Выбрать главу

– Syn hrabiego Woroncewa wrócił z mamra? – zdziwił się. – Bo to ani chybi on.

Kupił bilet do Witoldowa. Blizna na dłoni zaczęła go swędzieć. Swędziała coraz bardziej, w miarę jak zbliżał się do Woj sławie. Ale potem, gdy pekaes minął miasteczko i jechał szosą na Witoldów, swędzenie powoli ustąpiło. Czymkolwiek było to, co je wywołało, znajdowało się gdzieś między austriackim cmentarzem, a wioską.

Wysiadł w Witoldowie i ruszył świeżo pokrytą piachem drogą w stronę wsi. Z tą drogą to właściwie głupia historia. Pierwotnie była wysypana żużlem, co nikomu nie przeszkadzało. Gdy powstawały w niej zbyt głębokie koleiny, dosypywano nowego żużlu i wszystko było w porządku. Później jednak gmina zapragnęła nieco ucywilizować dojazd do jednej z głównych wsi na swoim terenie. Wielkim nakładem kosztów, ciekawe, nawiasem mówiąc, po co zerwano warstwę żużlu i położono w jej miejsce płyty betonowe z dziurkami. Wyglądało to naprawdę fachowo do pierwszych poważniejszych deszczów. Woda rozmiękczyła less i droga zatonęła. Przez następny sezon walczono z lessem, spychając go z drogi za pomocą spychaczy. Było to jednak działanie doraźne i nie przyniosło widocznych rezultatów. Wobec krachu przedsięwzięcia podjęto decyzję o zmianie ogólnej koncepcji. Zamiast nikomu właściwie niepotrzebnej nawierzchni wykonanej z płyt postanowiono wykonać gładką nawierzchnię betonową. Położono ją nawet dość szybko i sprawnie. Niestety, popełniono dwa zasadnicze błędy. Po pierwsze warstwa cementu była zdecydowanie zbyt cienką, drugim zaś błędem była budowa drogi tuż przed żniwami.

Rano wylali, a do wieczora przejechało tamtędy trzydzieści lub czterdzieści traktorów. Wyglądało to nawet nieźle, ot taka wzburzona rzeka, która naraz skamieniała. Niestety, następnego dnia kolejna kawalkada sprzętu rolniczego rozniosła fale na kawałki. Powstał trakt pokryty skorupami z cementu w deseń bieżników opon.

Nie zrezygnowano jednak z tej obiecującej metody. Zgromadzono dużo więcej cementu. Jak na złość jednak popsuła się jedyna gminna betoniarka. Kierownik budowy, nawiasem mówiąc, absolwent technikum dentystycznego, i z tym problemem sobie poradził. Jego koncepcja była genialna w swojej prostocie. Drogę posypie się najpierw piaskiem, potem cementem, przeorze, a później wystarczy polać to wszystko wodą i cement gotowy. Gdy Jakub szedł do domu, prace były na etapie posypywania drogi piaskiem. Dotarł przed wieczorem. Wszedł na podwórko i zatrzymał się zdziwiony. Na ławeczce koło drzwi siedziała niewysoka dziewczyna o lekko rudziejących włosach, z bursztynowymi kolczykami w uszach. Ubrana była w jeansy i szarą kurtkę. Obok niej leżał plecak. Plecak był żółty.

– Wot te na – zdziwił się na jej widok. – A pani, co tu robi?

– Pan Jakub Wędrowycz?

– Powiedzmy.

– Jestem Monika.

– Bardzo mi miło. Ech?

– Przyjechałam do pana po prośbie. Mam list polecający z Polskiego Towarzystwa Psychotronicznego.

– No to nie rozmawiajmy tu na zimnie – namacał leżący na framudze drzwi klucz.

Zaprosił ją gestem do środka. W domu było paskudnie chłodno. Wziął paczkę zapałek i zapaliwszy jedną, wetknął ją niedbale pomiędzy drewka w kuchennym piecu. Drewka zapaliły się od razu.

– Czary? – zaciekawiła się.

– Szmata nasączona benzyną. Siadaj but’ łaska. Usiadła na ławie.

– Czego oczekuje Towarzystwo?

– No cóż. Towarzystwo postanowiło zadbać o pańskie interesy.

Roześmiał się wesoło.

– Jeszcze nie umieram z głodu.

– Zawrzemy układ. Pan pokaże mi jak pan czaruje, a ja, w zamian za to, zostanę pana gospodynią na ten czas. Mam też pieniądze na wyżywienie dla nas obojga.

– Chcesz zostać czarownicą?

– Można to tak ująć.

– Ile masz lat?

– Dwadzieścia. Za mało?

– Hmm. A jakie szkoły ukończyłaś?

– Wzięłam urlop naukowy z uniwersytetu. Piszę pracę magisterską o pozostałościach dawnych praktyk magicznych na wschodnich kresach Polski. Studiuję socjologię.

Śmiał się długo.

