Выбрать главу

– Proponuję żebyśmy zostali amis.

– A dlaczego nie petit amis? *

– Bo ja mam męża – odpowiedziałam.

– Masz męża?

– Tak i jestem w nim zakochana do szaleństwa, on jest najcudowniejszy na świecie i, i nie wyciągaj mnie na zwierzenia, bo chyba nie słyszałeś, żeby kobieta tak zachwycała się swoim mężem.

– Owszem moja żona, to znaczy moja była żona.

– Widzisz, ja też nie wiedziałam, że jesteś żonaty.

– Byłem, byłem, ale wszystko co dobre ma swój koniec. Nasze małżeństwo było wspaniałe, wszystko układało się cudownie, aż za cudownie, bo po pewnej szalonej nocy Kena zerwała się naga z łóżka i zaczęła coś pisać przy biurku. Powiedziała, że kiedy się kochaliśmy doznała olśnienia. Olśnienie polegało na tym, że odkryła w kobiecie dodatkowy zmysł, coś pomiędzy zmysłem dotyku a zmysłem metafizycznym. Kena jest antropologiem, więc nie chciała popadać w mistycyzm ani w czystą biologię. Wymyśliła, że orgazm u kobiety nie jest efektem fizycznego dotyku, bo dotyk można określić: jego miejsce i siłę, a to co czuje kobieta w czasie kochania nic da się dokładnie opisać. Innym dowodem na prawdziwość tej teorii ma być fakt, że w orgazmie rozkosz rozchodzi się na całe ciało, co przy zwykłym, czysto fizycznym dotyku byłoby niemożliwe. Ta przyjemność musi być więc pochodzenia pozazmysłowego czyli duchowego. Konkluzja – wewnątrz ciała kobiecego jest zmysł łączący przeżycia fizyczne z duchowymi, taka z lekka materialna dusza która ujawnia się w czasie kochania. Tym sposobem Kena rozwiązała problem dualizmu psychofizycznego, problem, z którym nie można było sobie poradzić od czasów Kartezjusza.

Do tak rewelacyjnych wniosków moja żona doszła po licznych eksperymentach. Najpierw wypytywała się swoich koleżanek o ich przeżycia seksualne, a później jak każdy rzetelny naukowiec postanowiła robić doświadczenia na sobie samej. Nasza sypialnia zamieniona została w dość dwuznaczne laboratorium. Kena sprowadzała różnych facetów, by przekonać się w jakim stopniu siła orgazmu u kobiety, to znaczy konkretnie u Keny, zależy od predyspozycji duchowych i fizycznych partnera.

Zostawiłem Kenie nasze nowojorskie mieszkanie i poleciałem do Północnej Afryki, gdzie jako geolog kopałem skałki. Znajdowałem dużo skamieniałych roślin, więc przerzuciłem się na paleontologią. Wśród roślin zacząłem trafiać na kości, prymitywne narzędzia, stare groby. Postanowiłem więc studiować antropologię w Bejrucie, gdzie w sumie mieszkałem dziesięć lat. Nie wiem czy Kena opublikowała swoją pracę, co do mnie, dzięki naszemu rozstaniu mieszkam w Europie, mam dobrą pracę w British Muséum, a po morderczych miesiącach na Rub al-Khali, znalazłem, jak sądzę, wyjaśnienie, skąd się wzięły ludy semickie. Ale skąd się biorą tacy ludzie jak ci, co właśnie usiedli za tobą, nie jestem w stanie odpowiedzieć.

Popatrzyłam w wiszące nad barem lustro i wśród dymu zobaczyłam tuż za mną dwa kolorowe czuby panczurów. Punki rozmawiały bardzo głośno, ale nie po francusku.

– Bruno ja rozumiem co oni mówią. To nie jest po polsku, to nie jest po włosku. Boże co to za język? Bruno już wiem! To są Rosjanie. Co prawda nigdy nie widziałam rosyjskich punków, może są tu na delegacji. Punki musiały zauważyć, że gadamy o nich, bo ten z większym czubem stuknął mnie w ramie i wcale nie agresywnie, a wręcz ze smutkiem zapylał:

– No szto?

– Niczewo – odpowiedziałam.

Chłopak wrzasnął – Jurij, Rosjanie! Jaka radość! – i zbierając swoje butelki, szklanki przesiedli się natychmiast do nas. Nie mieliśmy czasu dłużej porozmawiać. Dowiedziałam się tylko, że Jurij i M. są z kapeli, która rok temu poprosiła we Francji o azyl. Tęskno im nieraz do domu, ale na nostalgię mają niezawodną receptę – słuchanie Radia Moskwa. Po pół godzinie przechodzi im wszelka tęsknota. Naszą rozmowę przerwało wejście do knajpy faceta ubranego dość schludnie, ale o włosach trudno powiedzieć czy bardziej brudnych, czy bardziej długich. Od razu w drzwiach wypatrzył punków i zaczął się przeciskać do naszego stolika wołając oskarżycielsko: Obcięli włosy! Obcięli! A we włosach jest siła boża. Póki Samsonowi Dalila włosów nic obcięła miał w sobie ducha bożego!

