Выбрать главу

– Przecież to niemożliwe! – krzyknął naczelnik aresztu. – Moi ludzie byli przez cały czas na korytarzu, nie wchodzili do cel. A obu więźniów poddano w momencie przybycia dokładnej rewizji. Sprawdziliśmy usta, nozdrza, odbytnice – wszystko! Zresztą, dlaczego mieliby popełnić samobójstwo? Przecież właśnie odzyskali wolność.

– Nie wiem – powtórzył lekarz. – Ale jestem pewien, że obaj umarli w parę sekund po zażyciu trucizny.

– Muszę zadzwonić natychmiast do Urzędu Premiera – oświadczył naczelnik więzienia z miną skazańca i skierował się do swego gabinetu.

Osobisty doradca premiera do spraw bezpieczeństwa, podobnie jak niemal wszyscy obywatele Izraela, był w przeszłości żołnierzem. Ale nigdy nie był żołnierzem zwyczajnym. Człowiek, znany dziś w promieniu pięciu mil od Knessetu po prostu jako Barak, zaczynał swoją karierę jako spadochroniarz, pod dowództwem Rafaela Eytana, legendarnego Rafula. Potem przeszedł do elitarnej jednostki generała Arika Sharona, sławnego batalionu 101, gdzie szybko awansował do stopnia majora. Przerwała tę piękną karierę kula, która w czasie pewnego porannego rajdu na dzielnicę palestyńską w Bejrucie zmiażdżyła jego rzepkę kolanową. Od tej pory specjalizował się w technicznym przygotowaniu różnych operacji zabezpieczających. Swoją rozległą wiedzę o tym, jak można by uśmiercić izraelskiego premiera, wykorzystywał dla jego ochrony. To on odebrał telefon z miejskiego aresztu i pospieszył z hiobową wieścią do gabinetu premiera Golena, który pracował tu jeszcze mimo późnej pory.

– W zamkniętej celi? – powtórzył machinalnie ostatnie słowa meldunku Baraka osłupiały premier. – A więc sami zażyli truciznę?

– Nie sądzę – odparł oficer. – Mieli raczej wszelkie powody, aby chcieć żyć.

– Czyli ktoś ich zabił?

– Wszystko na to wskazuje, panie premierze.

– Ale kto mógł chcieć ich śmierci?

– Oczywiście KGB. Jeden z nich tuż przed śmiercią bełkotał coś na temat KGB, po rosyjsku. Chciał chyba powiedzieć, że sam dowódca KGB chce ich zabić.

– Ależ oni nie mieli ostatnio żadnych kontaktów z KGB. Dwanaście godzin temu wyruszyli z więzienia Moabit. Przez następne osiem byli w rękach Brytyjczyków. Od dwóch godzin są u nas. Nic jeszcze tutaj nie jedli ani nie pili, absolutnie nic! A pan mi mówi, że połknęli silną truciznę. Jak?

Barak podrapał się w brodę; w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia.

– Jest pewien sposób, panie premierze. Kapsułka z opóźnionym działaniem.

Wziął kartkę papieru i szybko narysował schemat.

– Może to być na przykład kapsułka składająca się z dwóch połówek, nagwintowanych w ten sposób, że można je skręcić w całość na chwilę przed połknięciem.

Premier patrzył na rysunek i wzbierał w nim gniew.

– Proszę mówić dalej.

– Jedna połówka jest ceramiczna, odporna zarówno na działanie soków trawiennych żołądka, jak i na znacznie mocniejszy kwas, którym napełnia się ją przed montażem obu części. Musi też być dostatecznie twarda, żeby nie połamały jej mięśnie przełyku. Druga połówka jest z plastiku, odpornego na soki trawienne, ale nie na silny, żrący kwas. W tej właśnie plastikowej połówce jest cyjanek. Zamknięta jest membraną z miedzi. Po skręceniu kapsułki kwas z połówki ceramicznej zaczyna przeżerać membranę. W tym czasie ofiara połyka kapsułkę. Parę godzin później – zależy to od grubości miedzianej membrany – kwas przedostaje się do części plastikowej. Na tej samej zasadzie zbudowane są często opóźniacze w zapalnikach. Po przeżarciu miedzi kwas bardzo szybko roztapia plastikową osłonę drugiej połówki. Razem z nim do układu pokarmowego przedostaje się cyjanek. Sądzę, że można przeciągnąć cały ten proces do jakichś dziesięciu godzin. W tym czasie nie strawiona kapsułka dociera do dwunastnicy. Trucizna, kiedy już wydostanie się z kapsułki, bardzo szybko przenika układem krwionośnym do serca.

