Выбрать главу

Billie czekała na werdykt z uśmiechem na ustach. Nic nie mogło się ukryć przed spojrzeniem ciemnych oczu Agnes. Tylko lata doświadczenia pozwoliły Billie zauważyć niewidzialny błysk aprobaty. Zdała egzamin.

– Co będziesz robić po południu, mamo?

– Dziś sobota, muszę posprzątać frontowe sypialnie. To najlepsza pora, bo obie lokatorki pracują. Panna Carpenter wzięła dodatkową zmianę. Na pewno dostaje królewską pensję. – Chyba czas podnieść jej czynsz, dodała w myślach. Co najmniej o dolara za tydzień. Albo może zaproponować śniadania i zażądać o trzy dolary więcej… Boże, jakże nienawidziła liczyć się z każdym groszem! – Panna Addison wyjechała na weekend. Czy zapłaciła ci za obrębianie spódnicy?

– Tak, mamo. I zostawiła następną.

– To dobrze. Nie damy się wykorzystać, prawda, Billie? Nadal nie mogę się pogodzić z tym, że przyjęłam obcych pod swój dach. Oczywiście nie miałam innego wyjścia. Jestem taką samą patriotką jak inni, a ponieważ brakuje wolnych mieszkań w Filadelfii, nie mogłam postąpić inaczej.

– Obie są bardzo miłe – stwierdziła Billie. – Nie hałasują i nie bałaganią w łazience. – Miała nadzieję, że matka nie żałuje podjętej decyzji. Teraz przynajmniej miały więcej pieniędzy.

Agnes Ames była wysoka i szczupła. Dzięki talentowi do szycia zawsze wyglądała jakby nosiła ubrania z najlepszych firm. Tego dnia miała na sobie beżową sukienkę z czekoladowobrązowym paskiem. Perły po babce zawsze ozdabiały jej długą, arystokratyczną szyję. Na widok Agnes Ames na usta cisnęło się słowo: „surowa”. Z jej oczu nigdy nie znikał wyraz wyrachowania. Miała ładną, jasną cerę, używała tylko pudru i kremu Pond’sa. Agnes nie uznawała różu – to dobre dla ulicznic i prostaczek. Wolała co jakiś czas szczypać się w policzki. Sama dbała o włosy, tyleż z konieczności, co z oszczędności. Mistrzowsko posługiwała się płynem do trwałej i metalowymi wałkami. Jej wizerunku dopełniały małe klipsy ze sztucznych pereł.

Włożyła fartuch.

– Tak, są spokojne i schludne, to prawda. Pamiętaj jednak, Billie, że długo i starannie szukałam odpowiednich sublokatorek. – Po chwili wróciła do planów córki na to popołudnie: – Wszyscy idziecie do kina?

– Tak, Carl, Joey, Chester, Tim, Barbara, Bemice, Dotty i ja.

Agnes bezgłośnie powtórzyła imiona. Daleko im do starych filadelfijskich rodzin, ale nie można wymagać zbyt wiele. Rodzice żadnego z przyjaciół córki nie mogli się poszczycić starymi pieniędzmi, ale wielu posiadało fortuny, najczęściej majątki zbite podczas wojny. Nowe pieniądze są niebezpieczne, agresywne, zaborcze; przecież trzeba było je zarobić. Stare fortuny są bezpieczniejsze.

– Baw się dobrze, Billie. Poczekam na ciebie z kolacją. Przygotuję coś lekkiego, może sałatę z ogródka. I mamy jeszcze cztery jajka. – Agnes skrzywiła się na myśl o racjonowaniu żywności i uprawie warzyw. Według Billie, wysiłki matki wkładane w utrzymanie ogródka wynikały nie tyle z pobudek patriotycznych, ile z chęci, aby być taką jak inni, a nawet lepszą.

– Dobrze, mamo. Nie pracuj za dużo. Może powinnam zostać w domu i pomóc ci?

– Nonsens. Idź już. Uwinę się szybciutko. Gdyby nie ta bzdurna wojna, przyzwoitych ludzi byłoby nadal stać na pomoc domową. Wszyscy zdolni do pracy zarabiają kokosy w stoczni, koszarach i fabrykach.

Po wyjściu córki ogarnęła wzrokiem mały salonik. Był schludny i czysty. Teraz, kiedy Billie nie ma w domu, przeniesie jej rzeczy na dół. Nie ma sensu marnować dodatkowego pokoju, skoro mogą zarobić na nim trochę pieniędzy. Do wtorku na pewno go wynajmie.

Już dawno powinna była to zrobić. Nawet nie przyszło jej do głowy, że Billie mogłaby się sprzeciwić. Billie nie jest taka. Zawsze była dobrym dzieckiem. W gabinecie jest wnęka okienna, w której będzie mogła czytać. Nikt nie zarzuci Agnes, że nie robi wszystkiego, co w jej mocy, by pomóc krajowi: wynajmowała pokoje i uprawiała ogródek.

