Выбрать главу

Byli już prawie godzinę w powietrzu, gdy samolot opuścił granice Kanady i nad lodowatymi wodami Północnego Atlantyku pomknął w kierunku południowego krańca Grenlandii, przylądka Farvel.

– Panie prezydencie, proszę mnie wysłuchać – powiedział William Matthews. Mówił do małego mikrofonu ustawionego na jego biurku; tak właśnie wyglądał w rzeczywistości ów sławny “czerwony telefon”, który w praktyce niewiele miał z telefonem wspólnego. Połączenie było radiowe, a na końcach linii nie było słuchawek; wymyślne dekodery i wzmacniacze odtwarzały głos odległego rozmówcy przez głośnik; ludzie znajdujący się w Owalnym Gabinecie słyszeli w tym głośniku również przyciszony głos rosyjskiego tłumacza, który tam, w Moskwie, przekazywał Rudinowi słowa amerykańskiego prezydenta.

– Maksymie Andrejewiczu, za starzy już jesteśmy obaj i zbyt wiele włożyliśmy pracy w zapewnienie wzajemnego pokoju, aby to wszystko miało pójść na marne z powodu bandy morderców gdzieś na Morzu Północnym.

Minęła dłuższa chwila, zanim z głośnika w Owalnym Gabinecie odezwał się gruby głos Maksyma Rudina. Mówił po rosyjsku; siedzący obok prezydenta młody urzędnik z Departamentu Stanu tłumaczył błyskawicznie, równie niskim głosem.

– Wynika z tego, drogi przyjacielu Williamie, że musi pan zniszczyć ten statek i w ten sposób zlikwidować sytuację szantażu… Ja naprawdę nie mogę dopuścić żadnego innego rozwiązania.

Benson rzucił prezydentowi ostrzegawcze spojrzenie: nie można mówić Rudinowi, że Zachód zna już prawdę o śmierci Iwanienki.

– Rozumiem to – powiedział Matthews do mikrofonu. – Ale ja z kolei nie mogę zniszczyć tego tankowca. Tym samym zniszczyłbym również siebie. Poprosiłem o tę rozmowę, bo jest, być może, jeszcze inne wyjście. Dlatego tak bardzo mi zależy, żeby przyjął pan jeszcze dzisiaj mojego specjalnego wysłannika. Ten człowiek jest już w drodze do Moskwy. Leci szybkim samolotem wojskowym. I ma dla pana propozycję, która może zadowolić nas obu.

– Jak się nazywa ten Amerykanin?

– To nie Amerykanin, to Brytyjczyk. Nazywa się Adam Munro. Cisza po tamtej stronie linii trwała tym razem trochę dłużej. W końcu

Rudin zgodził się – ale w jego głosie nie było entuzjazmu.

– Proszę przekazać moim ludziom dane dotyczące lotu: wysokość, szybkość, trasa. Wydam polecenie, aby wpuszczono ten samolot, i osobiście przyjmę pana Munro zaraz po wylądowaniu. Spakojnoj noczi, William.

– Życzy panu spokojnej nocy – powtórzył tłumacz.

– Chyba żartuje – skomentował Matthews i odwrócił się do swoich doradców. – Przekażcie im parametry lotu Blackbirda, a naszej załodze zgodę na kontynuowanie lotu.

Na pokładzie “Freyi” wybiła północ. Porywacze i ich zakładnicy wkraczali w trzecią już – i ostatnią – wspólną dobę. Kiedy zegary znowu wybiją północ, Miszkin i Łazariew będą już w Izraelu – albo też “Freya” i wszyscy pozostali na niej ludzie nie będą już istnieć.

Drake, mimo iż przedtem zapowiadał, że przeniesie się do którejś z pięćdziesięciu innych kabin, postanowił jednak pozostać w kajucie kapitana. Był już pewien, że nie dojdzie do nocnego ataku komandosów na statek. Thor Larsen spoglądał nań spode łba z drugiej strony stołu. Obaj przeciwnicy byli już u kresu wytrzymałości fizycznej. Larsen, walcząc z ogarniającymi go falami senności, ciągnął wciąż swoją grę na wycieńczenie i przetrzymanie przeciwnika, drażniąc go coraz to nowymi, prowokacyjnymi pytaniami. Najbardziej prowokacyjne i tym samym najskuteczniejsze, jak się Larsen przekonał, było poruszanie kwestii rosyjskiej. Powracał więc do tego tematu z uporem.

– Ani trochę nie wierzę w tę pańską masową rewoltę, panie Swoboda – mówił. – W ogóle nie wierzę w to, że Rosjanie kiedykolwiek zbuntują się przeciw swoim władcom. Choćby to byli źli władcy, niekompetentni, prymitywni i okrutni. Wystarczy, że wywołają oni ducha jakiegoś wroga zewnętrznego… i natychmiast mogą liczyć na ślepy patriotyzm Rosjan.

