Выбрать главу

Okazywał jej zbyt wiele szacunku, by uznać go za spryciarza, jednak unikał odpowiedzi na pytania.

– Mówiono mi, że Teksańczycy mieszkają na farmach. Czy pańska rodzina także?

– Mieszkają na farmach? – powtórzył za nią. – Mamy rancho. W Teksasie nazywamy to „rancho”. – Popatrzył na Billie i zapytał, czy chciałaby po obiedzie pójść do kina.

– Tak, chętnie. Mamo, nie masz nic przeciwko temu, prawda?

Z jej spojrzenia Agnes wyczytała, że pójdzie bez względu na jej odpowiedź. Działy się tu rzeczy, których nie potrafiła nazwać, a które wcale jej się nie podobały. Miała takie piękne plany w związku z Billie i Nealem Foxem. Teraz córka będzie porównywała każdego mężczyznę z tym przystojnym, choć niezbyt inteligentnym podporucznikiem. Zacisnęła pięści.

– Nie, skądże. Możecie iść po deserze. Sama pozmywam. Ty, Billie, zrobisz to za tydzień.

Na deser podała pyszny placek z czereśniami. Billie i Moss pochłonęli go w okamgnieniu. Później porucznik dostał filiżankę kawy, a córka szklankę mleka. Billie rozszyfrowała to od razu: matka przypomina, że ona jest jeszcze dzieckiem, a Moss dorosłym mężczyzną. Nie tknęła mleka.

– Następny seans zaczyna się o czwartej, Moss. Chodźmy już. Nie lubię wchodzić, kiedy film się już zaczął, a ty? – Nie czekając na jego odpowiedź, pobiegła po torebkę.

– Pani Ames, obiad był wyśmienity. Domowy posiłek to cudowna odmiana po stołowaniu się w kantynie. Dziękuję bardzo. Powiem mamie, że przyrządza pani fasolkę według tego samego przepisu.

Nie miała wyjścia. Musiała zachować się grzecznie i miło. Pokonał ją.

– Dziękuję za kwiaty, poruczniku. To bardzo miły gest. Na kwiaty z naszego ogrodu musimy poczekać aż do lata. Wiosenne są takie nietrwałe.

Paplała zbyt dużo, a on jej na to pozwalał. Kiedy dołączył do Billie w korytarzu, obserwowała oboje uważnie. Moss przypominał jastrzębia krążącego nad upatrzoną ofiarą. Chciała się nawet sprzeciwić, kiedy wziął Billie za rękę. Powinna powstrzymać córkę, zanim będzie za późno. Za późno na co? Za późno dla Neala Foxa, na rany Chrystusa!

Moss się odwrócił. Jego twarz skrywał cień.

– Do widzenia, pani Ames. Odwiozę Billie przed zmrokiem.

Agnes nie musiała patrzeć mu w oczy. I tak wiedziała, co się w nich maluje: zadowolenie po wygranej bitwie.

* * *

Szedł tuż za Billie, ostrożnie trzymając dwie porcje prażonej kukurydzy. Nie lubił, kiedy dwie osoby sięgały do tej samej torby. Co jego to jego.

Billie usiadła obok Mossa. Dotykali się ramionami. Lubił ją. Pod wieloma względami przypominała mu siostrę. Nawet Seth ją zaaprobuje. Było w niej coś kruchego, staroświeckiego. Podejrzewał, że ma bardziej skomplikowany charakter, niż się wydawało na pierwszy rzut oka. Była taka młoda i niewinna, nie zmanierowana jak inne dziewczyny. Jakim cudem ten sęp z Elm Street wychował takie dziecko? Na Boga, Agnes Ames i jego ojciec mieli dużo wspólnego, jednak cechy, które w nim podziwiał, były nie do zniesienia u kobiety. Mimo to jednak doceniał jej siłę i inteligencję.

W milczeniu obejrzeli kronikę i film rysunkowy w oczekiwaniu na seans. Betty Grabie zaprezentowała na ekranie niewiarygodnie długie nogi po niespełna dziesięciu minutach. Moss wziął Billie za rękę. Z niewiadomych przyczyn pary zawsze to robią. Czy tak właśnie widział siebie i Billie? Jako parę? Jej dłoń była miękka i delikatna jak ona sama. Widział, że się uśmiecha w ciemności. Miły z niej dzieciak. Bardzo miły. Ciekawe, kiedy skończy osiemnaście lat. I jest taka ładna. Jej uroda promieniowała od środka, oczarowując patrzącego. To chyba o takich jak ona mówi się „dziewczyna z sąsiedztwa”. Zdaniem niektórych, o nie właśnie chodziło w tej wojnie. Moss jednak wiedział, że jest inaczej. Stawką była władza, co doskonale rozumieli ludzie tacy jak ojciec, Agnes Ames czy wreszcie on sam.

