Выбрать главу

Oblizałem wargi.

- Tym niemniej kapitan umarł o świcie. Serce nie wytrzymało.

Milczałem.

- Po trzecie i ostatnie... Mieliśmy z panem szczęście, panie zi Tabor. Książę padł ofiarą innego spisku, znacznie bardziej kunsztownego i wyrafinowanego; przy czym pułapka została zastawiona za pomocą niewiarygodnie subtelnej magii. Głównym podejrzanym jest mistrz ochrony Driwegocjusa, Ondra o przydomku Naga Iglica. Nie ma jednak szans, by postawić go przed sądem. Zniknął od razu po incydencie i zaszył się teraz niewątpliwie w jednej ze swych nor. Nie wiadomo, na co mu się to wszystko zdało, dostawał przecież gigantyczne pieniądze! Własnoręcznie ściął złotonośne drzewo. Jednak...

Chłopak przerwał w pół słowa. Milczał przez chwilę, po czym chwycił klamkę:

- Zegnam pana, panie zi Tabor. Proszę wybaczyć, jeśli coś poszło nie tak.

- Życzę zdrowia pańskiej matce - rzekłem.

Chłopak uśmiechnął się z goryczą:

- Dziękuję. Jeszcze jedno, panie zi Tabor. Kiedy zdecyduje się pan kogoś ukarać... proszę zapamiętać moje słowa. I ukarać króla.

Drzwi się zamknęły.

Milion lat temu
(początek cytatu)

Leżeli, obejmując się. Alik w ciemności posapywał na swoim rozkładanym łóżku. Staś miał gładkie, opalone ramię. Wtulając gorący nos mężowi w ucho, Julia myślała, że wszystko jest dobrze. Że jest prawie w domu. Jest jej ciepło, przytulnie i niczym nie musi się niepokoić.

...Spotkali się w metrze. Dwoje dorosłych już, samodzielnych, ani trochę nie lekkomyślnych ludzi po raz pierwszy spotkało się w metrze - w ludzkim potoku, a dokładniej, niemal w tłumie. Był listopad; oboje wracali z pracy, zmęczeni i głodni, obojgu było nieprzytulnie i smutno, na żadne z nich nikt w domu nie czekał.

Ruchome schody niosły ich - najpierw na spotkanie - a potem dalej, w różne strony; oboje mieli zwyczaj patrzeć na sunący z naprzeciwka ludzki potok. Od razu się zauważyli.

Julia prawie natychmiast odwróciła wzrok; niezręcznie jest gapić się na nieznajomego mężczyznę. W pewnym momencie wydało się jej, że skądś zna tego człowieka, ale nie może sobie przypomnieć, gdzie się już spotkali.

Po zejściu z ruchomych schodów na chwilę zatrzymała się obok kiosku z książkami, a potem nieoczekiwanie dla samej siebie zawróciła i pojechała w dół, tam, skąd dopiero co wyjechała. Połowę dystansu na zmianę to wymyślała sobie za szczenięcą głupotę, to pocieszała tym, że czasu na idiotyczną przejażdżkę straciła niewiele - góra siedem minut.

A dokładnie pośrodku schodów - jak poprzednim razem - zobaczyła znajomego nieznajomego, który jechał jej na spotkanie.

I od razu odwróciła wzrok.

Być może kiwnął w jej stronę. A może przyglądał się z niedowierzaniem, jak ona odwraca się, z uporem udając, że go nie zauważa.

Czerwieniąc się i patrząc sobie pod nogi, zjechała na dół, na peron.

W pierwszym odruchu chciała uciekać. Wskoczyć do wagonu metra i o wszystkim zapomnieć; przyjedzie do domu jakieś czterdzieści minut później, nie będzie jednak trzeba wybijać się z ustabilizowanej, komfortowej i zaplanowanej samotności. Żadnych znajomych, żadnych trosk.

Potem pomyślała, że może naprawdę się znają? Po prostu zapomniała o poprzednim spotkaniu, a ten mężczyzna nie? Może spotykali się w instytucie i jej ucieczka okaże się w takiej sytuacji dziwna i obraźliwa?

Zjechała na peron i stanęła obok budki dyżurnej, na przelocie.

Na białym marmurze ściany wydrapane było niecenzuralne słowo;

Julia czuła się nieswojo, jak w kolejce do lekarza. Minęło pięć minut; co chwila podnosiła zegarek do samego nosa i miała wrażenie, że stanął.

Przeszło dziesięć minut.