Zawiązała chustkę na głowie i wyjęła środki czyszczące ze schowka. Trzymając pod pachą szczoteczkę do kurzu i zmywak na kiju, weszła na schody. Co za straszne zajęcie na sobotnie popołudnie. Powinna teraz popijać herbatkę na wizycie i, jak wszyscy, rozmawiać o wojnie. Marzyła o wydawaniu herbatek i serwowaniu kanapek z ogórkiem. Tymczasem sprzątała wspólną łazienkę i wynajmowała pokoje. Nie takiego życia chciała dla Billie. Dla siebie zresztą też nie.

* * *

Billie szła u boku Tima Kelly. Był dzisiaj jakiś dziwny. Wydawało się, że za chwilę eksploduje. Ciekawe, że innych chłopców rozpierała ta sama energia.

– Jeśli będziesz szedł jeszcze szybciej, twój cień cię nie dogoni – zażartowała Billie.

– Zawsze tak mówisz. – Tim się roześmiał. – To ty robisz takie małe kroczki. Gdzie się podziały twoje szkolne pantofle?

– Dzisiaj chciałam się pochwalić tymi bucikami. Tim ponownie wybuchnął śmiechem:

– Lubię dziewczyny w jedwabnych pończochach i butach na wysokim obcasie. – Drażnił się z nią.

– W dzisiejszych czasach nigdzie nie kupisz jedwabiu, bo szyją z niego spadochrony – odparowała. – A nylony kosztują majątek.

– Cissy zawsze na nie stać i wygląda w nich doskonale! – Tim klasnął w dłonie. Nie zauważył, że wzmianka o osławionej Cissy ściągnęła na niego uwagę wszystkich.

– Nie uwierzycie, co wczoraj zrobiłem! Po prostu nie uwierzycie! Dziewczęta zatrzymały się w pół kroku. Chłopcy parsknęli śmiechem.

– Timie Kelly, ani słowa więcej, jeśli to jakieś świństwa! – zawołała któraś.

– A właśnie niech mówi! – odparła inna. – Nie, lepiej nie. – Billie ucięła dyskusję.

– I tak wam powiem. Zaciągnąłem się. Po prostu tam poszedłem i zrobiłem to. Nawet moi rodzice jeszcze o tym nie wiedzą – z dumą oznajmił Tim.

– O, nie! – Nagle Billie zatęskniła za czasami, gdy jako małe dzieci uganiali się na wrotkach po Elm Street i kupowali lemoniadę. Tim zaciągnął się jako pierwszy z ich paczki, ale sądząc po wyrazie twarzy innych, bynajmniej nie był osamotniony w swoim postanowieniu.

– Wyjeżdżam wkrótce po balu, kiedy tylko skończę osiemnaście lat – wyjaśniał. – Chcę w tym uczestniczyć. Wszyscy chcemy, prawda, chłopaki? Teraz to już tylko kwestia czasu. Napiszemy do was, a wy musicie obiecać, że nam odpiszecie. Musimy odpłacić Japońcom za Pearl Harbor.

– A college? – rzuciła głupio Billie, nadal zaskoczona. Nagle poczuła się bardzo dorosła, jednocześnie zaś tęskniła za beztroskim dzieciństwem.

– Tylko tyle masz do powiedzenia? Rany boskie! Rozmawiamy o wojnie, dziewczyno! O służbie krajowi! Będę walczył za Amerykę i za dziewczyny takie jak ty, Billie! Skoro japońcy tak załatwili Pearl Harbor, równie dobrze mogą nas wymordować we śnie. Wiadomo, jacy są przebiegli!

– Nie mam ochoty na kino. – Dotty ciężko opadła na niski murek otaczający posesję Cummingsów. Przerażała ją wizja żółtoskórych mężczyzn o zakrwawionych dłoniach, maszerujących przez Stany Zjednoczone.

– Hej, Dotty, co ci jest? – zadrwił Carl. – Boisz się Japońców? Co byś zrobiła, gdyby powiedzieli, że mnie zabiją, jeśli nie pójdziesz z nimi do łóżka? No, co byś zrobiła, hę? – Z błyskiem w oczach czekał na odpowiedź swojej dziewczyny. Dotty nie miała szans. Ten dylemat zwykle się wyłaniał, gdy sączyli koktajle w lodziarni Brummera. Jeśli powie, że za nic nie przespałaby się z Japończykiem, Carl uzna, że jego życie nic ją nie obchodzi. Gdy zaklnie się, że zrobiłaby wszystko, by go ocalić, żachnie się i podda w wątpliwość jej morale. Tak czy owak, zawsze przegrywała. Rozterka widoczna na jej twarzy ułagodziła Carla.