Bóg zesłał na Kościół katolicki w Polsce błogosławieństwo w postaci wybitnych przywódców. Pierwszy z jego dwóch kardynałów, Stefan Wyszyński (1901— 81), to stary weteran, dzielny bojownik swojej sprawy, prostolinijny patriota, człowiek o promiennej pobożności i silnej osobowości. Kardynał Karol Wojtyła (ur. 1920), od roku 1967 arcybiskup metropolita Krakowa, uzupełnia cnoty prymasa.
Ten aktor, poeta, sportowiec, filozof i duszpasterz akademicki jest człowiekiem o błyskotliwych zdolnościach i głębokiej duchowości. Przez jakiś czas partia darzyła go swymi względami, widząc w nim łatwiejszego do urobienia następcę obecnego prymasa, ale ostatnio dostarczył jej niewygodnych dowodów odwagi, roztaczając opiekę nad inteligentami z kręgów opozycji. Odegrał wybitną rolę w pracach Soboru Watykańskiego II i ma silne powiązania z zagranicą nie tylko w Rzymie, ale również w Niemczech i w USA. W 1978 roku został wybrany na papieża i przyjął imię Jan Paweł II.
W 1956 roku, podczas Polskiego Października, istotną próbę zniesienia rozłamu dzielącego Kościół od państwa podjęła niezależna grupa świeckich działaczy katolickich z Krakowa. Za pośrednictwem wydawanych przez siebie czasopism „Znak” i „Tygodnik Powszechny” wysunęli oni propozycję wprowadzenia rozróżnienia między państwem i partią, tak aby praktykujący katolicy mogli skutecznie nawiązać stosunki z państwem bez konieczności przyjęcia ateistycznej ideologii partii. Na tej podstawie ich przedstawiciele uzyskali poparcie Frontu
Jedności Narodu i zostali wybrani jako posłowie do Sejmu. Przez dwadzieścia lat prowadzili swoją delikatną misję, szkalowani zarówno przez wojujących katolików, jak i przez komunistów, mimo wszystko opowiadając się publicznie po stronie umiarkowania i pragmatyzmu. Jednak w 1976 roku ich ostatni przedstawiciel w Sejmie, poseł Stanisław Stomma, pozwolił sobie na jedyny głos protestu, wstrzymując się od głosowania za wprowadzeniem poprawek do konstytucji, w ten sposób ostatecznie kończąc cały eksperyment. W następstwie tego wystąpienia partia zaatakowała ugrupowanie „Znak” w klasyczny sposób: dyskredytując jego przywódców i tworząc w ich miejsce grupę nacisku o tej samej nazwie.
W Polsce działa legalnie około dwudziestu innych ugrupowań religijnych.
Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, który w roku 1948 został zmuszony do zerwania sojuszu z patriarchą Konstantynopola i do nawiązania przymierza z patriarchą Moskwy, może się poszczycić blisko pół milionem wyznawców. Polski Kościół ewangelicko—augsburski liczy około 100 000 wiernych, głównie z rejonu Cieszyna. Dziwniejsze jest być może to, że nadal znajdują wyznawców różne peryferyjne sekty w rodzaju adwentystów dnia siódmego, scjentystów czy mariawitów. Czyniono różne próby zjednoczenia tych niekatolickich Kościołów chrześcijańskich pod egidą kontrolowanej przez państwo Rady Ekumenicznej. Nadal istnieją przedwojenne ligi żydowskie, karaimskie czy muzułmańskie, ale praktycznie nikt już do nich nie należy. W tej sytuacji jedynym wyznaniem, które może w sposób uzasadniony utrzymywać, że jest przedmiotem dyskryminacji, jeśli już nie czynnych prześladowań, jest Kościół unicki, którego kongregacje zostały w wyniku masowych przesiedleń ludności ukraińskiej w latach 1945—47 rozproszone po terenach Ziem Zachodnich. Jedyna diecezja unicka na terenie Polski znajduje się w Przemyślu: jest zaniedbywana przez hierarchię katolicką i krytykowana przez ambasadę radziecką, a od roku 1946 nie ma ordynariusza. Wszystkie organizacje religijne podlegają Urzędowi do Spraw Wyznań (USW), którego kierownik ma rangę ministra.
