– To ohydne i nieludzkie! – zawołał. – Rząd USA nie może akceptować takich metod!
– Więc sądzi pan, że lepiej i szlachetniej jest patrzeć z założonymi rękami, jak dwudziestu dziewięciu niewinnych marynarzy płonie żywcem? – spytał Munro.
Ponownie zadzwonił telefon – i znowu słuchawkę podniósł Benson.
– Obawiam się – powiedział po chwili do prezydenta – że nie mamy już innego wyjścia, jak starać się o osobistą zgodę Rudina. Właśnie przed chwilą kanclerz Busch ogłosił publicznie, że uwolni Miszkina i Łazariewa jutro o ósmej rano. I tym razem już tego nie odwoła.
– A więc jednak musimy spróbować pańskiej metody, panie Munro – oświadczył prezydent. – Ale macie oczywiście rację, że nie mogę takiej decyzji podjąć sam. Muszę mieć zgodę i poparcie dla naszego planu od Maksyma Rudina. On musi o tym wiedzieć z góry. Zadzwonię do niego osobiście.
– Panie prezydencie – uśmiechnął się sceptycznie Munro – przecież Rudin nie skorzystał z gorącej linii, kiedy skierował to ultimatum do pana. On z pewnością nie ufa swojemu personelowi na Kremlu. W takich rozgrywkach frakcyjnych nawet najmniejszy drobiazg staje się cenną informacją dla przeciwników i może zmienić układ sił. Myślę, że taką propozycję można mu złożyć tylko w bezpośredniej rozmowie w cztery oczy… inaczej po prostu nie będzie mógł jej przyjąć.
– Ale przecież nie zdąży pan polecieć do Moskwy i wrócić na siódmą do Berlina – zauważył Poklewski.
– Owszem, jest na to sposób – powiedział Benson. – Blackbird mógłby pokonać tę drogę dostatecznie szybko. W bazie Andrews jest jedna taka maszyna.
Matthews namyślał się przez chwilę.
– Bob, osobiście zawieziesz pana Munro do Andrews. Stan, zawiadom obsługę Blackbirda, żeby najdalej za godzinę byli gotowi do startu. A ja zadzwonię do Rudina i załatwię zgodę na wpuszczenie samolotu w radziecką przestrzeń powietrzną. Powiem mu też, że pan Adam Munro jest moim osobistym pełnomocnikiem. Czy coś jeszcze, panie Munro?
Szkot wyciągnął z kieszeni jeszcze jedną kartkę.
– Czy koledzy z Kompanii mogliby przekazać to szybko mojemu szefowi? Chodzi o to, żeby Sir Nigel przygotował wszystko, co trzeba w Londynie i w Berlinie.
– Załatwimy to – obiecał prezydent. – A teraz życzę panu szczęśliwej drogi, panie Munro. I powodzenia w pańskiej misji.
18.
Od 21.00 do 6.00
Helikopter uniósł się ponownie z trawnika przed Białym Domem, tym razem już bez agentów ochrony prezydenckiej. Oprócz tajemniczego Brytyjczyka, którego niedawno tu przywiózł, pilot miał teraz innego, jeszcze bardziej niezwykłego pasażera: naczelnego dyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej. Śmigłowiec leciał nad miastem na południowy wschód, w stronę bazy lotniczej Andrews. Po prawej stronie połyskiwała w przedwieczornym słońcu rzeka Potomac.
Stanisław Poklewski, który pozostał w Owalnym Gabinecie, rozmawiał teraz przez telefon z dowódcą bazy Andrews, powołując się co drugie słowo na osobisty rozkaz prezydenta. Najwidoczniej i tego było za mało, skoro w końcu główny doradca do spraw bezpieczeństwa państwa musiał przekazać słuchawkę Williamowi Matthewsowi.
– Tak, generale, to jest mój rozkaz – potwierdził prezydent. – Wyda pan polecenie pułkownikowi O'Sullivanowi, aby natychmiast przygotował plan lotu z Waszyngtonu do Moskwy drogą polarną. Potwierdzenie zgody ZSRR na wejście w przestrzeń powietrzną otrzyma drogą radiową, najdalej nad Grenlandią.
Skończywszy rozmowę, prezydent powrócił do innego aparatu, przez który już od pewnego czasu próbował porozumieć się z Maksymem Rudinem.
W Andrews na powitanie helikoptera wyszedł sam dowódca. Obecność na pokładzie Roberta Bensona, którego generał znał z widzenia, rozwiała dręczące go jeszcze wątpliwości; gdyby nie Benson, zapewne nie pozwoliłby temu obcokrajowcowi nawet zbliżyć się do swojej najmilszej zabawki – najszybszego samolotu świata. Dziesięć lat po wprowadzeniu do służby, zwiadowczy SR-71 Blackbird wciąż jeszcze objęty był najściślejszą tajemnicą państwową – tak oryginalne były zastosowane w nim materiały i systemy.
– W porządku, panie dyrektorze – powiedział w końcu – ale muszę pana ostrzec, że pułkownik O'Sullivan to wyjątkowo choleryczny typ, a w dodatku Arizończyk.
Ostrzeżenie było jak najbardziej potrzebne. W czasie kiedy Munro przebierał się w magazynie mundurów w kombinezon przeciwprzeciążeniowy, lotnicze buty i kulisty kask tlenowy z pleksiglasu, Benson odnalazł pułkownika George'a T. O'Sullivana w sali odpraw nawigacyjnych. Pułkownik, z cygarem w zębach, ślęczał nad mapami Arktyki i wschodniego Bałtyku. Dyrektor CIA należał z pewnością do grona osób, od których zależała kariera O'Sullivana, ale nawet to nie skłoniło go do grzeczniejszego tonu.