Po kolejnych dziesięciu minutach wyszeptał Billie do ucha:

– Posłuchaj, to okropny film i oboje wiemy, jak się skończy. Chodźmy gdzieś i porozmawiajmy. Chciałbym cię lepiej poznać.

– Dobrze. – Billie zmarszczyła brwi. Powiedziała Agnes, że będą w kinie. Ilekroć spotykała się z Mossem, łamała zasady.

– Zawsze jesteś taka zgodna? – Ledwo dosłyszalna nuta w jego głosie zdradzała, że jest zirytowany.

– Tylko kiedy chcę taka być.

– Mam koc w samochodzie. Może pojedziemy do parku i posiedzimy nad jeziorem?

Serce Billie zabiło szybciej. Gdyby Agnes się o tym dowiedziała, byłaby wściekła. Bez namysłu jednak wstała i za Mossem ruszyła ku wyjściu.

Był to piękny dzień. Lepszego nie mogłaby sobie wymarzyć. Po błękitnym niebie dryfowały białe obłoczki. Trawa była bardziej niż zwykle zielona, słońce cieplejsze. Tafla jeziora lśniła.

Nie zdawali sobie sprawy z upływu czasu. Siedzieli na kocu i rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali. Opowiadała mu o rzeczach, o których dotychczas nikomu nie mówiła. O tym, że wolałaby zostać projektantką mody, a nie nauczycielką angielskiego czy historii. O tym, jak nauczyła się żyć bez ojca i radzić sobie z nadopiekuńczością Agnes. Kiedy mówiła, że dobrze gra na pianinie, było to wyznanie, a nie przechwałki.

Moss położył się i oparł głowę na jej kolanach. Uniesioną ręką dotknął jej ust.

– Bez szminki dzisiaj – stwierdził, przyglądając się, jak ciemne rzęsy ocieniały jej niebieskie oczy

– Nie w niedzielę. – Roześmiała się. – Przeszkadza ci to?

– Nie w niedzielę – powtórzył. – Powinienem teraz odwieźć cię do domu. Obiecałem twojej mamie, że wrócimy przed zmrokiem. Zanim tam dotrzemy, będzie już ciemno.

– Nie chcę iść do domu – odparła.

– Ja też nie.

– Dlaczego mnie nie pocałowałeś? – zapytała nagle.

Zaśmiał się.

– A chciałabyś tego? Billie Ames, chciałabyś, żebym cię pocałował? – Starał się, by jego głos brzmiał pogodnie i beztrosko. Od dawna chciał ją pocałować. Niemal czuł jej smak, czuł miękkie, uległe wargi. Była w niej jednak pewna niewinność, którą chciał zachować.

Ze zdumieniem stwierdził, że wstrzymał oddech, czekając na jej odpowiedź.

– To miał być pański pomysł, poruczniku. Teraz, kiedy upokorzyłam się, zadając to pytanie, wcale tego nie chcę. Chodźmy już, bo się spóźnimy. – W milczeniu wstała, wyciągnęła spod niego koc i złożyła starannie. Po chwili szła do samochodu.

– Billie! Poczekaj.

Nagle zapragnął, żeby zrozumiała. Co dokładnie miała zrozumieć, nie wiedział.

– Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię. Przez cały dzień miałem ochotę cię pocałować, zwłaszcza kiedy ubrudziłaś się plackiem. – Musnął palcami jej usta. – Będę wiedział, kiedy będziesz na to gotowa, Billie. Zaufaj mi.

Uśmiechnęła się. To znaczy, że chce się z nią spotkać. Postanowiła zaprosić go na bal.

Bez słów wracali do domu. Moss trzymał ją za rękę. Lubił jej dotyk. Lubił Billie Ames. Powinien był ją pocałować.

– Chciałbym cię znowu zobaczyć. Pozwolisz mi?

– Przecież obiecałam modlić się, żeby spełniły się twoje pragnienia.

– Może w sobotę, w USO? Czy mama pozwala ci tam chodzić?

– Byłam tam tylko raz, na herbatce. Mama należy do Czerwonego Krzyża. Zapytam ją. Chyba się zgodzi. – Nawet jeśli nie, ona i tak pójdzie. Zrobi wszystko, żeby się z nim spotkać.

– Dobrze. Więc do soboty. Poczekaj, odprowadzę cię do drzwi. Niech twoja mama sobie nie myśli, że należę do tych facetów, którzy hamują z piskiem opon, trąbią na całą ulicę i zostawiają dziewczynę na chodniku.