Выбрать главу

Nie pozostawało mi nic innego, jak tyko zepchnąć jaguara w przepaść w jakimś trudno dostępnym miejscu. I to jeszcze nie spychać w ślepo, bo mógłby rzeczywiście zlecieć, narobić huku, a może się nawet zapalić, tylko wjechać nim po cichu gdzieś pod jakieś skały. Niech go sobie znajdą wkrótce, to nie ma znaczenia, grunt, żeby im w pierwszej chwili znikł z oczu.

Dodatkowo postanowiłam poczynić demonstracyjne przygotowania do ucieczki na piechotę. Taternictwem również nie zajmowałam się nigdy w życiu i nie bardzo mogłam sobie wyobrazić, co mi do tego powinno być potrzebne. Jakieś liny? Plecak? Jakieś żelastwo do wbijania w skałę? Diabli wiedzą.

Po namyśle doszłam do wniosku, że wystarczy byle co. Nawet lepiej będzie zrobić wrażenie, że wybrałam się jak idiotka z motyką na słońce, bo więcej czasu zużyją na poszukiwanie moich zwłok po przepaściach. Zwłok będą szukać, to pewne, mogłabym przecież jeszcze trochę żyć i przed śmiercią udałoby się może wydusić ze mnie pożądane zeznania.

Messel rąbnęłam z garażu na oczach tłustego. Przyglądał mi się podejrzliwie, kiedy grzebałam w rozmaitych porozrzucanych narzędziach, udając, że go nie widzę. Po chwili nie wytrzymał.

- Po co to pani? - spytał. - I czego pani właściwie szuka?

Udałam, że się wzdrygnęłam okropnie zaskoczona.

- Narzędzi - odparłam po namyśle. - Będę rzeźbić.

- Co pani będzie.

- Rzeźbić. Zamierzam wykonać rzeźbę w skale. Na pamiątkę dla panów. Mam zamiłowania artystyczne i natchnienie mnie pcha.

Tłustego na moment zatkało. Wybrałam sobie jeszcze młotek i oddaliłam się godnie.

Z przystani dla motorówek wyniosłam zwój liny okrętowej. Założyłam go sobie na szyję jak chomąto i przedefilowałam dla odmiany przed rozczochranym, oblatując bez mała cały budynek w celu spotkania go przypadkowo, chociaż zwój ciężki był jak diabli. W ogóle nie wyobrażam sobie, jak mogłabym z czymś takim uciekać na piechotę. 31

Następnie zażądałam papieru i ołówków, uporczywie twierdząc, że to rzeźbiarskie natchnienie rozpiera mnie bez opamiętania. Dostarczyli mi wymaganych przedmiotów, a wyraz twarzy mieli przy tym podejrzliwy i nieco osłupiały. Pewnie myśleli, że zwariowałam.

Wykonanie na arkuszu brystolu formatu A2 gmatwaniny kresek zupełnie bez sensu zajęło mi nie więcej niż godzinę. Rzeźba miała prawo być surrealistyczna. Nie kryjąc się zbytnio, jęłam czynić wycieczki w okolicy rezydencji pod pozorem poszukiwania skały, na której miało powstać owe arcydzieło. Przez pierwsze dwa dni chodzili za mną, potem zniechęcili się i machnęli ręką. Zapewne nie wytrzymali nerwowo dokonywanych przeze mnie pomiarów wszystkich napotykanych po drodze, sterczących luzem, skałek. Pomiarów dokonywałam centymetrem krawieckim, który od dawien dawna nosiłam przy sobie nie wiadomo po co i teraz znalazłam w torbie, a przy jednej ze skałek wezwałam pilnującego do pomocy. Kazałam mu obejść skałę od drugiej strony, uczynił to, widocznie zgłupiawszy na amen, i cud boski, że nie zleciał w przepaść. Był to jeden z tych wyższych rangą, w białych garniturach. Po powrocie przestał mieć biały garnitur.

Na poszukiwanie wyruszyłam drogą, tą samą, którą zjeżdżałam jaguarem. Moim prawdziwym celem było znalezienie miejsca, gdzie mogłabym go zepchnąć do przepaści nie czyniąc hałasu.

Znalazłam takie miejsce nawet dość blisko. Można było tam dojechać w ciągu paru minut, z narażeniem życia zjechać z drogi na zbocze wyjątkowo mało strome i upchnąć go pod skałą poniżej. Skałę i teren pod nią obejrzałam bardzo dokładnie. Rzecz wydawała się wykonalna, aczkolwiek istniała duża szansa, że samochód sturla się w dół w nieprzewidzianej pozycji. Każdego kamyka nauczyłam się na pamięć, bo całej sztuki zamierzałam dokonać po ciemku.

Przygotowania wstępne uznałam za zakończone i postanowiłam wreszcie obejrzeć jacht z bliska. Oględziny miały być jednorazowe, nie mogłam bowiem ryzykować wystawienia posterunku także i w zatoczce. Zainteresowanie jachtem za wszelką cenę musiałam ukryć przed prześladowcami.

