Na razie jednak musiałam się dalej wygłupiać i za najlepszą metodę uznałam siedzenie sztywno, z zaciśniętymi zębami, przez które z rzadka i niechętnie udzielałam skąpych odpowiedzi. Fala była cudowna! Ocean oddychał gigantycznymi płucami, jachcik płynął niezbyt szybko, łagodnie wchodził na wielką bułę, a potem spływał z niej w dół. Cóż by to była za rozkosz siedzieć na samym dziobie, patrzeć w wodę i swobodnie upajać się zachwycającą huśtawką! Mgliste plany, które się we mnie zalęgły, kazały mi konsekwentnie wyrzec się ukochanej przyjemności.
Zastanawiałam się, co będzie w mieście. W końcu miasto to miasto, jest tam przecież policja, mogłabym im uciec i udać się do tej policji. Mogłabym uciec na dworzec kolejowy i spróbować odjechać. Skoro Paranagua ma linię kolejową, to musi mieć i dworzec. Przykują się do mnie, czy jak?
Nic takiego nie nastąpiło. Wylądowaliśmy na małej przystani na samym skraju urządzeń portowych, w dość dużej odległości od śródmieścia. Ciemno było i nędznie. Usiłowałam dokonać przy okazji jakichś odkryć turystycznych, coś zobaczyć, ale w końcu bardziej zainteresowało mnie nastawienie tubylczej ludności do moich towarzyszy. Wszyscy oddawali im ukłony, saluty i składali najrozmaitsze dowody czołobitności, w tym także umundurowani przedstawiciele władz. Nie wiem, czy byli to policjanci, równie dobrze mogli ich pozdrawiać kolejarze, straż pożarna i celnicy, nie rozróżniałam, ale wyjątków nie było. Wyglądało na to, że pierwszy policjant, do którego zwróciłabym się o pomoc, wziąłby mnie uprzejmie pod rękę i doprowadził do rezydencji. Czarnych bandziorów w szerokich kapeluszach i o bandyckich gębach również było tam zatrzęsienie i wszyscy, w czambuł, jak leci, co do jednego, wydawali się stanowić pomocniczy personel moich ciemięzców.
Jaskinia gry, będąca naszym celem, znajdowała się bardzo blisko. Obskurna na zewnątrz restauracja o nazwie Esperanza, którą uznałam za życzliwe proroctwo, wewnątrz okazała się szczytem luksusu. Wszystkie korony już wcześniej wymieniono mi na dolary po normalnym, bankowym kursie, a wymiany na miejscową walutę nie musiałam dokonywać, bo primo grało się na sztony, a secundo dolary w gotówce też były w obiegu. W ten sposób do dziś nie wiem, jak owa miejscowa waluta wygląda.
Postanowiłam zachować przytomność umysłu i nie upłynnić w tej egzotycznej spelunce całego mienia. Usiadłam do ruletki i zaczęłam stawiać bardzo ostrożnie z dość szczęśliwym rezultatem. Upatrzyłam sobie osiemnastkę, którą wkrótce wyłapałam, stosunkowo mało na to tracąc. Po chwili tknęło mnie, postawiłam na nią ponownie i znów wyszła. Byłam w tym momencie zupełnie nieźle wygrana. Wiedziałam, że istnieje takie coś jak prawo serii, wiedziałam, że powinnam wygrywać jeszcze przez chwilę, wiedziałam, że jeśli pozostanę przy tym stole zbyt długo, to stracę wszystko, więc po pierwszej przegranej podniosłam się i postanowiłam zmienić miejsce.
Przy sąsiednim stole grano w coś, czego nie znałam. Zatrzymałam się, żeby się temu przyjrzeć i w tym momencie usłyszałam słowa:
- Mów po niemiecku.
Oczywiście powiedziane były po niemiecku. Wygłosił je ten bez przerwy między oczami, nie zmieniając wyrazu twarzy, nie odrywając wzroku od kart na stole i zwracając się do jakiegoś drugiego, siedzącego obok. Zatrzymałam się prawie nad ich głowami. Tego drugiego dotychczas nie widziałam, był tubylcze czarny, nieco starszy, bardzo przystojny i siwiał na skroniach. Kontynuując konwersację powiedział:
- Nie rozumiem; jak mógł się pomylić.
- Ma czarne oczy, przyjrzyj się - odparł ten z oczami. - A na głowie miała platynowoblond perukę. My też myśleliśmy, że to prawdziwe włosy. Nie znał osobiście Madelaine i był pewien, że to ona.
- Dlaczego nie było Madelaine?
- W ostatniej chwili Arne zawiadomił ją o akcji. Pojechała wprost na lotnisko, żeby tam go złapać. Nie zdążyła.