Potem piętnaście.

Dyżurna spoglądała z przeszklonej budki ze współczuciem. A Julia co chwilę zahaczała wzrokiem o niecenzuralny napis, jakby wdeptywała w krowi placek.

Gdy upłynęło dwadzieścia minut, zrozumiała że dwadzieścia cztery przeżyte lata nie dodały jej ani kropelki rozumu. Czerwona, jak pierwszomajowe prześcieradło, weszła na jadące do góry schody i przez całą drogę na powierzchnię nie unosiła wzroku.

Przez kilka dni czuła nieuzasadniony smutek, a potem wszystko potoczyło się po dawnemu. Na dobre zapomniała już o człowieku na ruchomych schodach i bardzo się zmieszała, gdy któregoś dnia w metrze ktoś delikatnie chwycił ją za łokieć.

- Proszę wybaczyć...

Patrzyła na niego, nie mogąc sobie przypomnieć, gdzie go wcześniej widziała. Coś takiego zdarzało się jej już wcześniej - nieznani ludzie witali się z Julią jak starzy znajomi i życzliwie pytali o różne rzeczy, a ona uśmiechała się z przymusem, nie mając nadziei, że przypomni sobie imię rozmówcy, czy okoliczności, w których się poznali. Teraz również mrugała, próbując pojąć, kto przed nią stoi. Tylko że tym razem zmieszany był mężczyzna.

- Proszę wybaczyć, chyba nie powinienem... Ruchome schody, Pamięta pani?

Przypomniała sobie.

Nadjechał jej pociąg. Miała jeszcze szansę chłodno kiwnąć głową i wślizgnąć się do wagonu, gdzie tak obiecująco widać było wolne miejsca na siedzeniu z dermy. Zawahała się i drzwi zatrzasnęły się jej przed nosem. Pociąg odjechał.

- Mam na imię Stanisław.

Poznawali się stopniowo, ostrożnie, bojaźliwie - jak dwa nieufne zwierzątka, jak dwaj tchórzliwi bokserzy. W milczeniu wędrowali zaśnieżonym parkiem i krążyli po własnych śladach, cały czas w milczeniu. Julia opierała się o ramię Stasa i nie raz i nie dwa jej nogi w paradnych bucikach, nieprzeznaczonych do takich wypraw, potykały się i ślizgały na oblodzonych bruzdach. Wtedy muskularna ręka zmieniała się w stalową poręcz, żelbetonową podporę i ani razu - ani razu! - Staś nie pozwolił jej, by upadła - czy dotknęła śniegu rąbkiem zimowego płaszcza.

Jakoś od razu okazało się, że wszystkie problemy, wcześniej doprowadzające Julię do rozpaczy, są łatwo rozwiązywalne. Wszystkie: od kataru, do awantur z nieprzyjemnymi sąsiadami. Wydawało się, że nawet psy gryzące się na ulicy, przy samym pojawieniu się Stasa kończyły walkę i rozchodziły się, powarkując, do przeciwnych narożników.

Nowy rok powitali cicho i spokojnie, na krętej historycznej uliczce niedaleko domu Julii, a potem piechotą przeszli przez całe miasto do Stasa, zagrzali czerwone wino i ani razu, do końca nocy, nie włączali telewizora. Okazało się, że jeszcze jedna bariera, która wydawała się Julii nie do przezwyciężenia, ta przerażająca ją bariera między mężczyzna i kobietą, przełamuje się lekko i naturalnie. Jak skorupka jajka, która poddaje się wysiłkom wykluwającego się pisklęcia.

Ranek pierwszego stycznia okazał się mokry i mglisty. Julia siedziała za malutkim stołem w niewielkim „dużym pokoju” Stasa, a nad ogromnym, białym garnuszkiem mleka z miodem unosiła się para.

Po miesiącu okazało się, że Staś był wcześniej żonaty. Julia poczuła się urażona: dlaczego nie powiedział jej o tym od razu?! I poprosiła, wręcz zażądała, by opisał jej szczegóły: co zaszło w jego rodzinie, czy była żona ponownie wyszła za mąż i, co najważniejsze, czy Staś ma dzieci?

Nie odpowiedział.

Julia wpadła w złość, a Staś odszedł. Przez cztery miesiące, a nawet cztery i pół, nie spotykali się i nie dzwonili do siebie. A współpracownicy Julii, którzy zauważyli, oczywiście, początek jej romansu, teraz zauważyli jego koniec i współczująco kiwali głowami.