Выбрать главу

Po trzydziestu minutach zjechali z autostrady w prawo, potem przemknęli nad nią i wjechali w las. Irvine zauważył mały drogowskaz z napisem: BPR – CIA. No i po co to piszą? – zastanawiał się. Albo wiesz, gdzie to jest, albo nie wiesz – a jak nie wiesz, to znaczy, że nikt cię tu nie prosił.

Zatrzymali się na chwilę przy strzeżonej pilnie bramie znajdującej się w masywnym siedmiostopowym płocie, który otacza całe Langley, Lance okazał przepustkę; ruszyli i pojechali w lewo. Pierwszym budynkiem, jaki minęli, była paskudna kopulasta sala konferencyjna, zwana tutaj z powodu swego kształtu “Igloo”. Kwaterę główną Kompanii stanowi zespół pięciu bloków: cztery zewnętrzne wyrastają z narożników centralnego, co z lotu ptaka przypomina krzyż św. Andrzeja.,,Igloo” przylepione jest do budynku stojącego najbliżej głównej bramy. Dopiero gdy go minęli, Irvin dostrzegł ukryty w głębi gmach centralny, z imponującym portalem. Wielka granitowa mozaika przed głównym wejściem układała się w herb Stanów Zjednoczonych. Irvine wiedział jednak, że jest to wejście dla kongresmanów, senatorów i innych niezbyt mile widzianych gości. Jego samochód jechał dalej, minął cały kompleks, skręcił w prawo i w końcu znalazł się na tyłach budynku centralnego.

Jest tutaj stroma pochylnia, zamykana ruchomą metalową kratą. Tędy prowadzi droga na ekskluzywny parking podziemny, mieszczący nie więcej niż dziesięć samochodów. Czarna limuzyna zatrzymała się i człowiek imieniem Lance przekazał gościa w ręce swego przełożonego. Charles “Chip” Allen, wicedyrektor operacyjny Kompanii, też dobrze znał Sir Nigela.

W tylnej ścianie parkingu znajdują się stalowe drzwi, strzeżone przez dwu uzbrojonych ludzi i prowadzące do małej windy. Chip Allen wpisał dane identyfikacyjne swego gościa na plastikowy kartonik. Był on namagnesowany i służył do otwierania drzwi windy. Po pokonaniu siedmiu kondygnacji winda zatrzymała się przy mieszkaniu dyrektora generalnego. Inna plastikowa kartka – z innym kodem magnetycznym – pozwoliła im dostać się do przedpokoju: mieli teraz przed sobą troje drzwi. Chip Allen zastukał w środkowe. Zawiadomiony chwilę wcześniej o przyjeździe brytyjskiego gościa, Bob Benson przywitał go w swoim apartamencie.

Przeszli od razu do salonu i usiedli przy podłużnym stoliku przed kominkiem z marmuru. Benson lubił widok płonących i trzaskających drew, ale w sierpniu Waszyngton nie jest właściwym miejscem na palenie w kominku; na stałe za to włączona była klimatyzacja. Gospodarz zasunął pergaminowy ekran w stylu japońskim, odgradzający “gabinetową” część salonu. Podano kawę i dopiero gdy zostali sami, Benson zapytał wreszcie:

– Co pana sprowadza do Langley?

Sir Nigel łyknął trochę kawy, potem rozparł się wygodnie w fotelu.

– Zaproponował nam swoje usługi pewien nowy informator – odparł, starając się unikać jakiejkolwiek egzaltacji. Mówił dalej przez dobre dziesięć minut, zanim dyrektor CIA przerwał mu po raz pierwszy:

– W Biurze Politycznym, mówi pan? W samym Biurze?

– Ściśle biorąc ktoś, kto ma stały dostęp do protokołów Biura.

– Czy nie ma pan nic przeciwko temu, że zaproszę tu od razu Chipa Allena i Bena Kahna?

– Absolutnie nic, Bob. Przecież i tak dowiedzą się o wszystkim za godzinę czy dwie. Oszczędźmy sobie powtórek.

Benson wstał, podszedł do bufetu, na którym stał telefon, i połączył się z sekretarką. Odkładając słuchawkę popatrzył przez panoramiczne okno na rozległy, zielony las.

– O Boże… – westchnął głęboko.

