Выбрать главу

- Co pan zrobił po jej śmierci?

- Nie mogłem zostawić ciała w pokoju. Pierwszej nocy zanieśliśmy razem z Norlettem zwłoki do starego nieużywanego pawilonu, w którym znajduje się studnia. Niestety, poszedł za nami ulubiony spaniel Beatrice, który potem szczekał jak opętany przed drzwiami. Wiedziałem już wtedy, że zwłoki należy przenieść w bezpieczniejsze miejsce. Najpierw pozbyłem się psa, a potem przenieśliśmy ciało do krypty pod kaplicą. W moim mniemaniu nie jest to brak poszanowania dla zmarłej, panie Holmes i nie wydaje mi się, żebym zbezcześcił jej zwłoki.

- Pańskiego czynu nie można niczym usprawiedliwić.

Baronet potrząsną niecierpliwie głową.

- Łatwo jest prawić innym kazania - rzekł. - Gdyby był pan w mojej sytuacji, pewnie miałby inne zdanie. Nie można bezczynnie patrzeć, jak wszystkie marzenia i nadzieje mogą zostać zaprzepaszczone w jeden dzień. Wydawało mi się, że jeśli na jakiś czas miejscem spoczynku mej siostry będzie jedna z trumien przodków jej męża znajdująca się na poświęconej ziemi, to nic złego się nie stanie. Otworzyliśmy trumnę, usunęliśmy z niej szczątki i położyliśmy ciało mojej siostry. Nie mogliśmy jednak pozostawić starych kości na podłodze krypty. Razem z Norlettem przenieśliśmy je do pieca i w nocy spaliliśmy. Oto cała historia, panie Holmes, choć to, jak pan odkrył mój sekret i zmusił, bym go panu wyjawił, jest niezwykłe.

Holmes przez chwilę siedział, zamyślony.

- Jest jedna rzecz, która się nie zgadza, sir Robercie - powiedział w końcu. - Mam na myśli pańskie zakłady, a co za nimi idzie, nadzieję na lepszą przyszłość. Gdyby wierzyciele pozbawili nawet pana majątku, i tak mógłby żyć pan z wygranej.

- Koń jest częścią majątku, inaczej w ogóle nie zależałoby im na tym wyścigu. Prawdopodobnie wcale nie wystawiliby konia. Największe długi zaciągnąłem u mojego najzagorzalszego wroga, nie lada łobuza Sama Brewera, którego kiedyś przetrenowałem batem na torze wyścigowym Newmarket Heath. Czy naprawdę myślicie, panowie, że oszczędziłby mnie?

- Cóż, sir Robercie - rzekł Holmes, wstając z krzesła - bez dwóch zdań sprawę tą należy zgłosić na policję. Muszę dopilnować, by fakty wyszły na światło dzienne. Na tym moja praca się zakończy. Nie mnie jednak oceniać pański kręgosłup moralny albo poczucie przyzwoitości. Watsonie, dochodzi północ, powinniśmy się chyba udać do naszych skromnych kwater.

Historia ta zakończyła się radosną wieścią od sir Roberta: jego działanie się opłaciło. Książe Shoscombe wygrał derby, właściciel konia zgarnął osiemdziesiąt tysięcy funtów z zakładów, a do chwili zwycięstwa udało mu się utrzymać wierzycieli z dala od majątku.

Wygrana pozwoliła sir Robertowi spłacić długi i poukładać sobie życie na nowo. Zarówno policjanci, jak i koroner popatrzyli na przewinienia sir Roberta przez palce i poza reprymendą za zwłokę w zgłoszeniu śmierci starszej pani baronet wyszedł z opresji bez szwanku. Ten dziwny incydent w jego życiu pomógł mu stanąć na nogi, i można przypuszczać, że uda mu się dożyć sędziwego wieku.

Rozdział dwunasty

Emerytowany sprzedawca farb

Tego ranka Sherlock Holmes był w melancholijnym filozoficznym nastroju. Jego czujny i praktyczny umysł często poddawał się takim stanom.

- Widziałeś go? - zapytał.

- Masz na myśli tego mężczyznę, który przed chwilą stąd wyszedł?

- Nie inaczej.

- Tak, minęliśmy się drzwiach - odparłem.

- Co o nim sądzisz?

- Żałosna istota, mizerna i przybita.

- Trafiłeś, Watsonie. Żałosny mizerny człowiek. Ale czy cały świat nie jest żałosny i mizerny? Czy osobista historia człowieka nie jest tylko odzwierciedleniem tego, co doświadcza świat, tylko na mniejszą skalę? Mamy marzenia. Spełniamy je. Ale cóż pozostaje nam na koniec? Cień. Albo nawet gorzej - cierpienie.

- Czy to był twój nowy klient?

