Выбрать главу

Nad prawdopodobieństwem realizacji tych planów nie zastanawiałam się w ogóle. W głębi duszy podejrzewałam, że szef dotrzyma postanowień i że jedyną szansę wydostania się na wolność daje mi ta potworna, galernicza praca. Do ustępstw nie byłam już zdolna. Sam zmusił mnie do świętej wojny, wygrał pierwszą rundę, doprowadził mnie do stanu, w którym protest przeciwko niemu stał się silniejszy ode mnie i nie było już dla mnie odwrotu.

Przekopię się przez mur albo zdechnę w tym parszywym lochu!

Szydełko wchodziło w spoinę jak w masło. Rychło okazało się narzędziem najzupełniej stosownym, godnym polecenia wszystkim więźniom, miało bowiem główkę, która niejako automatycznie wydłubywała nasiąkniętą wodą zaprawę. Gwoździem byłoby trudniej, szydełkiem szło znakomicie.

Najtrudniej było wyjąć pierwszy kamień. Przewidziałam to i na początek wybrałam sobie jeden z mniejszych. Siedząc w kucki pod upatrzoną ścianą dłubałam i dłubałam, dłubałam i dłubałam, aż szydełko zaczęło wchodzić w spoinę wokół kamienia prawie na całą długość. Wówczas spróbowałam go trochę obruszyć. Palcami się nie dało, wobec czego posłużyłam się obuwiem. Temu idiocie nie przyszło do głowy, żeby mi zabrać buty, a moje buty miały modne obcasy, bardziej podobne do końskich kopyt niż do obcasów. Wetknęłam krawędź jednego obcasa w wydłubaną spoinę i trzasnęłam z góry drugim. Szczęśliwie były to buty używane w Brazylii, bez pięt i nawet nie wzięłam drugiej pary na zmianę. Tłukło się teraz zupełnie wygodnie. Trzasnęłam drugi raz i kamień się poruszył.

Otarłam pot z czoła i stłumiłam wzruszenie. Spoiny były szerokie, nierówne, wydłubana część stanowiła dostateczną przestrzeń, żeby ten kamień obruszyć do reszty. Stuknęłam z dołu, potem znów z góry, potem już dał się poruszyć ręką, uchwyciłam mocniej, szarpnęłam z całych sił i kamień wyszedł!

Droga do wolności objawiła się przede mną w postaci dziury w murze o wymiarach trzydzieści na dziesięć centymetrów. Na razie była to droga dla średniej wielkości węża.

Spojrzałam na zegarek. Wydłubywałam ten kamień szydełkiem trzy i pół godziny! Gdyby nie granitowa pewność, że przebrnęłam przez podstawową trudność, chybabym się załamała. W tym tempie dłubania miałam szansę wyjść na wolność za jakieś dwieście do trzystu lat.

Zjadłam resztę chleba, beztrosko wypaliłam papierosa i zabrałam się do roboty. Kiedy późną nocą układałam się do snu na odrażającym barłogu, w nieregularną dziurę zmieściłoby się już kilka węży, a pod ścianą leżało sześć wydłubanych kamieni.

Uzyskany w ten sposób, dość przyzwoicie ociosany budulec pozwolił mi na ulepszenie legowiska. Dużo wygodniej mi nie było, ale przynajmniej mniej mokro. Zaczynałam nabierać nadziei, że może czegoś uniknę, febry albo zapalenia stawów. Dłubanie, zgodnie z przewidywaniami, po wyjęciu pierwszego kamienia szło znacznie łatwiej.

Ryk z góry zastał mnie przy pracy. Nie odpowiedziałam od razu, bo obdłubywałam właśnie jeden z większych kamieni i byłam bardzo zajęta.

- Hej, tyyy! - darł się zaniepokojony cieć. - Odezwij się!!! Gdzie jesteś!!!

- A co, nie widzisz mnie?! - odwrzasnęłam drwiąco, nie przerywając dłubania.

- No pewnie, że cię nie widzę! - fuknął z wyraźną ulgą. - Jak cię mam widzieć, skoro się chowasz? Ciemno tam u ciebie jak w grobie!

- Włóż okulary! -poradziłam mu grzmiąco i dorzuciłam po chwili: - Jak zdrowie?

- Czyje zdrowie?! - ryknął, nieco zaskoczony.

- Twoje! Jak się czujesz? Brzuch cię nie boli?!

- Dlaczego ma mnie brzuch boleć?! - zdziwił się potężnym rykiem.

- Bo leżysz codziennie na brzuchu nad tą dziurą i drzesz gębę! Nic sobie jeszcze nie odgniotłeś?!

- Skąd wiesz, że tu leżę na brzuchu?!