– Innymi słowy nie chcesz nauczyć się czarować, tylko zapisać sobie, jakie praktyki ja uprawiam?

– Aha.

– Nie wierzysz w czary?

– Nie. Może odrobinę.

– Jaką chcesz jutro pogodę? Znudziła mi się ta zima. Tobie pewnie też?

– Tak, to swoją drogą dziwne, tak długo trzyma.

– Jutro będzie plus piętnaście i bezchmurne niebo.

– Słuchałam prognozy. Ma być minus trzy i opady deszczu ze śniegiem.

– Założymy się? – O co?

– Sto całusków.

– Hym, ile pan ma właściwie lat?

– Cosik ponad osiemdziesiąt.

– Dobrze. Plus piętnaście i bezchmurne niebo.

– Wobec tego zjemy coś, bo pewnie cały dzień w podróży?

– Miałam kanapki.

– Umiesz rozpalać samowar?

– Nie.

– A umiesz może szczotkować konia?

– Też nie. Jestem z Warszawy.

– Chwatit’. Poznasz więc poza czarami także pewne szczegóły z życia wsi.

Rozpalił samowar. Obserwowała go uważnie. W lodówce znalazły się jakieś parówki. Miały już swoje lata, ale jeszcze dały się zjeść. Po podwieczorku, czy może raczej bardzo spóźnionym obiedzie, wyciągnęła gruby kajet.

– No to proszę zaczynać – zachęciła.

– Czekaj. Chwilkę. Skoczysz do Wojsławic i odbierzesz mojego konia. Masz jeszcze do zmroku trzy godziny. – Dobrze. Gdzie jest? Zapisał jej kartkę do Semena.

– Trzeba go przyprowadzić. Pokażesz mu to – podał jej plecione z czerwonych sznurków czeczeńskie cugle. Będzie wtedy wiedział, że jesteś swoja. Przy uździe są takie kółka. Przewleczesz przez nie te druty. Gdybyś sobie nie mogła poradzić, to Semen ci pokaże. Nie próbuj czasem dosiadać. Nie poradziłabyś sobie z tym. Po prostu go przyprowadź.

– Dobrze.

Wzięła cugle i poszła. Wróciła po dwu godzinach, prowadząc Marikę. Kłaczka szła posłusznie. Jakub odebrał od niej cugle i poklepał klaczkę po boku.

– Polubicie się – powiedział.

Kiwnęła głową. Kłaczka powtórzyła jej gest. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.

– Zaraz, zaraz, czy ona tego…

Jakub parsknął śmiechem.

– Powiedzmy, że jako czarownik usiłowałem poznać mowę zwierząt. Nie udało mi się, więc chociaż sprawiłem, że klacz rozumie to, co się do niej mówi.

Odpiął cugle, a potem ściągnął uzdę.

– No cóż – powiedział. – Marika, ile to będzie dwa dodać dwa?

Klacz stuknęła cztery razy kopytem w ziemię.

– Sprytna sztuczka – zauważyła Monika. Klacz parsknęła z urazą.

– To nie sztuczka. Udowodnić ci?

– Proszę bardzo.

– Dobrze. Zadaj jej dowolne pytanie z dziedziny matematyki. Tylko bez mnożenia. Nie zdołałem jej tego nauczyć.

Studentka uśmiechnęła się.

– Powiedz no koniku, ile ja mam łat?

Klacz popatrzyła na nią uważnie, po czym zaczęła stukać kopytem w ziemię. Stuknęła osiemnaście razy.

– Prawie ci się udało – pochwalił ją Jakub. Ta dama ma dwadzieścia lat. Popraw się.

Klacz stukała dłuższą chwilę. Równo dwadzieścia uderzeń. Monika pobladła.

– Ona… Koniku, rozumiesz wszystko, co mówimy? Klacz pokiwała głową.

– Przynieś szczotkę i zgrzebło – polecił Jakub. Są w skrzynce pod stołem. Przynieś do stajni. Poklepał klacz po szyi.

– Do domu – polecił.

Podeszła do wrót obórki. Otworzył jej. Weszła do środka. Nasypał jej do żłobu siana i owsa i postawił wiadro wody na podorędziu. Zaraz też przyszła dziewczyna. Przyniosła, co trzeba.

– To jest zgrzebło – powiedział, wyjmując jej z ręki dziwne metalowe urządzenie. – Czeszemy w bok włosa tak, aby wyczesać spomiędzy sierści paprochy i wypadnię- te włosy. W tym akurat przypadku omijaj te miejsca bardziej łyse. Po przejechaniu zgrzebłem doczyszcza się tą szczotką. Zbierz dwie garście sierści i tych wyczesanek – podał jej papierową torbę – i przynieś do mnie. Poczaruje- my sobie trochę.

Klacz zarżała jakby z urazą.

– Wie, że ksiądz mi zabronił – wyjaśnił. – Słuchaj Marika, nie bądź źrebakiem. Jak długo jeszcze ma trwać ta paskudna zima?