Выбрать главу

W chwilę potem oba helikoptery wypłynęły na niebo. W jednym z nich siedział ten z oczami i przez lornetkę badał teren pod sobą. Mały klęczał na obramowaniu basenu i w napięciu wpatrywał się w nurkującego w przejrzystej wodzie faceta. Rozczochrany pluł jadem pod drzwiami sterowni. Wydłubującym facetom trzęsły się ręce. W chwili kiedy czarny bandzior przyniósł potworny, katowski topór do wyrąbania drzwi, resztki cementu odpadły i mechanizm zadziałał.

Rozczochrany wpadł do sterowni i pierwsze, co stwierdził, to to, że mostek stoi, a szlaban leży, co niezbicie wskazywały obie wajchy. Zaskoczyło go to tak, że na chwilę znieruchomiał. Otrzeźwił go mały, który wpadł zaraz za nim z okrzykiem:

- Nie ma jej!!! W basenie jest pusto!!!

- Patrz! - zawołał na to rozczochrany tragicznie. - Co to znaczy?

- Przejechała i otworzyła potem - odparł mały nieco bez sensu.

- Przejechała, a jakiś kretyn zamknął za nią!!! Gdzie jest to bydlę, co wczoraj miało służbę?!!!

W chwilę potem panowała już zupełna sodoma i gomora. Wczorajszy wartownik ze sterowni

klęcząc i szlochając przysięgał na wszystkie świętości wszystkich wyznań, ze świętym kamieniem z Mekki włącznie, że ani na moment nie opuścił posterunku aż do chwili, kiedy wyszedł definitywnie i zamknął za sobą drzwi na klucz. Było to już po naszym odjeździe do jaskini hazardu. Wartownicy z tarasu nie mniej kategorycznie zaświadczali, że wróciłam zwyczajnie helikopterem, w ich oczach weszłam do domu i już nie wychodziłam. Helikoptery donosiły przez radio, że nic nie widzą. Tłusty spod Kurytyby donosił to samo. Rozczochrany wpadł w szał.

O szóstej wieczorem parę osób z personelu wyższej rangi miało wybite zęby i podfonarzone ślipia. Personel niższej rangi w całości dostał po pysku. Następnie zaś zrobiono naradę. Helikoptery cały czas krążyły nad okolicą, trzymając się głównie drogi. W wyniku narady polecono im nieco zboczyć.

- Do miasta nie pojechała - powiedział stanowczo mały, nalewając sobie wzmacniającego płynu. - Nasi ludzie mieli oko na drogę, zbadałem to. Tamtędy samochód nie jechał. 37

- Jeśli ruszyła w nocy, to teraz może leżeć w każdej rozpadlinie - powiedział z furią ten z oczami. - Niech zejdą jak najniżej, niech patrzą!

- Pożaru nie było, więc samochód się nie spalił.- rozważał rozczochrany. - Przeszkody były normalnie ustawione. Jeśli ten osioł nie łże, to nie mogła przejechać. Ja wam powiem. Ona zabrała samochód dla pozoru, zostawiła byle gdzie, a uciekła inaczej!

- Jak?! - zdumieli się wszyscy trzej.

- Poszła w góry. Zwyczajnie poszła w góry jak ostatnia idiotka. Na własne oczy widziałem, jak robiła przygotowania, znalazła sobie linę!

- Wzięła młotek i messel - powiedział tłusty ze zgrozą. - Przy mnie wzięła, mówiła o tej rzeźbie!

- Nonsens! Poszła w góry licząc, że łatwo się schowa. Daleko nie zajdzie, kłopot w tym, żeby ją znaleźć żywą. Niech natychmiast wszyscy ludzie idą szukać śladów. We wszystkie strony! Podwozić helikopterami, niech schodzą i szukają, ale już!!! Może tam gdzieś zdycha!.

- A może wodą.? - spytał niepewnie mały.

- Bzdura, wody się bała panicznie.

- Mogła udawać.

- Mogła. Ale nie udawała, że się topi w basenie, bo nie mogła wiedzieć, że ją ktoś widzi. Krzyczała absolutnie autentycznie. Antonio bez powodu by nie skakał. Widział, jak wypływała. Ona się rzeczywiście boi wody.

- A poza tym obie motorówki stoją w przystani - dodał tłusty zmartwionym głosem.

Już było prawie ciemno, kiedy metodycznie szukający personel znalazł jaguara.

Chwilowy triumf rozczochranego szybko uległ zmniejszeniu na skutek trudności dokonywania poszukiwań po ciemku. Helikoptery, świecąc reflektorami, nadal krążyły beznadziejnie. Nigdzie nie było po mnie śladu ni popiołu.

Nazajutrz po bezsennie spędzonej nocy tłusty, osobiście wracając z kolejno penetrowanego terenu, spojrzał w dół i przetarł oczy.

- Zawróć - powiedział do pilota. - Zejdź niżej nad zatokę. Przez chwilę patrzył, jakby nie wierząc własnym oczom, przetarł je ponownie i powiedział do mikrofonu:

- Kto wypłynął jachtem? Odbiór.

- Jakim jachtem? - wysyczał rozczochrany, sądząc, że z niewyspania źle słyszy. -

Odbiór.