Skazanej na przegraną wojnie partii z Kościołem towarzyszy stopniowy upadek jej prestiżu, ideologii i morale. Z zewnątrz wszystko przedstawia się oczywiście słonecznie i postępowo. Po każdym kryzysie politycznym organizuje się potężne partyjne demonstracje: dziesiątki tysięcy wodzirejów chóralnym wrzaskiem wyraża swe poparcie, a partyjni szefowie potępiają „warchołów” i „chuliganów”, którzy odważyli się zakłócić porządek. Nikogo jednak nie udaje się im oszukać.
W rzeczywistości partia traci stopniowo resztki publicznego zaufania. Głęboko zakorzenioną powszechną nieufność podsycają powtarzające się katastrofy gospodarcze. Wzrost liczby członków PZPR (w roku 1970 ich stan liczebny przekroczył 2 miliony, co równa się 6,5% ogółu ludności) nie jest w stanie zmienić faktu, że partia jest ucieczką dla najbardziej egoistycznie nastawionego elementu społeczeństwa: dla tych, którzy widzą w partyjnej legitymacji przepustkę do udanej kariery, wysokiej pensji, społecznych przywilejów dla wybranych, a w niektórych przypadkach — do rozpustnego życia, ale tylko wyjątkowo — okazję do ofiarnej służby ojczyźnie. Dowodem na to, że interesowność jest podstawą lojalności wobec partii, są hojne dodatki do pensji przyznawane jej członkom, zamknięte dla ogółu ludności kluby i sklepy oraz uprzywilejowany dostęp do informacji, mieszkań, opieki zdrowotnej, wypoczynku i oświaty. Okresowe oczyszczanie lasu z suchych gałęzi, jakie odbywa się po każdej zmianie ekipy rządzącej, nie może zapobiec procesowi gnicia. Poczynając od 1948 roku, nabór członków z klasy robotniczej stale maleje. Nowo przybyli, a także wyżsi rangą członkowie partyjnej hierarchii, rekrutują się przede wszystkim z kadry technicznej i dyrektorskiej oraz z przedstawicieli określonych grup zawodowych. W obrębie tego administracyjnego perpetuum mobile wszelkie udawanie, że PZPR jest „awangardą robotników i chłopów”, dawno już utraciło jakiekolwiek znaczenie. Tak samo chyli się ku upadkowi marksizm—leninizm. Po odprawieniu w 1968 roku czołowych polskich marksistów pozostała luka, której nie da się już wypełnić. Rzecznik partii nadal miele w ustach puste frazesy o zarzuconej ideologii, nie czyniąc żadnych poważniejszych wysiłków w kierunku stosowania się do jej nakazów. Ze wszystkich tych powodów zwykli ludzie, w których imieniu popełnia się te nadużycia, stopniowo tracą cierpliwość. Przepaść między partią i narodem, między rządzącą elitą i od dawna znoszącymi trudną rzeczywistość obywatelami z każdym dniem się pogłębia. Gdy nadejdzie czas rozliczenia, może się ono naprawdę okazać bardzo bolesne.
Zbrodnia w państwie policyjnym może rozkwitać tylko pod patronatem państwowej policji. W kraju, w którym własność państwowa cieszy się niewielkim poszanowaniem, niezliczone drobne wykroczenia osądza się w trybie doraźnym, ale zorganizowane przestępstwo nie może istnieć na takiej samej zasadzie, na jakiej istnieje na Zachodzie. Jedyne „szajki” czy „gangi” naprawdę zasługujące na tę nazwę — czarny rynek, prostytucja czy handel narkotykami — kontroluje milicja i organy bezpieczeństwa. W ustroju komunistycznym odrzuca się ideę instytucji mającej władzę egzekwowania bezstronnego prawa, podobnie jak ideę niezawisłych sądów; sprawców najgorszych ekscesów mogą pociągnąć do odpowiedzialności tylko koledzy z państwowo—partyjnej elity, do której oni sami należą. Ulice polskich miast — podobnie jak ulice innych miast Europy Wschodniej — są być może rzeczywiście wolne od wielu form przemocy i irytującego bezprawia znanych w miastach Zachodu, ale jest to porządek złudny. Milicja kieruje się uczuciem pogardy dla zwykłego człowieka i sama nie liczy się z prawem, któremu ma w założeniu służyć; wobec tego jest powszechnie uważana za wroga społeczeństwa, a oficjalne przemowy na temat „socjalistycznej moralności” naprawdę brzmią jak puste słowa.