Выбрать главу

Udało się prawie. Dziób zarył w piasek, a burta balansowała przy skałkach tak, że tylko ręką sięgnąć. Przypływ powinien przesunąć mnie nieco dalej ku brzegowi, ale nie miałam czasu czekać na przypływ. Cała moja namiętność do rozkosznego kołysania się na falach nagle gdzieś znikła, a pragnienie poczucia pod nogami twardego, stałego gruntu, stało się nie do opanowania. Powyrzucałam na brzeg kolejno torbę z pieniędzmi, siatkę ze słownikiem, atlasem i szalem, nóż sprężynowy i parę innych przedmiotów, po czym wykorzystałam pierwszy większy balans i przelazłam sama. Gdziekolwiek bym się znajdowała, miałam już dość tej całej podróży i tego całego jachtu i bez żalu porzuciłam go na zawsze. Przeleźć z powrotem nie zdołałabym w żaden żywy sposób.

Zeszłam ze skałek z całym dobytkiem piastowanym w objęciach, znalazłam się na miniaturowej plaży, ujrzałam dalszy ciąg lądu, tu piaseczek, tam trawka, gdzieniegdzie grupa innych skałek, daleko jakieś zabudowania. Upuściłam dobytek i nogi się pode mną ugięły. Wielki Boże, dopłynęłam.!

Możliwe, że wszystko wyglądałoby inaczej, gdybym się stamtąd natychmiast oddaliła. Cały dalszy ciąg mojego życia zależał od tego jednego drobiazgu. Ale nie wiedziałam o tym i nie oddaliłam się. Nie miałam siły. Padłam obok dobytku na suchy piaseczek i śmiertelnie zmęczona, pełna niewymownej ulgi, bezgranicznie szczęśliwa, zasnęłam kamiennym snem.

Obudził mnie warkot helikoptera. Pierwsze wrażenie było okropne! Poderwałam się w popłochu, pewna, że ujrzę strome zbocza, kamienne ściany i znajomy tarasik. Nie, dookoła ciągle było to samo, trawka, piaseczek i kiwający się na morzu, porzucony jacht. Nie śniło mi się, dopłynęłam do Francji! Czułam się jak połamana w drobne kawałki, ale ulga ożywiła mnie na nowo. Pozbierałam rzeczy i ruszyłam przed siebie byle gdzie, zdecydowana przy pierwszej okazji zamienić dolary na franki i w pierwszej napotkanej knajpie zjeść gorące śniadanie.

Szłam w kierunku zabudowań. Zbliżyłam się do nich na tyle, żeby stwierdzić, iż są czymś pomiędzy dużą wsią a małym miasteczkiem, kiedy nagle skądś obok budynków wyszła ku mnie zachwycająca postać. Policjant! Prawdziwy, francuski policjant w mundurze, w prawdziwym kepi, taki sam, jakich oglądałam całe kopy tak w naturze, jak i na filmach, absolutnie typowy, cudowny, upragniony!.

Zatrzymał się na mój widok, zaczekał, aż podeszłam i uprzejmie zasalutował. Bijący ode mnie blask zalśnił refleksem na jego guzikach!

- Bonjour, madame - powiedział. - Widziałem, że przypłynęła pani jachtem. Czy coś się stało? Czy mogę pani w czymś pomóc?

- Oczywiście, że pan może! - odparłam z zachwytem. - Czy to Francja?

Przez moment patrzył na mnie z wyraźnym zaskoczeniem.

- Pani nie wie, w jakim kraju pani wylądowała? Oczywiście, że Francja! Bretania!

Gdyby nie to, że obie ręce miałam zajęte bardzo ciężkimi rzeczami, bez wątpienia

padłabym mu na szyję. Czy może mi pomóc, głupie pytanie. Musi mi pomóc! Sama nie wiedziałam, czego najpierw chcieć!

- Jeść! - zawołałam radośnie. - Pić! Zamienić pieniądze! Policja! Chcę rozmawiać z Interpolem, jak ich znaleźć?! Niech mi pan pomoże!

Glina okazała życzliwe zainteresowanie.

- Z Interpolem? Czy pani przypadkiem. Czy pani nie jest tą zaginioną damą, której szuka Interpol.?!

Teraz z kolei we mnie wybuchło zainteresowanie i to bardzo gwałtowne.

- Szuka mnie Interpol? Genialne! Nadzwyczajne! Oczywiście, że to ja, płynę z Brazylii! Proszę, jedźmy natychmiast! Pan wie dokąd? Gdzie oni są?!

Na oblicze przedstawiciela władzy spłynęła nadziemska jasność. Ożywił się wyraźnie i nabrał nagłego wigoru. Wśród okrzyków zachwytu, niedowierzania szczęściu i podziwu dla mnie wydarł mi z rąk bagaże, z przytupem obleciał mnie parę razy w koło, dobitnie zademonstrował francuski temperament i prawie truchtem zaczął mnie ciągnąć w głąb lądu.

