Выбрать главу

- To jak mam mówić?!

W chrapliwym ryku brzmiało żywe zaciekawienie.

- Mów do mnie „wasza eminencjo”! Moja prababka znała jedną hrabinę i ja nie jestem byle kto! Świń ze mną nie pasłeś!

Dziura w zworniku radośnie zakwiczała.

- Dobra, może być! Szef kazał spytać, jak się czujesz?!

- Jak młoda cebulka na wiosnę! Możesz mu to powtórzyć!

- Ananasa nie dostaniesz! Kazał ci powiedzieć, że nic nie dostaniesz! Tylko chleb i

wodę!

- Cholernie lubię chleb i wodę! Ananasa już nie chcę, rozmyśliłam się! Sam zeżryj za moje zdrowie!

- Wypiję za twoje zdrowie, bo mi się podobasz! Lubię cię!!! Żaden inny nie chciał ze mną rozmawiać i wszystkie mnie wyklinały! Ty nie mów tego, co to masz powiedzieć, ja tam wolę, żebyś tu dłużej siedziała!

„Żebyś skisł” - pomyślałam sobie i opróżniłam koszyk. Zawahałam się, czy oddać dzbanek, ale jeszcze na razie postanowiłam z nim nie zadzierać.

- Ty, ten olej mi wychodzi! - wrzasnęłam w górę. - Potrzebuję nowe oświetlenie!

- Ja tam nic nie wiem! - odwrzasnął cieć jakby trochę niepewnie. - Ja ci mam dawać tylko to, co

daję!

- Frajer jesteś! - ryknęłam przekonywająco. Kaganek świecił jeszcze zupełnie nieźle, ale nie byłam pewna, czy w planach obłąkanego drania nie leży przypadkiem pozostawienie mnie w zupełnych ciemnościach i bałam się tego panicznie. Zaślepłabym jak te konie w kopalniach. Na wszelki wypadek wolałam się zaopatrzyć w zapasy w czasie nieobecności szefa.

- Światło mam przydzielone i należy mi się! On chce, żebym mu znalazła jedno miejsce na mapie, jak zaślepnę, to ty mu będziesz szukał!

- Tak zaraz nie zaślepniesz! - odkrzyknął cieć, ale zabrzmiało to zupełnie niepewnie.

Wyjaśniłam mu, że według ostatnich badań ślepnie się w ciągu jednej doby. Wątpię,

czy mi uwierzył, ale instrukcje co do mnie musiały być bardzo kategoryczne i bał się widać zmienić cokolwiek w postanowieniach szefa, bo przerwał konwersację i po pół godzinie przyniósł mi nowy kaganek. Opuścił go na dół w koszyku nie zapalony.

- Ale tamten oddaj! - zażądał stanowczo.

- Jeszcze trochę świeci, jak przestanie, to ci oddam!

Posprzeczał się ze mną na ten temat przez chwilę i poszedł.

Pożywiłam się nieco, odpoczęłam i zabrałam się do następnej warstwy kamienia.

Mniejsze i większe sztuki sterczały nierówno, mur był poprzewiązywany w poprzek, wyszarpnięcie jednego kawałka od razu obluzowywało wszystkie dookoła i robota szła mi pełną parą. Zaczęłam sobie optymistycznie wyliczać, jak długo to będzie trwało, przyjmując grubość muru na sześć metrów i wyszło mi, że wyjdę na świat za jakie dwa miesiące.

- Hej, ty! - zaryczał cieć nazajutrz.

Nie odzywałam się celem udowodnienia siły charakteru.

- Hej, ty! - ryczał głośniej. - Wasza eminencjo!!! Żyjesz?!!!

Na eminencj ę mogłam odpowiedzieć.

- Coś ty! - wrzasnęłam. - Ja umarłam już trzy dni temu!

- To dlaczego mówisz? - zachrypiał ciekawie, pokwiczawszy przedtem z wyraźną uciechą.

- To nie ja mówię! To mój duch!. Dziś o północy przyjdzie cię straszyć!

- Dlaczego mnie?! Strasz sobie szefa!

- Przecież go nie ma!

- Ale wróci! Za tydzień wraca! Możesz poczekać na niego, nie?!

- Dobrze, zrobię to dla ciebie! Zacznę od szefa!.

W trakcie konwersacji wyciągnął koszyk i stwierdził brak dzbanka.

- Hej, ty!!! - ryknął okropnie.

Konsekwentnie milczałam.

- Hej, ty!!! Do diabła!!! Odezwij się!!! Gdzie dzbanek ?!!!

Milczałam nadal.

- Do ciężkiej cholery!!! Do stu piorunów!!! Wasza eminencjo!!!

- Czego? - zawyłam ponuro.

- Gdzie dzbanek? Oddaj dzbanek!!!

- Nie mogę! Stłukł się!

- Nie wygłupiaj się! Ja to będę musiał zameldować! Oddaj skorupy!!!

- Wykluczone! Wlazłam na niego i pogniótł się na drobne okruszyny! Nie będę dla twojej przyjemności grzebać w tym gnojowisku! A meldować ci nie radzę!

- Dlaczego?! - ryknął z wyraźną rozpaczą.