Barak przerwał; już nieraz widział swojego premiera w stanie wzburzenia czy nawet gniewu. Tym razem jednak śmiertelnie blady Goleń wprost trząsł się z wściekłości.

– Więc przysłali mi dwóch ludzi naszpikowanych trucizną – szeptał – żeby wszystko spadło na nas. Ale nic z tego. Izrael nie weźmie na siebie tej hańby. Niech pan natychmiast każe opublikować wiadomość o ich śmierci, natychmiast, rozumie pan? I niech pan doda, że sekcja zwłok jest w toku. To jest rozkaz, panie Barak! Na co pan jeszcze czeka?

– Panie premierze… jeśli terroryści nie opuścili jeszcze “Freyi”, to wiadomość może zmienić ich zamiary…

– O tym powinni byli pomyśleć ludzie, którzy kazali otruć Miszkina i Łazariewa! Każda chwila opóźnienia tej wiadomości to ryzyko, że odpowiedzialnością za ich śmierć zostanie obciążony Izrael. A na to nie pozwolę… za żadną cenę!

Mgła gęstniała. Pokryła już grubą warstwą całą powierzchnię morza od wschodniej Anglii po wyspy Walcheren. Spowiła szczelnie flotyllę statków gaśniczych i holowników, czekającą za pierścieniem okrętów wojennych. “Cutlass”, “Sabre” i “Scimitar” stały jeden obok drugiego pod rufą “Argylla”, gotowe do pościgu za zwierzyną. Ich silniki cicho mruczały na wolnych obrotach.

W gęstej mgle kończyli też swoje przygotowania terroryści na “Freyi”. Za kwadrans siódma wszyscy z wyjątkiem dwóch opuścili się do większego ślizgacza. Tylko jeden wskoczył na pokład kutra, który przywiózł ich tu z brzegu, i spojrzał w górę. Przechylony przez reling Drake dał mu znak ręką. Mężczyzna nacisnął guzik startera: potężny silnik kaszlnął i ożył. Dziób kutra skierowany był dokładnie na zachód, koło sterowe przywiązane sznurem, by utrzymywać stały kurs na wprost. Terrorysta powoli zwiększał obroty silnika, nie włączając jednak żadnego biegu.

Odległe o pięć mil wrażliwe uszy – zarówno ludzkie, jak elektroniczne – niemal natychmiast wychwyciły nowy dźwięk. Pomiędzy okrętami wojennymi pięciu bander, między,,Argyllem” i Nimrodem, popłynęły w eterze niecierpliwe pytania i pilne rozkazy. Obserwator w zwiadowczym samolocie wbił wzrok w ekran radaru, ale nie dostrzegł na morzu pod sobą żadnego ruchu.

Drake podniósł do ust walkie-talkie i rzucił krótki rozkaz. Daleko, na mostku kapitańskim “Freyi”, Krim włączył syrenę supertankowca. Powietrze wypełniło się grzmiącym rykiem, nieznacznie tylko tłumionym przez dywan mgły. Na mostku “Argylla” komandor Preston zaśmiał się lekceważąco.

– Chcą zagłuszyć maszynę kutra. Nie szkodzi, jak tylko odbiją od “Freyi”, będziemy ich widzieli na radarach.

Zaledwie parę sekund później terrorysta obsługujący kuter pchnął dźwignię biegów na “całą naprzód”. Silnik, pracujący już na pełnych obrotach, szarpnął kutrem gwałtownie i oderwał go od kadłuba “Freyi”. Terrorysta chwycił zwisającą z relingu tankowca linę i zawisł na niej podciągając stopy, dopóki pokład nie wymknął się spod nich. Po chwili kuter zniknął we mgle; teraz szybko przedzierał się prosto ku czekającym na zachodzie brytyjskim okrętom.

Tymczasem wiszący na linie terrorysta opuścił się niżej, między usadowionych już w pneumatycznym ślizgaczu kolegów. Jeden z nich szarpnął linkę rozrusznika: silnik zaskoczył od razu, wydając charakterystyczny wysoki dźwięk. Cała piątka jednocześnie, choć nie było żadnego rozkazu, zacisnęła dłonie na uchwytach. Sternik zwiększył obroty silnika. Ślizgacz pochylił się na rufę, zadzierając wysoko do góry obły gumowy dziób, i oderwawszy się od “Freyi” pomknął po gładkiej powierzchni wody w stronę Holandii.

Gumowa powłoka ślizgacza nie odbijała fal radiowych. Ale stalowy kadłub kutra rybackiego dostrzegł obserwator z Nimroda na swoim ekranie radarowym niemal natychmiast.