- Samochód! - wykrzykiwał. - Natychmiast jedziemy! Osobiście panią zawiozę! Cóż za sukces dla mnie! Madame, z całego serca dziękuję, że raczyła pani wylądować właśnie w tej okolicy! Nadzwyczajne! Olśniewające!!!

Pomyślałam sobie, że pewnie wyznaczyli jakąś nagrodę za odnalezienie mnie i nie miałam nic przeciwko temu, żeby dostał ją ten uroczy, sympatyczny człowiek. Pod warunkiem oczywiście, że po drodze do nagrody pozwoli mi się czymś pożywić.

Samochód pojawił się bardzo szybko. Mój towarzysz wyciągnął krótkofalówkę, wydał dyspozycje, z których część zrobiła na mnie wrażenie policyjnego szyfru, stosowanego w nadzwyczajnych okazjach, w rodzaju „tu miotła, tu miotła, jajko na kwadrat be ce dwadzieścia cztery, odbiór”, przelecieliśmy kurcgalopkiem jeszcze kilkadziesiąt metrów omijając zabudowania i dopadliśmy drogi, którą w tej samej chwili nadjechał przepiękny, biały mercedes. Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby jakakolwiek policja świata jeździła białymi mercedesami, ale widok pojazdu nie nasunął mi żadnych podejrzeń. Uznałam, że pewnie używają go czasem specjalnie dla niepoznaki.

Siedziałam z tyłu razem z zachwyconym policjantem. Obok kierowcy siedział drugi, nieco mniej zachwycony, a za to bardziej zajęty pracą. Ustawicznie ględził do mikrofonu niezrozumiałe rzeczy, przechodził na odbiór, słuchał i wydawał polecenia. Obaj zdjęli czapki, co powinno było mnie przynajmniej zdziwić, ale widocznie z nadmiaru ulgi popadłam w otępienie.

Przelecieliśmy jakieś jedno miasteczko, drugie, nie zdążyłam nawet dostrzec nazwy, objechaliśmy trzecie. Mercedes ciągnął jak smok. Jak we wszystkich wozach wysokiej klasy w ogóle nie czuło się szybkości. Na oko oceniałam ją na jakieś sto sześćdziesiąt, orientując się tylko po tempie mijania rozmaitych rzeczy, bo szybkościomierz zasłaniały mi plecy kierowcy. Zaczęłam się domagać posiłku.

- Pośpiech ma szalone znaczenie, madame - powiedział z przejęciem mój policjant. - Zaraz się dowiemy.

Stuknął w plecy tego drugiego. Drugi znów wygłosił kilka bredni, po czym uczynił coś, co mnie wreszcie zastanowiło. Przeszedł nagle na niemiecki.

- Ona jest głodna - powiedział. - Chce się zatrzymać i coś zjeść. Co zrobić?

Chwilę słuchał, słuchając pochylił się i manipulował czymś w okolicy nóg.

- Tak jest - oświadczył i odwrócił się do mnie. - Każda minuta droga, madame, musi pani wytrzymać. Tam czekają na panią. Zaraz dostanie pani kawy, już robię.

Nie protestowałam. Siedziałam cicho, czując, jak narasta we mnie jakiś niepokój. Dlaczego przeszedł na niemiecki?.

Po chwili dostałam kawy, którą zaparzył w ekspresiku, przyczepionym pod tablicą rozdzielczą. Lecieliśmy dalej piękną szosą nigdzie się nie zatrzymując. Rosnący niepokój kazał mi zacząć pilniej rozglądać się wokoło. Dostrzegłam drogowskaz z nazwą, która mi nic nie mówiła, potem udało mi się zauważyć Angers, stwierdziłam, że jedziemy wzdłuż rzeki, dostrzegłam sylwetkę zamku, dalej drugiego, a po kilkunastu minutach wpadł mi w oko trzeci. Każdy był inny, wszystkie atrakcyjne i we wszystkich było coś znajomego. Musiałam je chyba kiedyś widzieć czy co. Zamki wzdłuż rzeki. Ależ. Dobry Boże! Oglądałam zamki nad Loarą!

Takie ich było zatrzęsienie i tak mnie to wzruszyło, że wyzbyłam się niepokoju i zajęłam wrażeniami turystycznymi. W Tours przejechaliśmy na drugą stroną rzeki. Wytrzeszczałam oczy we wszystkich kierunkach równocześnie, a łzy radosnego wzruszenia mąciły mi wzrok.

Kawa mi nieco pomogła, atrakcje krajobrazu zaabsorbowały i trzy godziny przeleciały nie wiadomo kiedy. Trzy godziny jazdy samochodem to jest nic, ileż razy robiłam trasę Warszawa-Poznań jednym ciągiem! I to nie takim samochodem jak ten, tylko znacznie gorszym, nigdy nie udało mi się zejść poniżej trzech i pół godziny.