– Zrobione godzinę temu – wyjaśnił Drake.
Pickeringowi żołądek podjechał do gardła. Zdjęcie, które miał przed sobą, nie było na pewno najwyższej jakości, ale wystarczająco wyraźnie pokazywało na pierwszym planie rękę mężczyzny trzymającą karabin z obciętą lufą, wymierzoną wprost w jego bliskich.
– Jeśli podniesie pan alarm – powiedział spokojnie Drake – policja przyjedzie tutaj, a nie do pańskiego domu. Zanim tu wejdą, zabiję pana. A dokładnie za godzinę… jeśli wcześniej nie zadzwonię z wiadomością, że jestem bezpieczny i mam pieniądze… tamten człowiek pociągnie za spust. I niech pan nie myśli, że to żarty. Jesteśmy gotowi umrzeć, jeśli będzie trzeba. Należymy do Frakcji Czerwonej Armii.
Pickering z trudem przełknął ślinę. Pod biurkiem, w zasięgu jego kolana, ukryty był przycisk uruchamiający alarm. Spojrzał jeszcze raz na fotografię – i odsunął kolano jak najdalej od przycisku.
– Niech pan tu wezwie kierownika filii – mówił dalej Drake – i zleci mu otwarcie konta, zdeponowanie tego czeku i podjecie z kasy dwudziestu tysięcy funtów. Gdyby kierownik był zdziwiony wysokością wypłaty, powie mu pan, że to suma przeznaczona na wielką imprezę reklamową, w której będą konkursy z nagrodami pieniężnymi. Niech pan się weźmie w garść i dobrze to zagra.
Oczywiście kierownik filii był zdziwiony, ale jego pracodawca zachowywał się przecież całkiem normalnie: spokojny, może tylko trochę przygaszony. A i klient, mężczyzna w ciemnym garniturze, sprawiał sympatyczne wrażenie. Przed oboma stały nawet szklanki napełnione dyrektorską sherry, i tylko rękawiczki na dłoniach biznesmena mogły nieco dziwić przy tak ciepłej pogodzie. Po trzydziestu minutach kierownik przyniósł pieniądze z podziemnego skarbca, położył je na biurku dyrektora i wyszedł. Drake powoli pakował je do walizeczki.
– Zostało jeszcze pół godziny – odezwał się do Pickeringa. – Za dwadzieścia pięć minut zadzwonię do mego kolegi. Wtedy opuści on pański dom, nie czyniąc nic złego żonie i dziecku. Jeśli jednak podniesie pan alarm wcześniej, będzie strzelał najpierw do nich, a dopiero później popróbuje swych sił z policją.
Po wyjściu Drake'a pan Pickering siedział jak skamieniały przez pół godziny. W rzeczywistości Drake już po pięciu minutach zadzwonił do jego domu z pobliskiej budki telefonicznej. Telefon odebrał Krim. Uśmiechnął się do kobiety, leżącej na podłodze z rękami i nogami skrępowanymi taśmą, i wyszedł. Żaden z nich nie użył już furgonetki, skradzionej poprzedniego dnia. Krim odjechał motocyklem, zaparkowanym niedaleko przy szosie. Drake wziął z furgonetki kask, aby ukryć pod nim płomiennie rude włosy, po czym wsiadł na inny motocykl, przygotowany w pobliżu. Po półgodzinie obaj wyjechali z Sheffield. Porzucili swoje wehikuły na północnych przedmieściach Londynu i spotkali się ponownie dopiero w mieszkaniu Drake'a. Tutaj Andrew zmył z włosów czerwoną farbę, a okulary potłukł na drobne kawałki.
Następne śniadanie Munro zjadł w samolocie lecącym z Inverness na południe. Kiedy plastikowe tacki były już puste, stewardesa zaczęła roznosić świeżą londyńską prasę. Siedząc w ogonie samolotu Munro nie miał szans na “Timesa” czy “Telegraph”, dostał jednak egzemplarz “Daily Express”. Na tytułowej stronie pisano o dwóch mężczyznach, zapewne Niemcach z Frakcji Czerwonej Armii, którzy z banku w Sheffield zrabowali 20 000 funtów.
– Skurwysyny! – skomentował angielski nafciarz z Morza Północnego, który zajmował miejsce obok Munro, uderzając palcami w nagłówek w “Expressie”. – Cholerne komuchy. Powywieszałbym ich wszystkich.
Munro zgodził się w duchu, że istotnie prędzej czy później trzeba będzie pomyśleć o wieszaniu. Na lotnisku Heathrow wziął taksówkę, która zawiozła go w okolice Firmy. Wszedł do budynku i skierował się prosto do pokoju Ferndale'a.
