?

- Byłego ministra?

- Zgadza się. Staraliśmy się, by sprawa nie trafiła do gazet, ale wzmianka ukazała się w „Globe” wczoraj wieczorem. Myślałem, że może pan o tym słyszał.

Holmes wyciągnął swą długą szczupłą rękę i chwycił tom encyklopedii zawierający hasła na literę H: „Holdernesse, szósty książę, kawaler orderu podwiązki, tajny radca - cóż za persona! - Baron Beverley, hrabia Carston - a niech mnie, jaka długa lista! - Od 1900 pan na Hallamshire. W 1888 poślubił Edith, córkę sir Charlesa Appledore. Dziedzic i jedyny potomek, lord Saltire. Posiadacz ok. 250 akrów ziemi oraz kopalni minerałów w hrabstwie Lancashire i w Walii. Adres: Carlton House Terrace; Holdernesse Hall, Hallamshire; zamek Carston, Bangor, Walia. Lord Admiralicji, 1872. Sekretarz stanu ds.” - no, no, ten człowiek z pewnością należy do najznamienitszych poddanych królowej.

- Najznamienitszych i zapewne najzamożniejszych. Panie Holmes, wiem, że w pracy zawodowej postępuje pan według niezwykle szlachetnych zasad i jest pan gotów pracować dla samej pracy. Mogę jednak zdradzić, iż jego książęca mość obiecał czek na pięć tysięcy funtów osobie, która wykryje miejsce pobytu jego syna, i kolejny, na tysiąc, temu, kto ujawni tożsamość porywaczy.

- To hojna oferta - stwierdził Holmes. - Watsonie, sądzę, że pojedziemy z doktorem Huxtable na północ Anglii. A teraz, doktorze, kiedy skończy pan pić mleko, proszę, by zechciał nam opowiedzieć, co się stało, kiedy i w jaki sposób, co wspólnego ze sprawą ma doktor Thorneycroft Huxtable ze szkoły klasztornej nieopodal Mackleton i czemu zjawia się on w trzy dni po całym zajściu, da się to stwierdzić po pańskim zaroście, by zabiegać o moje skromne usługi.

Nasz gość zjadł ciastka, popijając mlekiem. W jego oczach znów pojawił się błysk, a na policzki wrócił rumieniec, kiedy zaczął, z wielką werwą i jasnością, objaśniać sytuację: