– No cóż, dziękujemy za pomoc. Odwiozę pana do domu.
– Będzie mi bardzo miło. Może jeszcze pan włączyć sygnał?
– Syrenę na radiowozie? A to, po co?
– Och tak sobie pomyślałem, że żyję już ponad sto lat, a jeszcze nigdy nie wieźli mnie na sygnale.
Birski parsknął śmiechem.
– A ja żyję trzydzieści lat i nigdy jeszcze nie byłem w carskiej Rosji. Pojedziemy na sygnale.
– Dziękuję.
Monikę obudziły promienie słońca padające przez okno. Ziewnęła i przeciągnęła się. Poszła do łazienki, umyła się i ubrała. A potem wyszła przed dom. Ranek był cudowny. Było cieplutko. Jakub niósł właśnie naręcze siana do obórki.
– Dzień dobry – krzyknęła.
– …bry. Jak się spało?
– Wspaniale dziękuję.
– Zrobisz śniadanie?
– Oczywiście.
Nagle coś ją tknęło. Popatrzyła na wiszący koło drzwi termometr. Było plus piętnaście. Uniosła głowę, aby popatrzeć na niebo. Spostrzegła zdumiewające zjawisko. Dom Jakuba stał wysoko. Miała więc dość rozległy widok. Niebo od horyzontu po horyzont zasnute było chmurami. Jedynie nad Starym Majdanem w pokrywie chmur ziała niemal idealnie owalna dziura o dłuższej osi około dwu kilometrów. Mimo, że wiał dość silny wiatr, dziura w niebie nie zmieniała kształtu. Pobiegła do obory.
– Dlaczego na niebie widać taki bezchmurny owal? – zapytała.
Jakub odłożył szmatkę, którą polerował Marice kopyta.
– Nie pamiętasz moja droga, że wczoraj to załatwiliśmy?
– Przecież czarów nie ma.
Kłaczka zarżała. Jej rżenie dziwnie przypomniało śmiech.
– Bo ja wiem, czy nie ma – zastanowił się obłudnie Jakub. – Ja jednak czasami próbuję i nawet mi to nieźle wychodzi. A ty masz pracę magisterską do napisania. Więc po prostu obserwuj jak ja to robię.
Zjedli śniadanie. Po śniadaniu wyszli przed dom. Bezchmurny owal rozszerzył się już prawie na całe niebo.
– Co chcesz zobaczyć teraz? – zapytał.
– Sama nie wiem. Może coś równie imponującego?
– Dobra. Możemy posłuchać głosów z przeszłości. Ale to nie tutaj. Trzeba by do Wojsławic. I to prawie nigdy nie wychodzi. Albo mogę ci pokazać jak się załatwia wampiry.
– Wampiry?
– Aha. Dużo tego tutaj. Na austriackim cmentarzu. Choć tam wolałbym się chwilowo nie pokazywać. Gliny są wyjątkowo nieuświadomione. Ostatnio ganiali mnie nocą po lesie.
W tym właśnie momencie Semen przeskoczył na swojej klaczce Karolinie przez płot. Zsiadł z gracją z siodła.
– Dobry.
– Dobry. Co cię sprowadza tak rankiem? – A zajechałem po moje pół litra.
– Jakie pół litra? – zaciekawił się Jakub.
– Pamiętasz jak przedwczoraj na targu założyliśmy się, że będą problemy z tym koniem, którego kupił Bardak?
– No pamiętam. I co, są problemy?
– Nu. Będą go jutro grzebali.
– Konia?
– Ni. Jego. Cosik mu głowę odgryzło. Zgaduję, że ten sympatyczny ogierek. A potem jak to w kozackiej balladzie. Wyskrobał kopytkiem grób swemu panu. Gdybyś wcześniej skończył zimę – zazezował na zatarte już znaki na ziemi – to mógłby go głębiej zakopać, a tak od razu niemal znaleźli.
– A koń?
– Zwiał. I Bóg z nim. Mam nadzieję, że go nie złapią.
– Dlaczego? – zdziwiła się Monika. Semen zamyślił się.
– Koń też ma prawo do zemsty. I do samoobrony – powiedział w zadumie. A temu facetowi należało się. Ta szkapa poprawiła nasz błąd. Jego ojca trzeba było w wojnę zabić albo wykastrować. Zostało wprawdzie jego dwu braci, ale może i ich wreszcie dosięgnie przeznaczenie.
– To nieładnie tak złorzeczyć bliźniemu – zauważyła.
– Skąd wziąłeś tą miłą kicię? – zapytał Jakuba.
– Przybłąkała się – wyjaśnił egzorcysta. – No to przygarnąłem. Jeszcze by zamarzła w polu.
Staruszek roześmiał się wesoło.
– A tak naprawdę? Ugadałeś sobie miastową dziewczynę na służącą? Przecież to zazwyczaj szło odwrotnie. Dziewczyna ze wsi szła do miasta na posadę. Jeszcze pamiętam te czasy.