- A co, wisisz łbem na dół i nogami do góry?!

Przez chwilę słyszałam cienkie pokwikiwanie.

- Dobra, faktycznie, leżę na brzuchu! Słuchaj no, ty! Ty masz coś powiedzieć!

Teraz z kolei ja się zdziwiłam.

- Co mam powiedzieć?! 60

- Szefowi! Masz mu coś powiedzieć! Nie? Będziesz tu siedziała, dopóki nie powiesz, to prawda?!

- Święta prawda! A bo co?

- Ty głupia jesteś! Dlaczego mu nie powiesz?! Jak mu powiesz, to zaraz wyjdziesz! Dlaczego nie chcesz powiedzieć?!

- Bo wcale nie chcę stąd wychodzić! Mnie się tu podoba! Ty, słuchaj! Dlaczego ty mi wrzucasz to żarcie tędy, a nie przez drzwi?!

- Jeden człowiek tych drzwi nie otworzy! Co, nie widziałaś?! Tędy się zawsze dawało tym, co tu siedzieli! No jazda, bierz swoje i oddaj dzbanek!

- Zaraz, nie pali się.!

Przerwałam robotę, opróżniłam koszyk i włożyłam do środka pusty dzbanek. Przyjrzałam mu się i pomyślałam, że może się przydać. Trzeba będzie symulować stłuczenie. Postanowiłam to zrobić później, za jakie dwa trzy dni, przedtem zaś wzbudzić sympatię w cieciu.

- Hej, ty! - wrzasnęłam życzliwie. - Masz rodzinę?!

- Jaką rodzinę?!

- Nie wiesz, co to jest rodzina?! Żonę, dzieci.?!

- Coś ty, nie mam! Na co mi to! A bo co?!

- Nic! A ile masz lat?!

- Siedemdziesiąt osiem! - zawył z wyraźną dumą. - Ty, słuchaj! Jak co chcesz od szefa, to mów zaraz! Bo jutro go nie będzie!

- Chcę kompot z ananasa! I złóż mu ode mnie życzenia, żeby parchów dostał!

Miał widać polecenie przekazywać moje dezyderaty natychmiast, bo zakwiczał i oddalił się, przerywaj ąc pogawędkę. Wróciłam do pracy.

Płasko ułożone, stosunkowo niewielkie kamienie wychodziły nawet dość łatwo. Od czasu do czasu używałam obcasa jako narzędzia pomocniczego. Większe bloki sprawiały mi więcej trudności, ale za to po wydobyciu ich postęp stawał się wyraźnie widoczny. Głównym problemem był ich ciężar, udźwignąć tego nie mogłam w żaden sposób, ale mogłam odtoczyć. Wydłubałam z muru długi, dość wąski kamień i używałam go jako dźwigni. W narzędzia pracy byłam zaopatrzona coraz lepiej, wkrótce przestałam nawet posługiwać się obcasami i użytkowałam wygrzebane ze ściany materiały budowlane.

Pogłębiająca się dziura miała wymiary około metr na metr i zaczynała się jakieś dwadzieścia centymetrów nad posadzką. Wiedziałam, że im dalej, tym będzie trudniej i pewnie będę musiała nieco ją zwęzić. Dłubiąc z radosnym zapałem, zastanawiałam się równocześnie nad transportem kamieni z głębi otworu na zewnątrz i nad sposobem lokowania ich w komnacie. Z prawdziwą satysfakcją zdecydowałam się na teren pod samymi drzwiami, niwecząc tym na wieki wieków wszelką możliwość ich otwarcia.

Po upływie następnej doby droga na świat dochodziła do trzydziestu centymetrów w głąb muru. Zgłodniałam od tej katorżniczej pracy śmiertelnie, rąk nie czułam, w krzyżu byłam jak przełamana, nogi mi zdrętwiały od siedzenia w kucki i właściwie dobrze trzymało się tylko szydełko. Czekałam na przybycie ciecia z posiłkiem i pocieszając się myślą, że głodówka doskonale leczy wątrobę, plotłam z acrylu przemyślną sieć, której zamierzałam użyć do wywlekania większych kamieni z wydłubywanego korytarza. Miałam całkowitą pewność, że płytka wnęka przeistoczy się już wkrótce w długi korytarz i prawdę mówiąc byłam w bardzo dobrym humorze.

Na górze zachrobotało i otwór w zworniku wydał z siebie chrapliwe wycie.

- Hej, tyyy!. Żyjesz?!!

- Nie mów do mnie „hej, ty”! - ryknęłam w odpowiedzi z niesmakiem. - Bo ci nie będę odpowiadać!

- To nie dostaniesz jeść!

- To umrę z głodu i wtedy szef cię pobłogosławi!