– Rzeczywiście ma pan zamiar wysłać mnie i moją maszynę prosto w łapy Ruskich? – zaczai agresywnie.
– Nie ja, pułkowniku. To prezydent wydał panu taki rozkaz.
– I mam lecieć bez nawigatora? Z jakimś cholernym Angolem na jego miejscu?
– Ten cholerny Angol wiezie ściśle tajną wiadomość od prezydenta Matthewsa dla prezydenta Rudina. Ta wiadomość musi dotrzeć do Rudina jeszcze dzisiaj, i nie można jej przekazać w żaden inny sposób.
Lotnik patrzył nań przez chwilę w milczeniu.
– Dobra – zgodził się bez entuzjazmu – skoro to takie cholernie ważne…
Za dwadzieścia szósta Munro wszedł do hangaru, w którym stał Blackbird, oblepiony rojem techników przygotowujących go do startu. Munro słyszał już co nieco o samolocie Lockheed SR-71, zwanym “Czarnym ptakiem” z powodu swego niezwykłego koloru. Widział nawet jego zdjęcie – ale nigdy oryginał. A było na co popatrzeć. Nad przednim, pojedynczym podwoziem wznosił się wysoko długi dziób w kształcie kuli karabinowej. Daleko za kabiną pilota smukły kadłub rozszerzał się nagle w delto watę skrzydło, będące zarazem statecznikiem poziomym. Blisko zewnętrznych krawędzi w skrzydło wbudowane były dwa silniki odrzutowe Pratt amp; Whitney JT-ll-D, każdy o sile ciągu 32 000 funtów. Obudowy silników – dwa równoległe do kadłuba grube cygara – zwieńczone były od góry ostrymi jak płetwa rekina statecznikami pionowymi. Małe białe gwiazdy w obwódkach na kadłubie wskazywały na przynależność do US Air Force; poza tym drobiazgiem samolot był całkowicie czarny jak smoła.
Pracownicy obsługi naziemnej pomogli Brytyjczykowi wcisnąć się do kabiny nawigatora. Ciasny fotel osunął się powoli w głąb kadłuba, aż krawędzie ścian bocznych znalazły się powyżej głowy Munro. Dzięki takiemu usytuowaniu nawigatora (który obsługuje także wszystkie systemy zwiadowcze samolotu) osłona jego kabiny nie wystaje ponad krzywiznę kadłuba i nie stwarza dodatkowego oporu powietrza; zarazem ogranicza to jednak widoczność. Ze swego miejsca nawigator mógł gołym okiem obserwować jedynie gwiazdy. Oczywiście człowiek, który zwykle zajmował to miejsce, widział dużo więcej – rozumiał bowiem informacje, jakich dostarczały niezliczone ekrany, zegary, monitory. SR-71 był bowiem w istocie samolotem szpiegowskim, przeznaczonym do lotów na wielkich wysokościach, daleko poza zasięgiem myśliwców przechwytujących i rakiet przeciwlotniczych, zdolnym do obserwacji i rejestracji wszystkiego, co znalazło się w zasięgu jego kamer i radarów.
Tymczasem technicy sprawnie podłączali różne przewody wystające z kombinezonu Munro do systemów operacyjnych samolotu: radiowego, tlenowego, przeciwprzeciążeniowego. Munro obserwował z podziwem, jak pułkownik O'Sullivan z niesłychaną wprawą i małpią zręcznością wślizguje się na przedni fotel i podłącza się do systemów informacyjnych i zasilających. Właśnie włączył radio i pod kaskiem Munro zadudnił niski głos Arizończyka.
– Pan jesteś Szkot, panie Munro?
– Tak, Szkot.
– A ja Irlandczyk – odezwał się znowu O'Sullivan. – Katolik? Munro nie zrozumiał.
– Co takiego?
– O rany, pytam, czy pan katolik?
Brytyjczyk zastanawiał się przez moment. Tak naprawdę, to wcale nie był wierzący.
– Nie – odpowiedział wreszcie – należę do Kościoła Szkockiego. Pilot był najwyraźniej zdegustowany.
– O rany, żebym ja, po dwudziestu latach służby w USAF, musiał wozić na spacery jakiegoś szkockiego protestanta!
Potrójna szyba osłony, wytrzymująca wielką różnicę ciśnień w strato-sferze, cicho zamknęła się nad nimi. Z sykiem włączyła się sztuczna klimatyzacja kabiny. Mały traktor wyciągnął samolot z hangaru na lotnisko. Zapadał już zmierzch.
Kiedy O'Sullivan uruchomił silniki, zamknięty we wnętrzu maszyny Munro usłyszał tylko cichy gwizd. Ale pracownicy obsługi naziemnej, choć uzbrojeni w ochronne nauszniki, aż przygięli się pod wrażeniem gromu, jaki przetoczył się po lotnisku. Pilot poprosił o zgodę na start natychmiast, zanim jeszcze zdążył wykonać wszystkie, zdawałoby się niezliczone, przedstartowe czynności kontrolne. Dotarłszy do początku pasa startowego Blackbird zatrzymał się na chwilę: pilot dokładnie ustawiał maszynę w osi pasa. Potem Munro usłyszał jego głos.