Wyczekałam chwili, kiedy rozczochrany opuścił rezydencję, i zapanowało zwykłe rozluźnienie dyscypliny. Prosto spod palmy z widokiem na Europę udałam się nad zatoczkę, zlazłam po stalowej drabince i znalazłam się na pomoście. Najpierw obejrzałam wrota, prowadzące do korytarza, którym można było przejść aż pod sam budynek. Wrota były stalowe, przesuwne. Przyszło mi na myśl, że dobrze byłoby je jakoś zablokować, nie teraz oczywiście, tylko na chwilę przed ucieczką. Zawsze by to nieco utrudniło im komunikację z zatoczką. Rzecz była bardzo prosta, wrota przesuwały się po zewnętrznej stronie i wystarczyło wepchnąć byle co w dolną prowadnicę albo chociaż wbić w ścianę jakiś ćwiek i już

0 otworzeniu nie byłoby mowy. Wbijanie ćwieka w ścianę jest hałaśliwe, nie, lepiej kamyczek i odrobinę cementu.

Zostawiłam w spokoju wrota i zajęłam się jachtem. Był przycumowany do stalowych kołków linami, moim zdaniem nylonowymi. Stał przy samym pomoście, ale pokład miał znacznie niżej od niego

1 zastanowiłam się, czy mam skakać, czy też poczekać na przypływ, który się właśnie niedawno zaczął i powinien podnieść poziom wody o te dwa metry. Przypomniałam sobie, że kulminacyjny punkt przypływu wypada gdzieś około północy, uznałam, że to za długo, rozważyłam możliwość zjechania na pokład po cumie, po czym znalazłam normalną drogę, to znaczy wbite w skałę klamry i zlazłam po klamrach.

Rozejrzawszy się trochę niepewnie, stwierdziłam przede wszystkim, że jak na mnie jedną jacht jest okropnie duży. Następnie rozpoczęłam zwiedzanie.

Na samej górze znajdowała się sterówka, której wnętrze zostawiłam sobie na koniec, przed sterówką zaś sterczało z pokładu coś jakby stalowy, nieco nachylony drąg. Po namyśle uznałam to za słoneczny zegar, który powinien okazać się bardzo przydatny do zachowania pożądanego kierunku. Po kilku schodkach zeszłam do oszklonej części niżej. Część była nader wytwornym salonikiem, zaopatrzonym w barek i bardzo wygodne meble. W barku wykryłam obecność licznych alkoholi i kilku butelek wody mineralnej, co mnie od razu podniosło na duchu.

Zeszłam jeszcze niżej i znalazłam łazienkę, dwie kabiny, wyraźnie mieszkalne, oraz kilka pomieszczeń, robiących wrażenie magazynów. Z ulgą stwierdziłam obfite zaopatrzenie w prowiant i napoje. Ucieszyło mnie to nad wyraz, bo primo zdejmowało mi tę kwestię z głowy, sekundo zaś potwierdzało mniemanie, iż jacht jest w pełni przygotowany do drogi.

Bliżej dziobu znalazłam jeszcze jedne schodki w dół. Schodki zawracały, prowadząc pod salonik, otworzyłam następne drzwi i czym prędzej je zamknęłam, przy okazji zamykając też i oczy. Ujrzałam maszynownię, czyli coś niesłychanie skomplikowane i obce mojej duszy. Po namyśle i krótkiej walce ze sobą otworzyłam jednakże jedne i drugie i nieufnie przyjrzałam się pomieszczeniu, usiłując znaleźć jakieś analogie z silnikiem samochodowym. Trochę to powinno chyba wyglądać inaczej, nie wiem, nie znam się na Dieslach, ale jakieś podobieństwo musiało mieć.

Po zastanowieniu się tak głębokim, że wręcz dla mojego umysłu szkodliwym, doszłam do wniosku, że tych silników prawdopodobnie jest dwa. Innych urządzeń nie dało mi się rozszyfrować, opuściłam więc niepokojące pomieszczenie i wróciłam na górę, do sterówki. Tam było niewiele lepiej. Z lekkim powątpiewaniem w słuszność swoich spostrzeżeń pozostałam przy dokonanej uprzednio przez^ lornetkę lokalizacji stacyjki. Upiorna ilość rozmaitych wskaźników, zegarów, przycisków i wajch zaniepokoiła mnie nad wyraz i zaczęłam ją rozgryzać. Napisy w rodzaju „AMP” i „V” pominęłam czym prędzej, z rezygnacją uznawszy, że w elektryczne kombinacje nie ma co się zagłębiać, bo i tak nie zrozumiem tego nigdy w życiu. Zainteresowały mnie dwa wskaźniki, zaopatrzone tytułem „tank” i „tank reserve”. Oba stały na „full”. Było dwanaście wanien czy nie?.