Выбрать главу

– Nie rewidują cię?

– Prawie nigdy. My, elita Nowej Rosji, cieszymy się zaufaniem – dodała z sarkazmem. – Aż papierami jest jeszcze łatwiej. Protokół z ostatniego posiedzenia czerwcowego odbiłam na kopiarce. Zrobiłam po prostu jedną kopię za dużo, potem cofnęłam licznik o jedną pozycję. Potem ten dodatkowy egzemplarz wetknęłam pod taki staroświecki pas do pończoch… noszę czasem coś takiego do pracy. Trochę od tego byłam grubsza, ale jakoś nikt nie zauważył.

Adamowi robiło się słabo na myśl o jej nieostrożności.

– O czym mówili na tym zebraniu? – spytał wskazując na torbę.

– O możliwych konsekwencjach. O tym, co będzie, kiedy zacznie się głód. Jak zareaguje ludność. Najgorsze, że potem, na początku lipca, było jeszcze jedno zebranie, a ja nie znam jego treści, bo byłam na urlopie. Nie mogłam przecież zrezygnować z urlopu… to wzbudziłoby podejrzenia. Po powrocie rozmawiałam z dziewczyną, która przepisywała tamten protokół. Była blada z przerażenia i nic nie chciała powiedzieć.

– Czy możesz go jakoś zdobyć?

– Spróbuję. Mogę to zrobić tylko wtedy, kiedy jestem sama w biurze i mam dostęp do kopiarki. Potem oczywiście cofam licznik i nie ma śladu, że jej ktoś używał. Ale wszystko to nie wcześniej niż na początku przyszłego miesiąca. Dopiero wtedy będę pracować na drugiej zmianie, a tylko na drugiej zmianie zostaję w biurze sama.

– Nie powinniśmy więcej spotykać się w tym miejscu – zmienił temat Munro. – Takie nawyki bywają niebezpieczne.

Przez całą następną godzinę wykładał jej elementarne reguły obowiązujące w tej robocie; było to absolutnie niezbędne, jeśli mieli się nadal spotykać. W końcu podał jej plik gęsto zadrukowanych karteczek, zatknięty dotąd za paskiem pod luźną koszulą.

– Tu jest wszystko, co musisz wiedzieć. Naucz się tego na pamięć, potem spal. Popiół najlepiej spuść z wodą w toalecie.

Parę minut później ona z kolei wyjęła z torby i dała mu plik cienkich kartek, pokrytych czystym pismem maszynowym, cyrylicą. Potem zniknęła w lesie, by niespełna kilometr od tego miejsca wsiąść do własnego samochodu, zaparkowanego na piaszczystej drodze.

Munro cofnął się w głęboki cień sklepienia nad bocznym wejściem do cerkwi. Wyciągnął z kieszeni rolkę taśmy klejącej, zsunął spodnie do kolan i przymocował otrzymany przed chwilą pakiet do uda. Podciągnąwszy z powrotem spodnie i zapiawszy pasek ruszył w drogę; papiery uwierały go co prawda w udo, ale workowate spodnie “madę in USSR” całkowicie maskowały ich obecność.

Do północy w zaciszu swego mieszkania przeczytał te papiery co najmniej dziesięć razy. W najbliższą środę odleciały do Londynu: w walizeczce, przykutej łańcuchem do ręki kuriera, w grubej zapieczętowanej kopercie, zaadresowanej do rąk własnych łącznika SIS w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

Szklane drzwi prowadzące do ogrodu pełnego róż były szczelnie zamknięte i tylko szum powietrza z aparatury klimatyzacyjnej zakłócał ciszę Owalnego Gabinetu w Białym Domu. Łagodne dni czerwca dawno się skończyły; duszny, wilgotny upał waszyngtońskiego sierpnia nie pozwalał nawet myśleć o otwarciu drzwi i okien. Liczni jak zwykle na Pennsylvania Avenue turyści, spoceni i zziajani, podziwiali znany obrazek frontowego wejścia Białego Domu, z kolumnadą, flagą i łukowatym podjazdem, albo czekali cierpliwie na swoją kolej, by pod opieką przewodników obejrzeć od środka tę najświętszą z amerykańskich świętości. Ale żaden z nich nie dotrze nigdy do niskiej, zachodniej części budynku. A właśnie tu spotkał się dziś prezydent Matthews ze swymi najbliższymi doradcami. Naprzeciw prezydenckiego biurka siedzieli Stanisław Poklewski i Robert Benson. Towarzyszył im tym razem sekretarz stanu David Lawrence – prawnik z Bostonu, jeden z filarów establishmentu wschodniego wybrzeża.

