W Słupsku „czytają Wiśniewskiego”. To w komentarzu do Szczuki. Wiem to także od moich studentów. Często najpierw podpisuję ich indeksy, a potem swoje książki. Stąd wiem. Zastanawiałem się także, ile ze studentek, którym te książki podpisuję, to feministki. Kiedyś w czasie przerwy nawet zapytałem. Nie uzyskałem żadnej konkretnej odpowiedzi. Te młode kobiety (ale już nie naiwnie młode: prowadzę zajęcia dla studentów IV roku) po prostu nie interesują się feminizmem. Tylko jedna z nich (na 56) zadeklarowała głośno, że jest feministką. Ale nie utożsamia się ani z Tobą, ani z Dunin, ani z Graff, ani ze Szczuką. Ponieważ się „opowiedziała”, wykorzystałem ją (intelektualnie) i zacząłem drążyć temat Powiedziała coś bardzo charakterystycznego: feministki w Polsce przypominają jej małe dziewczynki, które zamknięto na klucz w komórce. Tupią nóżkami, wrzeszczą, kopią w drzwi, ale nic oprócz stłumionego wrzasku spoza drzwi z tego nie wynika. Są jedynie infantylne, a momentami nawet żenujące, zachowując się jak rozdrażniona „sufrażystka przed okresem”. Szczególnie te, które będąc już feministycznymi matronami, „pozują na wieczną młodość w T-shirtach z podobizną Madonny”. Poza tym, też mi to powiedziała, feminizm nie potrzebuje przywódczyń, bo staje się wtedy podejrzanie elitarny i przeradza się w coś, co można postrzegać jako politykę. A polityka jest niewiarygodna w Polsce i kojarzy się jej wyłącznie z „brudem i komisjami”. Ona sama jest feministką, ale mimo to lubi, gdy jej mężczyzna całuje ją w rękę na powitanie i nie widzi nic złego w tym, że będzie prasować jego koszule. Pod warunkiem że on będzie gotowy jeśli zajdzie taka potrzeba, wziąć urlop na opiekę nad ich chorym dzieckiem, a jej pozwoli robić tzw. karierę. Dla wspólnego dobra
Wiem, że moje książki czytają w większości kobiety. Wiem to z ponad 17 tysięcy e-maili, które do mnie napisano. Ponad 72% z tych e-maili napisały kobiety Starsze, młodsze, z Polski i z zagranicy, kobiety z tytułami naukowymi uniwersytetów i politechnik urzędniczki, ale także fryzjerki, kucharki, sprzątaczki, gospodynie domowe sprzedawczynie w sklepach, studentki i uczennice. Każdy z tych e-maili był rodzajem recenzji. Niektóre były jednozdaniowe, inne na cztery bite ekrany komputera. Nie znajduję żadnego racjonalnego powodu, aby opinia „pani krytyk z telewizora” była w czymkolwiek ważniejsza lub cenniejsza niż opinia każdej z tych kobiet Gdybym tak ważył te opinie, byłbym antyfeministą. A przecież, jak sama dokładnie wiesz, nie jestem. Zbadałaś to dokładnie w naszym wywiadzie dla „Pani” (styczeń 2004), który prowokacyjnie zatytułowałaś „Rozebrać feministkę”. Od dzisiaj wiem, że są także takie feministki, które chciałbym ubierać. Najlepiej w grube kaftany
Serdecznie,
Janusz L.
PS Trochę spóźnione podziękowania za Twoje interesujące omówienie „Milczenia owieczek”.
Warszawa, wtorek
Januszu,
wcale mnie nie zaskoczyło, że Twoje studentki nie uważają się za feministki, bo one po prostu i najzwyczajniej w świecie nimi są. Bez ideologii, ale bardziej w zgodzie z definicją, według której feministka to ta, która myśli i działa po swojemu, czyli tak, jak jej dusza i rozum dyktują. Jej, a nie jej mężczyźnie. Że to oczywiste? Ale by się te śliczne i z pewnością bystre dziewczyny zdziwiły, gdyby usłyszały, że Szwajcarki jeszcze całkiem niedawno nie miały praw wyborczych, że w latach 60. Niemki musiały mieć pisemne pozwolenie od męża, gdy chciały pójść do pracy itd. Tak więc te „Twoje” dziewczyny nie muszą się już identyfikować z feminizmem, co więcej, ich dzieci już z mlekiem matki przejmą takie, a nie inne życiowe postawy. Cały bój o polski feminizm, a właściwie medialna bitewka, toczy się o dusze ich matek, które ciągle jeszcze tkwią w innym definiowaniu roli kobiety. W wielkim skrócie Matka Polka. Służebnica. Mamuśka.
Poza tym życie i płynące z niego doświadczenia uczą nas pokory i nagle okazuje się, że przypominamy sobie felietony Dunin i jej koleżanek. Coś gdzieś zaczyna brzmieć bardzo znajomo. Już to gdzieś słyszałam, ktoś mnie przed czymś przestrzegał, ale wówczas wydawało mi się, że to tylko feministyczne tupanie nóżką. Piszesz Januszu, że Twoje studentki nie utożsamiają się z żadną z nas, a dlaczego miałyby to robić? One mają się utożsamiać z samymi sobą, i o to głównie idzie w feminizmie. Jeśli im się to udaje, to dowód na zwycięstwo sufrażystek. Bądź sobą, taka, jaka jesteś i jaka chcesz być, dziewczyno. Trudno mi się jednak zgodzić z tym, że feminizm niesie ze sobą infantylizm. To byłoby uproszczenie i niezasłużona niesprawiedliwość. Nie ma bowiem ruchu, który nie ma liderów, zwłaszcza gdy w jego „politycznym” programie nie ma przyzwolenia na bicie, maltretowanie, poniżanie, aborcyjne podziemie. Tyle tylko, że każda z nas ma prawo do własnego programu politycznego. Swój uważam za zrealizowany, gdy dostaję od młodej czy dojrzałej kobiety list ze słowami: „Dziękuję, bo napisała pani o mnie”. O pani, o innej pani i o samej sobie, i na tym polega mój feminizm, bez klatki i bez tupania nóżką. Chyba że w zupełnie innej sprawie. Też się sprawdza.