– No, stary, ta podróż zupełnie cię odmieniła! – zawołał z niekłamanym podziwem Ferndale. Podsunął mu krzesło i zrobił kawę. – Ale pogadajmy lepiej o tej taśmie. Pewnie umierasz już z ciekawości. A więc tak, chłopie, jest najzupełniej autentyczna. Nie ma cienia wątpliwości. Wszystko się zgadza. Była straszna rozróba w ich Ministerstwie Rolnictwa. Wyrzucono sześciu lub siedmiu dygnitarzy. W tej liczbie jest pewnie również ten nieszczęśnik z Łubianki.
To oczywiście potwierdza dane z taśmy – kontynuował Ferndale. – Ale nie tylko to. Głosy też są autentyczne. Chłopcy z laboratorium stwierdzili to z całą pewnością. No i największa bomba: jednemu z naszych ludzi, który pracuje w Leningradzie, udało się zrobić małą wycieczkę na wieś. Tam na północy nie uprawia się wiele pszenicy, ale zawsze trochę jest. Zatrzymał samochód na siusiu i wyrwał jeden kłos takiego porażonego zboża. Trzy dni temu kłos przyjechał tutaj w bagażu dyplomatycznym, a wczoraj wieczorem dostałem raport z laboratorium. Potwierdzili znaczny nadmiar tego Lindanu w korzeniu i w kiełku.
Tak się sprawy mają – podsumował. – Trafiłeś na coś, co nasi amerykańscy kuzyni z właściwym sobie wdziękiem nazywają cennym śmieciem. W rzeczywistości to szczere złoto, dwadzieścia cztery karaty… Teraz Mistrz chce z tobą pogadać osobiście. A wieczorem wracasz do Moskwy.
Spotkanie z Sir Nigelem było przyjazne, ale utrzymane w tonie służbowego pośpiechu.
– Dobra robota – powiedział Mistrz. – O ile dobrze zrozumiałem, ma pan następne spotkanie za dwa tygodnie.
Munro przytaknął.
– Ta operacja może potrwać długo – kontynuował Sir Nigel – dlatego lepiej, żeby znalazł się pan znowu w Moskwie. Wcale się nie zdziwię, jeśli będzie pan tam musiał pozostać parę lat. A gdyby ten facet zaczął się wykręcać, musi go pan przydusić. Chcemy z niego wycisnąć wszystko, co się da. Czy potrzebuje pan jakiejś pomocy, jakiegoś zaplecza?
– Nie, dziękuję – odparł Munro. – Już przy pierwszym spotkaniu informator oświadczył, że będzie rozmawiać tylko ze mną. Raczej nie chciałbym go zrażać w tej fazie przez wprowadzanie innych osób. Nie też, żeby on sam mógł podróżować tak, jak kiedyś Pienkowski.
Wiszniajew nigdy nie wyjeżdża za granicę, więc i Kriwoj nie będzie miał powodów do wyjazdu. Będę musiał poprowadzić to sam.
Sir Nigel skinął głową.
– Zgoda, powierzam to panu.
Ledwie Munro wyszedł, Sir Nigel otworzył leżącą na biurku teczkę; zawierała osobiste dossier Adama Munro. I nagle ogarnęły go złe przeczucia. Ten Munro był przecież samotnikiem, źle czującym się w pracy zespołowej. Był typem człowieka, który urlop spędza samotnie, włócząc się po górach Szkocji. W Firmie krążyło powiedzenie: są agenci starzy, są agenci jarzy, ale nie ma agentów starych i jarych. Irvine był starym agentem i bardzo cenił ostrożność. A ta sprawa pojawiała się z zewnątrz, nagle i z impetem, bez ostrzeżenia i przygotowania. I rozwijała się piekielnie szybko. Ale, z drugiej strony, taśma była przecież autentyczna; co do tego nie mogło być żadnych wątpliwości.
Równie autentyczne było leżące na biurku wezwanie do siedziby premiera na Downing Street – na dziś wieczór. Oczywiście natychmiast po weryfikacji taśmy Sir Nigel złożył krótki meldunek ministrowi spraw zagranicznych. Dzisiejsze wezwanie było naturalną tego konsekwencją.
Czarne drzwi domu nr 10 przy Downing Street, rezydencji brytyjskiego premiera, są być może najbardziej znanymi drzwiami świata. Znajdują się po prawej stronie tego zaułka – wbrew nazwie nie jest to właściwie ulica, lecz tylko wąski zaułek odchodzący od Whitehall, wciśnięty między okazałe gmachy Gabinet Office i Foreign Office. Przed tymi bowiem drzwiami, z prostym białym numerem “10” i z mosiężną kołatką, strzeżonymi przez jednego, nie uzbrojonego policjanta, gromadzą się wciąż turyści, by fotografować się nawzajem i obserwować wchodzących i wychodzących posłańców, a także znane osobistości.