Przez chwilę wydawało się, że tym razem Norweg posunął się za daleko. Dłoń Swobody zacisnęła się na rękojeści pistoletu, twarz pobladła z wściekłości.

– Niech szlag trafi taki patriotyzm! – wrzasnął, zrywając się na równe nogi. – Rzygać mi się chce, jak słyszę tych zachodnich liberałów rozprawiających o wielkim rosyjskim patriotyzmie. I co to za patriotyzm, który karmi się wyłącznie gnębieniem innych narodów? A gdzie tu miejsce na m ó j patriotyzm, panie Larsen? Na miłość Ukraińców do własnego, zniewolonego kraju? Na patriotyzm Gruzinów, Ormian, Litwinów, Estończyków, Łotyszów? Czy oni już w ogóle nie mają prawa do patriotyzmu? Czy są skazani na tę wieczną i obrzydliwą miłość do Rosji? Ten cały rosyjski patriotyzm to oszustwo. To tylko szowinizm – i zawsze tak było, od czasów Iwana i Piotra. Wszystko- to istnieje tylko dzięki ciągłym podbojom i zniewalaniu sąsiednich krajów.

Stał teraz nad Larsenem, wymachując bronią, ochrypły od krzyku. Opanował się jednak i wrócił na swoje krzesło. Mierząc w Larsena pistoletem niczym palcem wskazującym, powiedział cicho:

– Kiedyś, być może już całkiem niedługo, to rosyjskie imperium zacznie pękać. I wtedy ujawnią swój patriotyzm Rumuni, Czesi, Polacy. Pójdą w ich ślady Niemcy i Węgrzy, Bałtowie i Ukraińcy, Gruzini i Ormianie. Imperium rosyjskie rozpadnie się na kawałki – tak jak rozpadły się imperia rzymskie i brytyjskie – po prostu dlatego, że samowola władców stanie się już nie do zniesienia dla poddanych. Już teraz, w ciągu najbliższej doby, ja sam mam szansę naruszyć tę opokę… i zrobię to. A ktokolwiek wejdzie mi w drogę, umrze. Również panu radzę wziąć to pod uwagę.

Opuścił pistolet. Mówił dalej, ale już łagodniejszym tonem:

– Zresztą Busch zgodził się spełnić moje żądania, i tym razem się nie wycofa. Tym razem Miszkin i Łazariew naprawdę dotrą do Izraela.

Larsen obserwował młodego terrorystę z chłodnym wyrachowaniem. Sytuacja przed chwilą rzeczywiście była groźna – tamten omal nie użył broni. Ale też był bliski dekoncentracji: jeszcze krok, a znalazłby się w zasięgu długich ramion kapitana. Trzeba więc nadal grać, nadal prowokować, próbować wciąż na nowo; może przed świtem, w najtrudniejszej psychicznie godzinie, w końcu się uda…

Superpilne i supertajne depesze wędrowały już od dłuższego czasu z Waszyngtonu do ośrodka kontrolnego w Omaha, a stąd do setek stacji radarowych, stanowiących elektroniczne oczy i uszy Sojuszu Atlantyckiego, gęsto rozmieszczone wokół granic ZSRR. Te radary śledziły teraz lot Blackbirda: od wschodnich brzegów Islandii przez Skandynawię do Moskwy. Uprzedzeni w porę o tym locie, kontrolerzy radarów nie wszczynali zbędnego alarmu.

Po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny radiogramy z Moskwy informowały kontrolerów radarów o zbliżającym się samolocie. Dzięki temu również po tej stronie nikt nie ogłaszał alarmu. Podniebna droga nad Zatoką Botnicką w stronę Moskwy wydawała się wolna i czysta.

A jednak do pewnej bazy lotniczej, położonej na wschód od Kirkenes, informacja z Moskwy nie dotarła; a może dotarła, ale została zlekceważona. Może dla dowódcy tej bazy ważniejszy był jakiś tajny rozkaz z Ministerstwa Obrony, przeciwstawiający się rozkazom Kremla?

Z arktycznego lotniska, przedzierając się przez śnieżycę, wzbiły się w stratosferę dwa Migi-25. Były to samoloty z najnowszej serii, 25-E, mocniejsze i lepiej uzbrojone, niż używana w latach siedemdziesiątych wersja 25-A. Osiągały prędkość 2,8 M i wysokość 80 tysięcy stóp. Ale rakiety, określane na Zachodzie nazwą “Arcid” – a każdy Mig 25-E niósł pod skrzydłami sześć takich rakiet – mogły dosięgnąć celu lecącego jeszcze dwadzieścia tysięcy stóp wyżej. Na razie oba myśliwce, z włączonymi dopalaczami, pięły się stromo w górę, z każdą minutą zyskując dziesięć tysięcy stóp wysokości; leciały kursem przecinającym trajektorię Blackbirda.