Prawie w tym samym momencie zza skał wypłynął helikopter, a za nim drugi. Warczały jak dzikie! Musiał tam widać zapanować niezły popłoch, jeśli zrobili taki idiotyzm! Oba helikoptery razem w powietrzu, gdzie sens, gdzie logika, oba razem będą musiały zejść po paliwo!
Warcząc okropnie i głusząc wszystko przeleciały nade mną i popłynęły dalej, zapewne wzdłuż drogi. Panika zmąciła im umysły! Wykorzystałam to natychmiast, nie mogli mnie w tej chwili widzieć, ruszyłam z jedną tylko myślą: byle do następnego cienia!
Zdążyłam przejechać dwa zakręty i znów zatrzymałam się pod skałą. Helikoptery wracały, szły nisko, po krótkiej chwili znów zniknęły za skałami za mną. Ruszyłam, patrząc w lusterko ustawione na niebo i uprzytomniłam sobie, że ogólnie biorąc jest znacznie łatwiej. Widocznie najgorszy odcinek drogi to był ten pod samą rezydencją. I ja to zamierzałam w pierwszej chwili przejechać w nocy, bez świateł i na zgaszonym silniku!!! Szaleństwo!!!
Ujechałam nawet dość duży kawałek, skała niejako szła mi na rękę, cały czas zasłaniając mnie właśnie od ich strony. Warkot zaczął narastać, w popłochu wepchnęłam się w jakieś okropnie ciasne miejsce, z niepokojem myśląc, że chyba mi zad wystaje i że będę musiała się cofnąć, żeby wyjechać, i równocześnie zastanawiając się, kiedy wreszcie przyjdzie im do głowy wejść wyżej. Unieruchomiliby mnie tym na amen. Do diabła, na ile godzin lotu oni maj ą paliwo?
Cofnęłam się i wyjechałam, kiedy znów mnie wyprzedziły, tak że zniknęły mi z oczu. Przyszło mi na myśl, że może szukają moich szczątków po przepaściach i stąd to zniżanie. Szczątków mogą szukać, proszę bardzo, im dłużej tym lepiej.
Zgłupieli chyba ostatecznie, bo jechałam i jechałam, a warkot zamierał w przodzie. Potem nagle zabrzmiał głośniej i jakby zmienił ton. Upatrzyłam sobie piękny, głęboki cień i zaparkowałam bardzo28 wygodnie. Rzeczywiście, oprzytomnieli widać nieco i poszli po rozum do głowy, bo oba helikoptery podniosły się bardzo wysoko i zaczęły krążyć nade mną. Przyglądałam się im z melancholijną rezygnacją, nastawiona na to, że teraz tu sobie postoję, a postoję.
Czterdzieści pięć minut czekałam, paląc papierosy i zastanawiając się, co ja bym zrobiła na ich miejscu. Oczywiście poleciałabym jak najdalej do przodu, bo przecież nie wiadomo, mogę być mistrzem rajdowym albo czymś takim, przebyć tę upiorną trasę w znacznie krótszym czasie i teraz być już gdzieś hen precz bardzo daleko. Następnie jednym helikopterem podniosłabym się możliwie wysoko, a drugim wracałabym jak najniżej nad drogą. I nie ma siły, musiałabym siebie znaleźć!
Widocznie doszli wreszcie do tego samego wniosku, bo znów oba poleciały do przodu. Wyjechałam z cienia i jechałam dalej. Szosa zamieniła się w coś okropnego, nie wiem, promenadę dla osłów czy co. Musiała to być jakaś stara droga, która miała tę dobrą stronę, że nie leciała po estakadach i mostach, tylko złaziła w przełęcze i wiła się wzdłuż zboczy, które zakrywały mnie bardzo dokładnie przed okiem helikopterów.
Dojechałam do skrzyżowania. Ściśle biorąc nie było to skrzyżowanie tylko do mojej drogi podeszła druga, tak że gdybym jechała w przeciwnym kierunku, miałabym rozwidlenie. Zawahałam się, co robić, jechać przed siebie, czy wrócić skośnie do tyłu i wybrałam to pierwsze. Celem drogi do tyłu była niewątpliwie Paranagua, a ja nie tam się wybierałam, tylko do Kurytyby.
Helikoptery zbliżyły się, schowałam się w cieniu, odleciały. Wyjechałam i zabawa w chowanego doszła do pełni rozkwitu. W tym tempie miałam szansę dojechać do Kurytyby za jakie dwa miesiące. Miałam nadzieję na zmierzch, a potem na romantyczną noc, rozjaśnioną gwiazdami, którą wykorzystałabym całkiem prozaicznie na jazdę bez świateł. Nie dane mi jednak było spróbować niewątpliwie emocjonującej rozrywki.
