– Dlaczego nie wrócisz do siebie?
– To nie takie proste. Mój pan mnie potrzebuje. Czekał już tyle wieków.
Niewidzialny Jakub podszedł do siedzącego i położył mu rękę na głowie. W jedenaście sekund później siedzący zniknął niespodziewanie w połowie jakiegoś usprawiedliwienia. Jednocześnie z depozytu w kieszeni gliniarza wyparowała złota dwudziestka.
Rozdział IX
Herberto był twardym człowiekiem. Zresztą, mięczaków nie szkolono na egzorcystów.
Wisiał w paskudnej piwnicy o pomalowanych olejną farbą ścianach. Nadgarstki związane drutem przerzucone miał przez bloczek. Przez dwa inne przeciągnięto sznury zaczepione o jego kostki. Wisiał więc w powietrzu w wyjątkowo niewygodnej pozycji. Tortura ta zwana była niegdyś kołyską Judasza i stosowała ją święta Inkwizycja. Wiedział o tym, uczęszczał na cykl wykładów z dziedziny archeologii prawa. Miejscowi ubecy stosowali ją bardziej na wyczucie, ale dawała podobnie paskudne efekty.
– Pytam po raz ostatni – facet z mordą małpy był bardzo cierpliwy. Dlaczego cię tu przysłano?
– Obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi. Ubek zgasił papierosa na jego pięcie.
– Takich szpiegów jak ty należy likwidować.
– Zostałem aresztowany pod zarzutem niszczenia rzeźby z dziesiątego wieku, choć rzeźba wykonana z takiego surowca nie przetrwałaby na wolnym powietrzu nawet
roku, o tysiącu nie wspominając. Fakt, że uważa mnie pan za szpiega, jest dla mnie nowy i głęboko zasmucający.
– Portugalski duchowny, który przyleciał z przesiadką w Rzymie, a mówi po polsku jak rodowity Polak. To cholernie ciekawe. Nie masz tu rodziny ani znajomych, więc po co przyjechałeś?
– Mój ą rodziną jest cała ludzkość.
– To masz pecha, bo twój własny kuzyn chce się dowiedzieć, co inny kuzyn kazał ci zrobić.
– Nie odpowiem na żadne pytania. Przysięgałem milczeć. Pitekantrop zapalił zapalniczką świeczkę i postawił ją pod stopą więźnia na podłodze.
– Mamy mnóstwo czasu. Poczekamy sobie aż staniesz się bardziej rozmowny.
Niebawem Herberto zaczął wyć. Wył jak zwierzę. Trwało to całymi godzinami. Tracił przytomność. Gdy ją odzyskiwał po oblaniu kubłem wody, zaczynał ponownie krzyczeć. Pierwszy poddał się małpolud. Spuścił go na ziemię i zawlókł do celi.
– Jutro pogadamy znowu – obiecał.
Zakonnik nie odpowiedział. Popadł w całkowite odrętwienie.
Gdy czarownik odzyskał przytomność, leżał związany jak baleron w kałuży wody w jakiejś na wpół zatopionej piwnicy. Jakub siedział opodal i rozżarzał pogrzebacz nad palnikiem gazowym.
– No to, co, pogadamy? – zapytał.
– Nie mamy o czym.
– Na przykład o dziewczynie zamienionej w konia. – A czy jej jest źle?
– Wiesz, o co mi chodzi. Nie o to, czy jest jej źle, czy może raczej głupio się czuje. Ja pytam, jak to odkręcić.
– Nie wiem, jak to odkręcić. Nie uczyłem się tego. Całe umiejętności przelano mi bezpośrednio do mózgu.
– Tym gorzej dla ciebie. Myślę, że na początek wypalę ci przyrodzenie.
– Jeśli to zrobisz, to dziewczyna nigdy nie odzyska swojego ciała.
– Chyba się wygadałeś.
– No dobra. Można to odkręcić. Muszę tylko sobie przypomnieć jak.
– Masz pięć minut.
Czarownik natężył swoją wolę. Alkohol we krwi i w żołądku bardzo mu przeszkadzał. Spróbował wydalić go przez skórę. Poszło. Nim upłynęło pięć minut był trzeźwiuteńki jak niemowlak.
– Czas minął – powiedział Jakub. – Gadaj. Czarownik rozpłynął się powoli w powietrzu. Pozostała po nim tylko kałuża czystego spirytusu.
Mury ratuszowej piwnicy miały ponad sto pięćdziesiąt lat, ale nigdy w czasie swojego istnienia nie usłyszały takiej porcji wymyślnych przekleństw. Klątwy Jakuba wsiąkały w ściany. I pozostały tam na wieki. Każdy budynek ma swoją aurę. I w zależności od tego, czy przebywają tam źli, czy dobrzy ludzie, aura jest jasna lub ciemna. Hotele z reguły maja aurę bardzo ciemną i ona później oddziaływuje na ich mieszkańców. Lepiej żyje się w hotelach nowych. Choć są i stare o dobrym rezonansie. A z domami bywa różnie. Jeśli mieszkali w nich dobrzy ludzie, atmosfera takiego domu koi jak dobre stuletnie wino. Jeśli ich mieszkańcy byli źli, atmosfera jest zabójcza dla dobrych ludzi. Stają się źli, a ci źli jeszcze gorsi. W ratuszu bywali różni ludzie. Łotry, kanalie i karierowicze. Dobrych było niewielu. Jeśli chodzi o przenikanie przez ściany, to zły czarownik ma niewielkie szansę przeniknięcia przez ściany domu dobrych ludzi.