Facet był ewidentnie szaleńcem, ale mówił rzeczy ciekawe.

– Wszystkie wariactwa, choroby umysłu biorą się z szamponów. Szampon jest chemicznym świństwem, trucizną, wpłynie do oka i oko boli. A ludzie wcierają szampon we włosy, w delikatną skórę głowy, w mózg i szampon mózg przeżera. Włosy trzeba myć ziołami, nacierać mirrą i olejkiem różanym, by olejek pachnący spływał po włosach. Tak jak głowę Chrystusa namaszczała święta Maria-Magdalena i wiedziała co robi, miała piękne włosy aż do ziemi i Chrystus zmartwychwstał a Samson zginął. O!

I ja też niedługo będę miał siłę bożą, jak będę na czas wracał z przepustek do szpitala Świętego Antoniego. I wy wracajcie do domów swoich bo Bastylię zburzyli, ale Bastylia odrośnie. Znowu będzie rewolucja i będą włosy razem z głowami obcinać.

Mówiąc to wypijał nam wszystkim wino z kieliszków. Nie było po co już siedzieć nad pustymi butelkami. Pożegnaliśmy się obcałowując po cztery razy.

W metrze lekko zawiany Francuz próbował nawiązać mną konwersację:

– Panienka nie jest Francuzką?

– Nie, nie jestem.

– To zapewne jest Hiszpanką.

– Nie.

– To z jakiego kraju jest panienka?

– Co pan nie widzi – pokazałam na anielskie skrzydła przymocowane do swetra. – Z kosmosu jestem, ale muszę wracać bo kończy mi się przepustka. Do widzenia.

Październik 1989

W Alliance Française przy Bulwarze Raspail 101 wkuwałam słówka i gramatykę, natomiast przy numerze 56 Bulwaru Raspail natrafiłam na jakąś szkołę czy akademię. Mijałam codziennie jej szklaną wieżę, aż kiedyś zajrzałam do środka, akurat wywieszano program studiów na rok 89/90. Przyjmowano kandydatów, którzy mają ochotę zapisać się na studia doktoranckie albo dyplomowe – mile widziane zaliczenie kilku lat studiów na innej uczelni. Można było wybrać przeróżne fakultety: od geologii, matematyki aż po sinologie czy muzykoznawstwo. Student ma obowiązek chodzić na wybrane seminarium – dwie godziny tygodniowo i konsultować się w trakcie pisania pracy z promotorem. Przejrzałam nazwiska profesorów: Castoriadis, Pomian, zastanawiając się czy warto dalej brnąć w filozofię. Przypominam sobie smętne dywagacje nad Heglem, nudę oblepiającą aż do snu oczy na seminariach z Habermasa, wietrzejący urok Szkota Eriugeny czy Księgę Gamma Metafizyki Arystotelesa, śpiewaną przez zalanych kolegów w rytmie bluesa, ze stripteasem w momentach najbardziej gamma metafizycznych, i odechciało mi się studiowania filozofii. Pięć lat na ćwiczenie umysłu w logice i erudycji wystarczy. Teraz trzeba zająć się czymś poważnym.

Inne seminaria: Profesor Milan Kundera – „Rola muzyki w powieści” – to mnie nie interesuje, Profesor Dérida – też mało interesujące, jak widzę Nietzschego przechodzę na drugą stronę ulicy. Fakultet neolitu mógłby być nawet ciekawy, ale wydział ten znajduje się nie w Paryżu a w Tailuzie. Antropologia – owszem, to jest coś, co sprawia mi przyjemność. Niestety jest tylko antropologia średniowiecza. Chciałabym popisać o kulcie czaszki, najwięcej na ten temat można znaleźć w Antyku i trochę wcześniej. Nie bądźmy jednak szczegółowi, antropologia to antropologia i w średniowieczu jakieś czaszki też się znajdą, trzeba będzie przekonać do tego promotora. Jako że szkoła czyli Ecole de Hautes Etudes en Sciences Sociales, będąc powiązana z Sorboną, pozostała szkołą półprywatną, może finansowo pozwolić sobie na zatrudnienie pana Kundery czy pana Besançona. Że nie jest to któryś z państwowych uniwersytetów paryskich łatwo się przekonać już w czasie zapisów. Na uniwersytetach szaleństwo, tłumy czekające dwa, trzy dni w kolejkach do sekretariatu. Chcąc się zapisać do Ecole des Hautes Etudes prosi się telefonicznie o spotkanie z wykładowcą. W gabinecie profesor, popijając spokojnie kawę, ma wystarczająco dużo czasu by w nieobowiązującej, uroczej konwersacji przekonać się czy student nadaje się na studenta.

вернуться

* Gra słów – po francusku „ami” oznacza przyjaciela, a…petit ami” kochanka.