- Można tak powiedzieć. Przysłali go do mnie ze Scotland Yardu, podobnie jak lekarze, którzy czasami wysyłają swoich nieuleczalnie chorych pacjentów do znachora. Twierdzą wtedy, że oni już nie poradzą, a stan pacjenta jest tak zły, że i tak nic go już nie pogorszy.

- Jaki problem sprowadził tego dżentelmena?

Holmes podniósł ze stołu poplamioną wizytówkę.

- Jozajasz Amberley. Twierdzi, że był kiedyś wspólnikiem w firmie Brickfall i Amberley, produkującej artykuły dla artystów malarzy. Nazwa ta często widnieje na opakowaniach farb. Po wielu latach żmudnej pracy zarobił tyle pieniędzy, że w wieku sześćdziesięciu jeden lat odszedł na emeryturę, kupił dom w Lewisham, przeprowadził się tam i wreszcie mógł się napawać odpoczynkiem. Wydawało się, że czeka go skromne spokojne życie.

Holmes zerknął na zapiski nabazgrane na odwrotnej stronie koperty.

- Przeszedł na emeryturę w 1896 roku. W 1897 roku pojął za żonę młodszą o dwadzieścia lat kobietę i, jeśli ta fotografia nie kłamie, to była ona bardzo urodziwa. Miał więc pieniądze, żonę i cieszył się życiem. Wszystko układało się wspaniale. A jednak w ciągu dwóch lat zmienił się, jak sam zauważyłeś, w przygnębionego nieszczęśliwego człowieka.

- Znasz powód jego kłopotów?

- To, co zwykle, Watsonie. Nielojalny przyjaciel i niewierna żona. Pan Amberley ma jedno hobby - grę w szachy. W Lewisham mieszka niedaleko niego pewien lekarz, który również jest amatorem tego szlachetnego sportu. Mam tu zapisane jego imię, nazywa się Ray Ernest. Lekarz ten często odwiedzał mojego klienta, więc nikogo nie dziwiło, że stosunki między nim a panią Amberley stały się dosyć zażyłe, gdyż, nawet na pierwszy rzut oka widać, jak się zresztą sam przekonałeś, iż nasz nieszczęsny klient nie grzeszy urokiem osobistym, choć pewnie ma inne zalety. Przyjaciel lekarz i żona mego klienta uciekli w zeszłym tygodniu i nikt nie wie dokąd. Co więcej, jego niewierna małżonka zabrała ze sobą kasetkę na dokumenty, w której pan Amberley trzymał większość oszczędności. Czy tę kobietę da się odszukać? Czy uda się odzyskać pieniądze klienta? Problem jest dość pospolity, jednak dla pana Jozajasza Amberleya jest niezwykle istotny.

- Co zamierzasz zrobić?

- Mój drogi, pytanie powinno brzmieć: „Co ty, Watsonie, zamierzasz zrobić?”, jeśli oczywiście będziesz tak dobry i zechcesz mnie zastąpić. Wiesz przecież, że obecnie zajmuję się sprawą dwóch patriarchów kościoła koptyjskiego, która już dziś powinna się wyjaśnić. W tej chwili naprawdę nie mam czasu, żeby jechać do Lewisham, a przecież dowody zgromadzone na miejscu zdarzenia są niezwykle istotne. Starszy pan bardzo nalegał, żebym to ja właśnie pojechał, ale wytłumaczyłem mu, dlaczego nie mogę tego uczynić. Zapewniłem go, że przyjedzie mój przedstawiciel.

- Oczywiście, pojadę - odparłem. - Szczerze mówiąc, nie sądzę, żebym zdołał jakoś pomóc, ale zrobię wszystko, co tylko w mojej mocy.

I tak pewnego letniego dnia wyruszyłem do Lewisham, marząc po cichu, by problem, z jakim przyjdzie mi się zmierzyć w tym tygodniu, stał się tematem numer jeden w całej Anglii.

Gdy wróciłem na Baker Street, by zdać relacje z mojej wyprawy, było już dość późno. Słuchając mnie, Holmes siedział, wtulony całym swoim chudym ciałem w fotel, i pykał spokojnie fajkę, z której unosił się gryzący dym. Miał błogi wyraz twarzy; powieki opadły leniwie na oczy i wydawało się, że za chwilę zaśnie, ale gdy tylko zawieszałem głos lub moja opowieść nasuwała jakieś pytania, jego szare oczy się otwierały, a żywe spojrzenie przewiercało mnie na wylot niczym rapier.

- Dom pana Jozajasza Amberleya nazywa się „Przystań”. Myślę, że to cię powinno zainteresować. Posiadłość wygląda jak zubożały patrycjusz, który zagubił się wśród swych poddanych. Znasz tę dzielnicę - na ulicach kostka brukowa, a dojechać do niej można tylko podmiejską podniszczoną drogą. Gdzieś pośrodku znajduje się ten stary dom, niczym mała oaza starożytnej kultury i stylu, otoczony wysokim popękanym murem, gdzieniegdzie nakrapianym mchem.