- Dostaniesz po pysku od szefa! Lepiej siedź cicho i nic nie mów! Masz drugi, nie?! Co się będziesz głupio narażał?!

- O mój Boże, mój Boże! - zajęczał w nie skrywanej rozterce. - Żebyś wiedziała! Nie dostaniesz więcej wody dopóki nie oddasz dzbanka!

- Jak chcesz! Z pragnienia się kituje jeszcze prędzej niż z głodu!

- O rany boskie, co ja z tobą mam! Czekaj, zobaczysz!.

Dzbanka na razie nie tłukłam, uznawszy, że zawsze zdążę. Na razie odstawiłam go do kąta razem z drugim kagankiem.

Następnego dnia cieć opuścił na dół pusty koszyk. Na wołanie „hej ty” nie odpowiadałam i koszyk podskakiwał niecierpliwie na mokrej posadzce.

- Wasza eminencjo! - rozległo się wreszcie z góry.

- A co tam?! - zapytałam łaskawie, acz gromko.

- Oddaj dzbanek, to dostaniesz wszystko!

Nie chciało mi się akurat z nim sprzeczać. Zmęczona byłam do nieprzytomności i coraz bardziej wygłodniała, a poza tym nie zależało mi na kolekcjonowaniu całej glinianej zastawy. Wstawiłam ten drugi do koszyka i po chwili zjechały artykuły spożywcze wraz z papierosami. Wyjęłam je w milczeniu.

- Wasza eminencjo!!! - zawyło z dziury z niepokojem. - Jak się czujesz?!

- A co cię to obchodzi?! - warknęłam gniewnie. - Bardzo dobrze się czuję!

- To dlaczego nic nie mówisz?!

- Bo się na ciebie obraziłam! Szykanujesz mnie! Czekaj, Pan Bóg cię skarżę!

Cieć nagle zaczął się tłumaczyć i usprawiedliwiać.

- Ty, nie wygłupiaj się! Ja tak muszę! Ja muszę robić, co mi każą, boby mnie zabili! Kazali ci zabierać ten dzbanek, to zabieram! Co ty myślisz, że ja ci dzbanka żałuję?!

- Zastanowię się do jutra i może ci przebaczę.

W ciągu następnych kilku dni wdłubałam się na metr w głąb muru. Szło nieco wolniej, niż przewidywałam. Natknęłam się na jakiś jeden wielki głaz, który mi zajął parę godzin i po wyciągnięciu go i podtoczeniu pod ścianę padłam półżywa. Za to otoczenie głazu dało się wydłubać bardzo łatwo. Długi, duży kamień, sięgający daleko w głąb muru, z niewiadomych przyczyn wyszedł prawie sam i samopoczucie wkrótce mi się poprawiło.

Oprócz dłubania w zaprawie szydełkiem stosowałam też metodę opukiwania i podważania obdłubanych kamieni i musiałam pilnować, żeby nie robić hałasu w okresie wizyt ciecia. Przychodził tak około dziesiątej. Zaniechał wymuszania na mnie dzbanka drogą szantażu i przywykł do krzyków „wasza eminencjo”. Uznałam, że czas wprowadzić jakieś urozmaicenie.

- Nie mów do mnie „wasza eminencjo”! - zażądałam kategorycznym rykiem. - Znudziło mi się to! „Wasza eminencjo” mówi się do kardynała!

- Przecież sama chciałaś?!! - zdziwił się cieć. - To jak mam teraz mówić?!

- Wasza królewska mość!

Dziura w zworniku natychmiast zaczęła pokwikiwać radośnie. Osobliwy rodzaj śmiechu miał ten człowiek.

- A królewska mość dlaczego?! - zaciekawił się.

- Bo mi się tak podoba! Coś mi się należy od życia w tym grobie, nie?!

- Szef jutro wraca! Jak będziesz chciała, to wyjdziesz! Ale nie wychodź, nudno będzie bez

ciebie!

- Nic się nie bój, mnie tu się coraz bardziej podoba!

Zaczynałam właśnie wchodzić w fazę najbardziej żywiołowego wstrętu do tego przegniłego lochu. Katorżnicza praca wprawdzie wychodziła mi raczej na zdrowie, ale żadna kość nie chciała się przystosować do upiornego legowiska na kamieniach. Wszelkimi siłami tłumiłam narastające obrzydzenie. Bezustannie czułam się połamana na drobne kawałki i przemoknięta na wylot. Mało przemoknięta! Przegniła! Przed oczami jawiły mi się rozmaite pustynne obszary, zarówno te, które znałam z widzenia, jak i te, o których tylko słyszałam i czytałam. Jaskrawe, upalne słońce oświetlało piaski Sahary, Białą Górę z jej kilometrami wydm, pustynię Błędowską, pustynię Gobi, sosnowe, suche laski pod Warszawą. W żaden sposób nie umiałam zrozumieć, jak mogło mi być kiedykolwiek w życiu za sucho i za gorąco! Pomiędzy pustyniami plątały się artykuły spożywcze i duńskie meble. Boże drogi! Raz w życiu jeszcze usiąść w wygodnym fotelu. Położyć się na wygodnym tapczanie, w pościeli. W SUCHEJ pościeli!!!.