Brzęk szkła świadczył o tym, że pozostali kamraci ogłuszonego opuszczają siedzibę w takim pośpiechu, że nie uważają za słuszne tracić czas na otwieranie okien. Zbiegł do piwnicy, gdzie mieściły się cele i mała sala tortur pomysłu jeszcze generała. Z pomieszczenia z boku wyskoczył Małpiasty. Jakub nigdy nie czytał książek o pochodzeniu człowieka, ta gałąź wiedzy jakoś do tej pory umykała mu. W pierwszej chwili pomyślał, że ma do czynienia z oswojonym gorylem. Małpolud wziął straszny zamach i walnął go lewym sierpowym. W sekundę wcześniej drugi Jakub Wędrowycz pojawił się za jego plecami i rąbnął go z całej siły kolbą karabinu w łeb. Zmarnował nie więcej niż dziesięć sekund na wymalowanie na ścianie, krwią cieknącą z rozbitego łuku brwiowego leżącego, wielkiego i krzywego napisu.
„ Wszystko zostanie pomszczone. Wypruwacz”.
Odstrzelenie kłódki, którą zamknięto celę, było dziełem jednej chwili. Zakonnik był przytomny.
– Kim pan jest? – wykrztusił na widok gościa w milicyjnym mundurze uzbrojonego w karabin.
– Ojciec Saleta?
– Tak. A kto pyta?
– Teraz jestem Wypruwaczem z Chełma, ale normalnie nie. Proszę za mną.
– Dokąd?
– Na wolność.
Pobiegli po schodach do góry. Jakiś ubek przechylił się przez poręcz. Jakub zawył potępieńczo i wypuścił w sufit kolejną serię. Funkcjonariusz zwiał. Motor czekał przed wejściem. Jakub zdarł z siebie milicyjny mundur i wtłoczywszy zakonnika do przyczepki, ruszył ostrym gazem. Dyszał ciężko.
– Dokąd jedziemy? – zapytał Herberto.
– Do Woj sławie – wy dyszał egzorcysta. Mam tam dla ojca robotę.
– Przepraszam najmocniej, ale powinienem pozostać tu na miejscu. Tego wymaga dobro mojej misji.
– Furda. Iwanów ukrywa się gdzieś w moich stronach i zbiera siły, aby się z księdzem rozprawić. Teraz mamy okazję go załatwić.
– Ale powinienem zniszczyć jeszcze posąg…
– Zdążymy.
Wepchnął pepeszę do przyczepki. Wyjechali na szosę do Woj sławie.
– Gonią nas – zauważył Herberto.
Faktycznie, narastający ryk i odległe jeszcze rozbłyski niebieskiego światła wskazywały na zbliżający się pościg. Skoncentrowanie się podczas jazdy było bardzo trudne, ale Jakub ciągle jeszcze był w stanie totalnej euforii i dlatego udało mu się to. Milicjanci z nadjeżdżającego radiowozu zobaczyli jak z uciekającego przed nimi motocykla najpierw zniknął kierujący, potem rozwiał się w powietrzu pasażer razem z przyczepką. Sam motocykl jechał jeszcze kawałek, po czym przyśpieszył i także zniknął.
Obaj funkcjonariusze wyskoczyli z radiowozu i wgapiali się w zdumieniu w pustą drogę.
– Co to było? – Zdziwił się jeden z nich.
– Bo ja wiem? Słyszałeś, co powiedzieli przez radio? Że ścigamy człowieka podającego się za legendarnego Wypruwacza. Ponoć wdarł się do UB.
– Cholera, wszyscy kombinują jak stamtąd nawiać, a on chciał do środka?
– A może to był duch? Nie podoba mi się to, jak zniknął.
– Jest tam!
Motor właśnie znikał za kolejnym wzgórzem. Wskoczyli do glinowozu i wcisnęli gaz do dechy. Motor stał tuż za szczytem pagórka na szosie. Zatrzymali się obok. Na motorze siedzieli Herberto i Jakub.
– Dokumenty, rzućcie broń – zakomenderował starszy glina.
Obie postaci posłusznie podniosły ręce do góry, po czym motor zniknął. Odwrócili się zdezorientowani. Ich radiowóz właśnie rozpływał się w nicość. Jakubowi nie udało się to do końca. Pojazd pozostał półprzejrzysty.
– Kurwa! – zdenerwował się jeden z funkcjonariuszy. Kawałek dalej na drodze zmaterializował się na chwilę motor. Był w nim jedynie pasażer. Obaj dzielni obrońcy prawa złapali broń i ruszyli za nim. Powstrzymał ich silny wybuch. Odwrócili się i zobaczyli jak ich pojazd zamienia się w wypalony wrak. To Jakub wtoczył pod podwozie granat. Odwrócili się, aby przynajmniej złapać pasażera, ale motoru już nie było. Pojawił się dopiero na następnym wzgórzu, ale oni nie mieli już sił, aby go gonić. Zresztą, na piechotę nie mieli specjalnych szans. Za to jeden miał krótkofalówkę. Wywołał posterunek w Chełmie i zaczął nadawać.