- Okropne - powiedział czarny z niesmakiem. - Potworne! Jesteś pewien, że po niemiecku nie rozumie? Ja bym był ostrożny.
- Prawie pewien - odparł ten z oczyma i nagle odwrócił się do mnie. - Zna pani tę grę? Ma pani ochotę zagrać?
Nadal z zainteresowaniem wpatrywałam się w stół nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Mówił po niemiecku, więc skąd miałam wiedzieć, co mówił i do kogo? Mnie się na te plewy nie nabierze.
- Mademoiselle Joanna? - zawołał po chwili, na co zareagowałam natychmiast. - Pytałem, czy chce pani w to zagrać?
„Żeby mi się tylko te języki nie pomieszały” - pomyślałam z niepokojem i obdarzyłam go życzliwym uśmiechem, ponieważ przeszedł na francuski.
- Pan mówił do mnie? Przepraszam, nie słyszałam. Nie, dziękuję, wolę ruletkę.
Pełna satysfakcji przeszłam po chwili dalej, do sąsiedniego stołu. Zasłyszana
wiadomość wzruszyła mnie nad wyraz. Tajemnica zaczynała się wyjaśniać, nareszcie pojęłam, skąd się wzięła idiotyczna pomyłka i skąd w tej imprezie wzięłam się ja! Jakaś dziewczyna imieniem Madelaine musiała być podobna do mnie kolorystycznie i ten nieszczęsny, konający facet ostatkiem sił przekazał jej zaszyfrowaną wiadomość. Pewno pominął jakieś hasło, jeśli jej nie znał, to musieli mieć hasło. I jeśli był wyłącznym posiadaczem owej wiadomości, to właściwie nie dziwię się im, że nieco zgłupieli i zabranie mnie ze sobą uznali za jedyne wyjście. Sama bym też zgłupiała na ich miejscu. I nie dziwię się tym pełnym rozgoryczenia spojrzeniom, rzucanym na moją głowę. Gdyby nie cholerna, platynowa peruka, siedziałabym teraz spokojnie w biurze u Fritza, rysując fragmenty ratusza i delektując się wygraną na sześć cztery!
Z nadzieją usłyszenia czegoś więcej plątałam się między stołami i ludźmi, mało grając, dzięki czemu udało mi się wyjść na plus. Nie zdążyłam przegrać tego, co wygrałam, i doszłam do wniosku, że ta metoda działania może się w ostatecznym rezultacie okazać nadzwyczaj intratna.
Dokonałam kilku prób celem sprawdzenia zakresu mojej wolności, bo absorbowała mnie myśl o poczcie. Posłać wiadomość Alicji...! Nic z tego, nikt mi wprawdzie nie przeszkadzał w opuszczeniu lokalu, nikt mnie nie łapał za ręce, ale jeśli tylko usiłowałam się nieco oddalić, natychmiast słyszałam ciche gwizdnięcie i przy moim boku pojawiało się trzech czarnych bandziorów. Dwóch po bokach, a jeden z tyłu. Udawali, że nie zwracają na mnie uwagi, ale trzymali się jak przylepieni. Z ucieczki biegiem w ciemnościach w nieznanym mieście zrezygnowałam z góry. Z wylezienia przez okno damskiej toalety również, przede wszystkim dlatego, że damska toaleta nie miała okna. Nie, co tu ukrywać, nie było najlepiej...
Późną nocą pozwoliłam się zawlec na przystań i dałam wspaniałe przedstawienie po tytułem ”jachtofobia”. Poza morską chorobą, której w żaden sposób nie udało mi się w sobie wywołać, odpracowałam wszystko, cokolwiek kiedykolwiek słyszałam na ten temat i w końcu sama do siebie straciłam cierpliwość!
Działalność, którą ropoczęłam nazajutrz, była przerażająco ożywiona. Zbadałam budynek tak metodycznie, jakbym co najmniej przeprowadzała inwentaryzację, i znalazłam mnóstwo interesujących i zupełnie niepotrzebnych mi rzeczy: rozdzielnię elektryczną, pompownię wody, maszynownie wszystkich wind, kuchnię i radiowęzeł. Dopiero na końcu trafiłam na to, o co mi chodziło. Na dole, prawie na poziomie dziedzińca, znajdowało się pomieszczenie z licznymi pulpitami, ekranem radarowym i telewizyjnym i świetlną mapę terenu. Spędziłam tam prawie pół godziny, zanim zostałam wyrzucona, a i to, uczynili to bez przekonania. Uważali widocznie, że i tak nic z tego nie rozumiem, i nawet byli bliscy prawdy. Nie mogli wiedzieć, że w dramatycznych chwilach życiowych wstępują we mnie nadludzkie siły umysłowe.