Helikoptery dość długo zabawiły w przodzie i udało mi się przejechać bez przeszkód jedenaście kilometrów. Przeleciały nade mną, co oczywiście przeczekałam w ukryciu i odleciały w kierunku domu. Zdziwiło mnie to nieco, bo wydawało mi się, że powinny mieć benzynę na dłuższy czas lotu, rozrywkę uprawialiśmy dopiero dwie i pół godziny, ale ruszyłam pewniej przed siebie. Przepaść z lewej podeszła do góry, prawe zbocze trochę się obniżyło i jechałam jakby wąwozem, przy czym chwilami udawało mi się osiągać oszałamiającą szybkość pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Ale tylko chwilami. Jeden zakręt, dość łagodny, drugi. Całe szczęście, że przed trzecim bardziej zwolniłam, bo tuż za nim ujrzałam na środku drogi rumowisko z kamieni.
Rumowisko to była drobnostka. Gorzej, że na tych kamieniach siedzieli sobie najspokojniej w świecie rozczochrany z tłustym.
Natychmiast zrozumiałam, co się stało. Stwierdzili, że dalej mnie nie ma, droga schodziła przecież w dół i była zapewne widoczna na bardzo dużej przestrzeni, porozumieli się wszyscy razem przez radio, dwa helikoptery wróciły do domu, a rozczochrany z tłustym nadlecieli trzecim. Zrobili przeszkodę na drodze, postawili gdzieś swój helikopter, żeby nie warczał i czekali na mnie beztrosko. I nie ma tu co ukrywać, doczekali się!.
Nie usiłowałam ich przejechać i w ogóle nie zrobiłam nic. Poddałam się bez oporu, ale to, co powiedziałam w ojczystym języku, było długie i nie nadaje się do powtarzania publicznie.
- Miło nam panią widzieć, mademoiselle - powiedział rozczochrany z galanterią. - Zrobiła pani sobie wycieczkę?
- Aha - odparłam. - Wyjechałam panom na spotkanie. Uwielbiam jeździć samochodem po górskich drogach. Prześliczna okolica.
- O tak! Cała Brazylia jest prześliczna. Ale wycieczka z pewnością panią zmęczyła. Czy nie ma pani ochoty wrócić do domu w łatwiejszy sposób?
Tłusty przez ten czas ględził do nadajnika z głupio rozanielonym wyrazem twarzy i po chwili usłyszałam warkot. Zastanawiałam się pospiesznie, pod jakim pretekstem uda mi się wrócić również samochodem. Na wszelki wypadek chciałam tę drogę przebyć jeszcze raz i poznać nieco lepiej.
- Wcale się nie zmęczyłam - zaprotestowałam stanowczo. - Z przyjemnością pojechałabym dalej. Dawno nie prowadziłam takiego dobrego samochodu po takiej pięknej trasie.
Rozczochrany mimo woli rzucił okiem na imponującą dziurę w środku drogi. Jednym kołem stałam na samym jej skraju. Cała droga zresztą składała się po większej części z takich właśnie dziur, poprzeplatanych większymi i mniejszymi kamieniami, ale to mogło przecież świadczyć tylko o tym, że w kwestii jakości tras przejawiam nieco osobliwy gust. Wiadomo, że nie to ładne, co ładne, tylko to, co się komu podoba.
- Czy nie zamierzała pani przypadkiem oddalić się na zawsze? - spytał z demonstracyjnym niepokojem. - Taka doskonała droga aż ciągnie, żeby nią jechać dalej i dalej. A dla nas byłaby to niepowetowana strata!
- Jasne, że strata - odparłam zgryźliwie. - Brak mnie jest dla każdego zawsze okropną stratą i nieszczęściem. Moje towarzystwo jest szalenie atrakcyjne, sama wiem o tym i nie zamierzałam panów pozbawiać największego szczęścia w życiu. Dokąd ta prześliczna droga prowadzi?
- Donikąd - zełgał rozczochrany z przekonaniem. - W góry i na bezdroża. 20
- Uwielbiam góry i bezdroża - oświadczyłam z jeszcze większym przekonaniem, ale w tym
momencie konwersacja uległa przerwaniu. Nadleciał helikopter, zniżył się, na wylądowanie nie miał
miejsca, wobec czego zastygł w bezruchu i opuścił sznurową drabinkę.
- O, nie!!! - wrzasnęłam na ten widok i niewątpliwie zabrzmiało to bardzo kategorycznie. - Za żadne skarby świata!!! Wejdę na to martwa albo wcale!!!