Przez ściany ratusza Iwanów przeniknął bez trudu. Podróżowanie pod ziemią było nawet dla niego niemożliwe, natrafił jednak na jakiś zapomniany loszek. Tam pozbył się więzów i poczekał aż Jakub, ciągle miotając wściekłe klątwy, głównie pod swoim adresem, odejdzie. Dopiero później przybrał niewidzialność. Ukrył się w bagażniku autobusu i odjechał. Do Uchań. Alkohol osłabił go. Musiał odpocząć przed ostateczną rozprawą z Wędrowyczem.
To była ciężka noc. Jakub pił i robił sobie wyrzuty. Miał wroga w ręku, a ten go przechytrzył. Monika leżała w łóżku nakryta pikowaną kołdrą i płakała nad swoim losem. Marika, która wypróbowywała przez cały wieczór ludzką garderobę i kosmetyki, siedziała teraz w samej bie- liźnie i starała się j ą pocieszyć. Rżały coś do siebie. A potem poszły spać w jednym łóżku. W łóżku Jakuba, ale on nie miał im tego za złe. Sam przespał się na ławie w kuchni. Nad ranem obudził się i zaczął się intensywnie zastanawiać. W Chełmie przebywał egzorcysta. Egzorcysta wysłany, by rozprawić się z Iwanowem. Może on potrafiłby pomóc? Rano, gdy tylko dziewczęta wstały i zjedli śniadanie, Jakub wyszczotkował kurtkę.
– Muszę jechać do Chełma – powiedział.
– Kiedy wrócisz? – zapytała Marika. Zdążył się już przyzwyczaić do jej głosu.
– Myślę, że po południu.
Pocałował każdą z nich w czoło, a potem wsiadł na motor i pojechał. Atak przypuścił od razu z grubej rury. Zaparkował motor u stóp Górki i pieszo wdrapał się na nią.
Jego znajomy Ksiądz Franciszek Daszyński kopał coś na grządkach za budynkami gospodarczymi.
– Niech będzie pochwalony – zagadnął Jakub, zdejmując czapkę.
– Na wieki wieków. Proszę, proszę. Jakub Wędrowycz się zjawił. Cóż pana sprowadza?
– Och, straszne problemy. Mam pytanie.
– Jeśli tylko będę umiał na nie odpowiedzieć…
– Czy nie słyszał ojciec o przybyłym z Hiszpanii egzorcyście, który ma tu walczyć ze złośliwym kapłanem?
Ksiądz złapał się za głowę.
– Skąd wiecie o tym Jakubie? Ojciec Saleta przekazał tą informację, z tego, co wiem, tylko mnie i to poufnie.
– Chym, no cóż, ja trafiłem na tego drugiego. Potrzebuję pomocy tego egzorcysty.
– To bardzo źle. Aresztowało go UB. Z tego, co mi wiadomo, na żądania konsula o dopuszczenie go do aresztanta wyparli się wszystkiego.
– Czy ojciec wie, gdzie go trzymają?
– Mają zakonspirowany areszt w dawnej siedzibie generała Hansa Hosena.
– O! Znam to miejsce,
– Ale nie wiem, jak można by go stamtąd wydostać.
– Za to ja wiem. Odbędzie się dzisiaj powrót Wypruwacza z Chełma.
– Synu…
– Dziękuję za pomoc. Do zobaczenia ojcze.
Zbiegł po schodkach do motoru. W biegu przekształcił swój wygląd. Poczuł się znowu młody. Znowu miał trzydzieści lat i był prawą ręką legendarnego Wypruwacza. Z przy czepki wydobył pepeszę i milicyjny mundur. Założył talerz naboi. Sprawdził, czy ma na podorędziu granaty. Ruszył aż się za nim kurzyło.
Przed byłą siedzibą generała był po dziesięciu minutach. Wydobył zza pazuchy granat i wyrwawszy zawleczkę, wrzucił go w uchylone drzwi. Budynkiem wstrząsnęła eksplozja. Wdarł się do środka. Jakiś ogłuszony częściowo detonacją ubek wybiegł z pomieszczenia z boku. Ruchy Jakuba były precyzyjne. Tak jak wtedy, gdy wiele tak temu oddział Wypruwacza zdobył już raz ten budynek. Tak jak wtedy, gdy jako egzorcysta odcinał szkieletowi głowę łopatą. Teraz wrócił do swoich wcześniejszych wcieleń. Złapał ubeka za gardło i rzucił nim o ścianę. Poprawił kolbą karabinu w żołądek. Ubek zwalił się na ziemię i tam zastygł. Jakub wygarnął w sufit z pepeszy krótką serię.