– Pisze pracę naukową o mnie.
– Panienka z historii? – zapytał.
– Nie, z socjologii.
– Też ładnie. Ale praca z historii byłaby lepsza. Nasz drogi Jakub był w bandzie…
– W oddziale!
– …w oddziale Wypruwacza.
– Nie słyszałam.
Uśmiechnął się, lekko odsłaniając garnitur złotych zębów.
– Może to i lepiej dziecko. Dzięki temu możesz spać po nocach.
– Hym! Mam już dwadzieścia lat.
– Wszyscy jesteście tacy sami. Jakub też nie może zrozumieć, dlaczego przez całe życie traktuję go jak smarkacza. A ja mam prawo. Gdy się urodził, ja miałem już tyle lat, że mógłby być moim synem. Ty jesteś od niego ponad trzy razy młodsza, a ode mnie pięć. A nasze drogie koniki w ogóle się nie liczą. Żyją tak krótko… Aż szkoda mi ich.
Karolina otworzyła pyskiem skobel i wypuściła Marikę z obórki. Obie kłaczki zaczęły przekomarzać się ze sobą, rżąc. Semen patrzył na nie przez chwilę pobłażliwie.
– Są jak małe dziewczynki – powiedział. – Zaplećmy im ogony w warkocze i wplećmy wstążki w grzywy, a będą się cieszyły do wieczora.
Usiedli na ławce.
– Dlaczego wy tak lubicie konie? – zapytała.
– No cóż, może ty jako przyszła socjolożka wyjaśniłabyś nam to lepiej – zaczął Jakub, ale Semen mu przerwał.
– Konie są najlepszym żywym dowodem na istnienie Boga.
– Dlaczego?
– Pomyśl, czy z nieożywionej materii mogłoby powstać coś tak doskonałego jak one, gdyby nie stały za tym jakieś wyższe siły? Przecież to niemożliwe. Sama zobacz, jakie one są ładne. A co do inteligencji, to znam wielu ludzi, nawet w tej okolicy, którzy mogliby im polerować kopyta, bo do niczego, do żadnych wyższych celów nie są predysponowani. Gdy, chym…, jakieś osiemdziesiąt lat temu studiowałem w Petersburgu geologię dowiedziałem się jeszcze o czymś. Czy wiesz, skąd wzięły się konie. Ewolucyjnie?
– Nie wiem.
– Paleontologia była wówczas w powijakach, ale nasz wykładowca prowadził własne badania. Później to sprawdziłem i okazało się, że miał rację i nauczył nas wszystkiego tak, że nie trzeba teraz specjalnie poprawiać, zmieniły się tylko niektóre datowania. Tak więc siedemdziesiąt milionów lat temu żyło zwierzątko nazywane Eohippus, czy jakoś podobnie. Było wielkości psa i biegało po drzewach, jedząc liście. Miało pięć chwytnych palców u nóg. Z przeciwstawnym kciukiem. Tyle tylko, że potem zeszło na ziemię i zamieszkało na sawannach. I palce przestały być mu potrzebne. A szkoda. Jeśli dzisiejsze konie są tak mądre, to gdyby mogły sporządzać sobie narzędzia, to pewnie dzisiaj byłyby gatunkiem dominującym na tej zakichanej planecie. Zbudowałyby cywilizację znacznie lepszą niż nasza. Może konkurowalibyśmy między sobą jako dwa gatunki istot rozumnych. Ale ktoś im kazał zejść z drzewa, abyśmy mogli narodzić się my. Ustąpiły nam miejsca. Za to miały zostać naszymi przyjaciółmi. Ale ludzie wszystko spartolą. Konie stały się naszymi niewolnikami.
– Te chyba nie narzekają.
– Te nie. To już dwa. Dwa do ilu milionów? Chcesz się przejechać?
– A mogę?
– Konie nie gryzą. To znaczy mogą gryźć i kopać, ale tego można nauczyć się unikać. Karolina!
Klacz podbiegła truchcikiem.
– Widzisz jak grzeczna.
Podniósł siodło rzucone pod ścianę, założył jej na grzbiet i zacisnął paski. Założył cugle.
– Wsiadaj kicia.
Dziewczyna wsiadła. Dał jej cugle do ręki.
– Kierujesz tak jak radzieckim buldożerem. Chcesz w lewo, ciągniesz w lewo za pasek. Chcesz w prawo, ciągniesz w prawo. Ściskasz kolanami, idzie do przodu. Wio.
Klacz ruszyła naprzód. Dziewczyna usiłowała skręcić w lewo. Klacz zignorowała jej wysiłki. – A jeśli nie chce skręcać? – zapytała. Obaj staruszkowie skręcali się ze śmiechu.
– Jak się z tego schodzi? – pisnęła.
– Przerzuć nogi na jedną stronę i zsuń się na ziemię – doradził jej Semen życzliwie.