Matthews zatrzasnął leżącą przed nim teczkę. Już dawno pochłonął i przetrawił pierwszy protokół Politbiura, a raczej jego angielski przekład; teraz zapoznał się z opiniami własnych ekspertów na ten temat.

– Tak się upierałeś, Bob, przy własnej prognozie tego deficytu na trzydzieści milionów ton. Teraz okazuje się, że zabraknie im pięćdziesiąt do pięćdziesięciu pięciu milionów. Czy masz pewność, że ten protokół z Politbiura jest autentyczny?

– Sprawdziliśmy wszystko, wszelkimi możliwymi sposobami. Głosy są prawdziwe. Nadmiar Lindanu w korzeniu jest prawdą. Czystka w ich Ministerstwie Rolnictwa też jest prawdą. Naszym zdaniem nie może być żadnych wątpliwości, że to nagranie pochodzi z obrad Biura Politycznego.

– Musimy mieć stuprocentową pewność – myślał głośno prezydent. – Nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd. Nigdy jeszcze nie mieliśmy tak wielkiej szansy.

– Panie prezydencie – odezwał się Poklewski – wszystko to oznacza, że Rosjanie mają przed sobą już nie poważny deficyt, jak sądziliśmy miesiąc temu, w chwili uruchomienia Ustawy Shannona, ale powszechny głód.

Nie wiedział, że powtarza w ten sposób słowa Wasyla Piętrowa, wypowiedziane dwa miesiące temu na Kremlu; taśma nie zarejestrowała ich jednak – Pietrow rzucił je był półgłosem do siedzącego obok Iwanienki.

Matthews wolno pokiwał głową.

– Trudno się z tym nie zgodzić, Stan. Pytanie tylko, co m y mamy z tym zrobić?

– Niech głodują – odpowiedział Poklewski – To ich największy błąd od czasu, gdy Stalin zlekceważył nasze ostrzeżenia o ruchach wojsk niemieckich przy ich granicy wiosną 1941. Tym razem wróg jest wewnętrzny. Niech więc radzą sobie z nim sami.

– David? – zwrócił się prezydent do sekretarza stanu.

Lawrence nieufnie pokręcił głową. Na temat sporów między wojowniczym Poklewskim a ostrożnym bostończykiem krążyły już legendy. Również tym razem David Lawrence miał odmienne zdanie.

– Po pierwsze sądzę, że nie rozpatrzyliśmy jeszcze dość wnikliwie wszystkiego, co może się zdarzyć, jeśli wiosną przyszłego roku ZSRR pogrąży się w chaosie. Moim zdaniem chodzi tu o coś więcej, niż tylko o skazanie Sowietów na wypicie piwa, jakiego nawarzyli. Takie zdarzenie musi wywołać rozległe i poważne następstwa międzynarodowe…

– Bob? – prezydentowi nie starczyło cierpliwości, by wysłuchać, co Lawrence ma do powiedzenia “po drugie”. Szef centrali wywiadowczej krótko przedstawił rezultaty swoich przemyśleń.

– Mamy trochę czasu, panie prezydencie. Oni wiedzą, że uruchomiliśmy Ustawę Shannona. Wiedzą też, że jeśli będą potrzebowali zboża, muszą zwrócić się do nas. Jak to już powiedział sekretarz Lawrence, istotnie powinniśmy rozpatrzyć wszelkie możliwe następstwa głodu w ZSRR. Możemy zacząć już teraz. Otóż prędzej czy później Kreml musi podjąć grę. Kiedy zaś to zrobi, okaże się, że wszystkie atuty są w naszym ręku. Wiemy, jak złe są ich perspektywy – ale oni nie wiedzą, że my wiemy. Mamy zboże, mamy Kondory, mamy “Słowika”, i czas pracuje dla nas. A więc tym razem wszystkie asy są w naszych rękach. Nie ma potrzeby decydować już dziś, jak rozegramy tę partię.

Lawrence skinął głową i popatrzył na Bensona jakby z większym szacunkiem. Poklewski wzruszył tylko ramionami. Prezydent Matthews podjął nagłą decyzję.

– Stan, chcę, abyś już teraz powołał grupę roboczą w ramach Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Ma być mała i absolutnie tajna. Wy trzej, nadto szef połączonych sztabów, ministrowie obrony, skarbu i rolnictwa. Chcę wiedzieć dokładnie, co się stanie w skali światowej, jeśli tam zapanuje głód. Muszę to wiedzieć… i to szybko.

Zadzwonił jeden z telefonów na biurku. Było to bezpośrednie połączenie z Departamentem Stanu. Matthews spojrzał badawczo na Lawrence'a.

– Czy to ty do mnie dzwonisz? – zażartował.

Sekretarz stanu wstał i odebrał telefon; słuchał przez kilka minut, potem odłożył słuchawkę.