Sir Nigel był nawet zadowolony, że ci dwaj starzy znajomi z CIA będą od samego początku uczestniczyć w rozmowach. Każda organizacja czysto wywiadowcza (w odróżnieniu od takich, które jak KGB są zarazem tajną policją) ma dwa główne działy. Pierwszy to dział operacyjny, zajmujący się zbieraniem informacji; drugi to dział analizy, w którym te informacje się porównuje, uzupełnia i interpretuje. Oba muszą działać dobrze. Jeśli informacje są błędne, najlepsza nawet analiza doprowadzi tylko do absurdu. Jeśli analiza jest nieudolna, wszelkie wysiłki zbieraczy informacji idą na marne. Politycy chcą wiedzieć, co robią inne państwa, zarówno potencjalnie wrogie, jak przyjazne, a także to, co zamierzają one zrobić. To, co robią inni, można w naszych czasach coraz częściej po prostu podejrzeć; nie można jednak w ten sposób dowiedzieć się, co zamierzają. Właśnie dlatego żadne kosmiczne kamery nie zastąpią nigdy inteligentnego analityka, badającego materiały z sekretnych narad w innych krajach.

W CIA dyrektora generalnego – który często zajmuje to stanowisko w wyniku nominacji politycznej – wyręczają w praktyce wicedyrektor do spraw operacji (DDO) i wicedyrektor do spraw analizy (DDI). Praca Działu Operacyjnego inspiruje autorów książek sensacyjnych; Dział Analiz to praca na zapleczu, żmudna, powolna, metodyczna, często nawet nudna – ale zawsze bezcenna. Niczym bracia syjamscy, DDO i DDI muszą pracować ręka w rękę; muszą też sobie nawzajem ufać. Benson, który przyszedł tu z prezydenckiej nominacji, miał dużo szczęścia. Jego zastępcą do spraw operacyjnych był Chip Allen, klasyczny WASP, były mistrz amerykańskiego futbolu. Funkcję DDI pełnił Ben Kahn, Żyd, były mistrz szachów; pasowali do siebie jak para rękawiczek.

Po pięciu minutach obaj byli już w apartamencie Bensona i z uwagą słuchali Sir Nigela. Kawa stygła w zapomnieniu. Mistrz szpiegów brytyjskich mówił tym razem prawie godzinę. Nikt mu nie przerywał.

Potem trzej Amerykanie czytali protokół dostarczony przez “Słowika”, rzucając od czasu do czasu łakome spojrzenia na leżącą na stole taśmę. Głęboką ciszę przerwał wreszcie Chip Allen.

– Nowy Pienkowski… – skomentował krótko.

– Na pewno będziecie chcieli wszystko to sprawdzić – powiedział spokojnie Sir Nigel. Nikt nie zaprzeczył. – Przyjaźń jest przyjaźnią, ale… Nam zajęło to około dziesięciu dni, za to mamy już pewność. Głosy sprawdzone co do jednego. O czystce w sowieckim Ministerstwie Rolnictwa już mówiłem. No i są oczywiście wasze zdjęcia z Kondora. A na koniec mam jeszcze to…

Wydobył z teczki małą foliową torebkę zawierającą młody pęd pszenicy.

– Jeden z naszych chłopców zwędził to z pola pod Leningradem. – Damy to do zbadania naszemu Departamentowi Rolnictwa – ucieszył się Benson. – Czy ma pan jakieś inne sprawy, Nigel?

– O, nic wielkiego… Może parę drobiazgów…

– No, niechże pan mówi – naciskał Benson. Sir Nigel nabrał powietrza w płuca.

– Chodzi o rosyjskie oddziały w Afganistanie. Podejrzewamy, że przemykają się dolinami w stronę Pakistanu i Indii. A ponieważ uważamy ten teren za swoją strefę wpływów, więc gdybyście chcieli rzucić na to okiem z Kondora…

– Załatwione – rzekł Benson bez wahania.

– A poza tym – ciągnął Sir Nigel – ten sowiecki informator, którego wywieźliście z Genewy dwa tygodnie temu… On chyba sporo wie o wtyczkach KGB w naszym ruchu związkowym.

– Wysłaliśmy wam protokoły przesłuchań – rzucił Allen pospiesznie.

– Tak, ale chcielibyśmy mieć do niego bezpośredni dostęp. Allen spojrzał na Kahna, ten tylko wzruszył ramionami.

– OK – powiedział Benson. – A czy my możemy mieć dostęp do “Słowika”?

– Niestety nie – odparł Sir Nigel. – To całkiem inna sprawa. “Słowik” działa w piekielnie trudnych warunkach, jest wystawiony na największe ryzyko. A ja nie chcę płoszyć ryby, zanim na dobre nie połknie haczyka. Zresztą będziecie dostawać wszystko to, co my, i równie szybko. Ale nie włączajcie się w to. Postaram się zwiększyć częstotliwość i objętość dostaw, ale to wymaga czasu i wielkiej ostrożności.