– Do wszystkich patroli. Sprawca napadu na siedzibę Urzędu Bezpieczeństwa ucieka czarnym motocyklem marki Zundapp szosą w kierunku Woj sławie…
Birski i Semen Korczaszko weszli na podwórko niewielkiego zadbanego gospodarstwa w pobliżu Lublina. Świeciło słońce. Dwójka małych dzieci bawiła się w oswajanie konia. Dawały mu kłaczki siana i usiłowały po przystawionym stołku wdrapywać się mu na grzbiet. Koń pozwalał ze sobą robić wszystko. W pewnej chwili podniósł głowę i spostrzegł Semena. Parzyli sobie przez chwilę w oczy. Zza szopy wyszedł gospodarz.
– Dzień dobry, moje nazwisko Birski – przedstawił się posterunkowy. Dzwoniłem do pana…
– Aha, tak. Pamiętam.
– To pan zgłaszał konia, który się przybłąkał?
– Tak, ja. To ten. Ogier, ale tak spokojna bestia, że w życiu takiego nie widziałem.
– Panie Korczaszko?
Semen podszedł do konia i przyjrzał mu się uważnie. Koń był niewątpliwie ten sam. Mrugnął do niego.
– To nie ten – powiedział.
– Jest pan pewien?
– Jasne. Po pierwsze jest mniejszy, po drugie miał gwiazdkę na czole innego kształtu, po trzecie zaś to jest ogier, a tamto to był koń.
– Jest pan pewien?
– Z pańskim prapradziadkiem pasałem konie dla hrabiego Alojzego. Pasaliśmy ich dużo. Cały tabun, w tym kilka było jego gości. Tylko raz się pomyliłem. Hrabia natarł mi wtedy uszy. To było dziewięćdziesiąt osiem lat temu. Od tamtej pory nie popełniłem ani jednego błędu.
I znałem wszystkie konie w okolicy. Mogę po kolei mówić, kto miał jakie konie i jak się nazywały, kiedy je kupił i kiedy poszły na kiełbasę.
– No cóż. Skoro pan tak twierdzi.
– To co ja mam z nim zrobić? – Zaciekawił się gospodarz.
– Na razie proszę przechowywać u siebie. Jeśli przez pół roku nie zjawi się właściciel, nabywa pan prawa do własności.
Poszli spisać protokół z oględzin konia. Semen podszedł do szkapy.
– Biorąc pod uwagę, co chciał ci zrobić, jesteś w moich oczach usprawiedliwiony – powiedział. Ale na przyszłość postaraj się nie zabijać ludzi.
Koń pochylił łeb w czymś w rodzaju pokłonu.
– No już dobrze – powiedział starzec i poklepał go po szyi, a potem dołączył i podpisał protokół.
Wykaligrafował swoje nazwisko staranną, przedrewolucyjną cyrylicą. Birski schował kopię protokołu do etui i wrócili do radiowozu. Wsiadając, Semen odwrócił się i popatrzył raz jeszcze na konia. W oczach ogiera coś zamigotało. Może to były łzy szczęścia?
Może popełniłem błąd – pomyślał, – ale do cholery mam prawo. Ostatecznie jestem już w najlepszym wieku, aby mieć starczą demencję.
Tymczasem Birski uśmiechał się do swoich myśli. Dlaczego stary podpisał się po rosyjsku? Może faktycznie, jak przebąkiwali co poniektórzy, nie znał polskiego alfabetu?
Dojeżdżali już prawie do Wojsławic, gdy odezwała się krótkofalówka w radiowozie.
– Do wszystkich patroli. W stronę Wojsławic ucieka czarny niemiecki Zundapp model 1942. Podróżują nimi Herberto Saleta, niebezpieczny szpieg oraz niezidentyfikowany osobnik podający się za legendarnego Wypruwacza.
Należy ich zatrzymać. Zachować ostrożność, są uzbrojeni w broń automatyczną.
Krew żywiej zakrążyła w żyłach Birskiego. Co nieco wiedział o pewnym czarnym motorze tej marki i niezidentyfikowanym osobniku nazwiskiem Jakub Wędrowycz, który miał zakopaną broń automatyczną, dużo amunicji i który urozmaicał sobie emeryturę różnymi drobnymi przestępstwami. Wysadził Semena na krzyżówkach, a sam ruszył ze znaczną szybkością w stronę Chełma. Zaraz koło bazy rolniczej minął go motocykl. W przyczepce siedział faktycznie jakiś Hiszpan w podartej sutannie, ale za kierownicą tkwił nie Jakub, ale jakiś trzydziestoletni na oko facet, o chorobliwe białej cerze i rozwianej grzywie białych włosów.