- Jachtem z zatoki. Naszym jachtem, „Stella di Mare”. Odbiór.

- Nie rozumiem, powtórz. Odbiór.

- Do diabła, w zatoce nie ma jachtu! Pytam, kto wypłynął, odbiór!

- Jak to nie ma, odbiór?! Nikt nie wypłynął, odbiór. Fernando jest tutaj, co to znaczy, odbiór?!

- Ukradła jacht!!! - wrzasnął tłusty z niebotyczną zgrozą. - Odbiór!!!

To, co usłyszał w odpowiedzi, było niewątpliwie najpiękniejszym, międzynarodowym zestawem słów, nie nadających się do publikacji. W parę minut potem, a było to już w południe, cały zespół zjeżdżał windą do korytarza, prowadzącego ku zatoczce. Grobowe milczenie panowało aż do chwili, kiedy okazało się, że drzwi nie można otworzyć. Potem milczenie zamieniło się w coś zupełnie kontrastowego.

Czternaście osób kolejno przelazło na czworakach obok palmy z widokiem na Europę, po czym zlazło po żelaznej drabince. O godzinie drugiej po południu dwanaście osób stało na pomoście, bezmyślnie gapiąc się na odcięte cumy i lekko falującą wodę, a dwie z hukiem, godnym rozbiórki żelbetowego bunkra skuwały ładnie stwardniałą kupkę kamyków i cementu w prowadnicy.

- Są dwie możliwości - mówił ponuro rozczochrany. - Popłynęła na północ i zaplątała się gdzieś w porcie między statkami, a może nawet wsiadła na któryś. Albo popłynęła na południe i wylądowała na przykład w Guaratuba, na wyspie w Sao Francisco, gdziekolwiek.

- Są trzy możliwości - przerwał ten z oczami jeszcze bardziej ponuro. - Nie wylądowała nigdzie.

Pozostali spojrzeli na niego z nie ukrywaną zgrozą.

- Tu jest głęboko - ciągnął ten z oczami już zupełnie grobowo. - Niech lecą wzdłuż brzegu bardzo nisko. Może znajdą jakieś ślady.

- Jest czwarta możliwość - powiedział tłusty w rozpaczliwym natchnieniu. - Strawersowała Atlantyk!

Po krótkiej chwili milczenia tamci trzej zgodnym ruchem uczynili kółko na czołach. Tłusty westchnął rozdzierająco. Helikoptery do późnej nocy płynęły powoli i nisko wzdłuż wybrzeża w obu kierunkach, na północ i na południe. Żadnych śladów nie było.

W ten sposób wpadłam jak kamień w wodę także po drugiej stronie oceanu.

We wczesnych godzinach popołudniowych doszłam do wniosku, że muszę coś wykombinować. Nie wytrzymam czterech dób za kołem sterowym w nie zmienionej pozycji i całkowicie bezsennie. Dwie doby to jeszcze, ale cztery - wykluczone!

Nie miałam zbyt wiele do roboty, to trzeba przyznać. Siedziałam w wygodnym fotelu, ocean zachowywał się przyzwoicie i spokojnie, długa fala rytmicznie wskakiwała mi pod dziób, koło sterowe nie stwarzało trudności i tylko spać mi się chciało do szaleństwa. 30

Słońce wzeszło w jakimś głupim miejscu, które mnie zaniepokoiło, bo mi się nie zgadzało ze stronami świata, wobec czego przypomniałam sobie o kompasie. Buła nad stacyjką wskazywała, że płynę dobrze, na wschód. Szkło dookoła mnie musiało być jakimś rodzajem termopanu, bo nie przepuszczało zbytnio ciepła. Tylko przewiewu nie miałam i robiło mi się coraz duszniej. Na jachcie niewątpliwie musiała się znajdować instalacja klimatyzacyjna, zapewne trzeba było ją włączyć, ale nie miałam pojęcia czym.

Obliczyłam sobie, że o pierwszej trzydzieści miałam za sobą osiemset kilometrów. Dziesięć godzin podróży. Do środka oceanu jeszcze dosyć daleko, ale chyba powinnam zacząć skręcać.

Trochę głupio się czułam patrząc wokół siebie na bezgranicznie pustą wodę. Żadnych znaków rozpoznawczych, nic kompletnie, żadnej wytyczonej drogi, przeraźliwie wielki ocean i absolutna wolność w obieraniu kierunku! Nadmiar tej wolności nieco mnie płoszył, ale postanowiłam wytrwać w zaufaniu do przyrządów i matematyki. Na wszelki wypadek przytrzymując koło sterowe jedną ręką, drugą sięgnęłam po siatkę, przykucnęłam obok fotela i rozłożyłam na podłodze atlas. Otworzyłam go na Oceanie Atlantyckim. Po namyśle i ponownych obliczeniach doszłam do wniosku, że wystarczy już tej podróży na wschód i mogę się skierować bardziej ku północy. Przydałby mi się kątomierz i niewątpliwie któreś z urządzeń na tym pudle służyło podobnym celom, ale ja nie umiałam się tym posługiwać. Trudno, musiałam na oko.