Выбрать главу

– No, kimkolwiek pan jesteś i w cokolwiek wierzysz, trzymaj się pan mocno, bo startujemy.

Ledwie Munro zdążył zapiąć pasy, poczuł, jak precyzyjnie wymodelowane oparcie fotela miękko, ale z wielką siłą pcha go do przodu. Nie mógł ocenić szybkości samolotu: ze swego miejsca nie widział żadnych obiektów lotniska, tylko nieruchome, bladoniebieskie niebo. W rzeczywistości prędkość odrzutowca nie przekroczyła nawet 150 mil na godzinę, kitdy jego przednie koło oderwało się od asfaltu. Pół sekundy później caty samolot był już w powietrzu i O'Sullivan uruchomił mechanizm chowający podwozie.

SR-71 zatoczył najpierw duży łuk, a kiedy wyloty jego dysz skierowały się w stronę stanu Maryland, zaczął ostro wznosić się w górę. Wspinał się niemal pionowo, jak rakieta – bo też był prawie rakietą. Munro leżał teraz na plecach ze stopami wzniesionymi ku górze, całym kręgosłupem czując prędkość, z jaką Blackbird piął się coraz wyżej i wyżej w niebo, które wkrótce stało się ciemnoniebieskie, potem fioletowe, wreszcie zupełnie czarne.

Siedzący na przednim fotelu pilot musiał tym razem zajmować się także nawigacją; w praktyce oznaczało to po prostu odczytywanie z umieszczonego przed nim ekranu szczegółowych instrukcji pokładowego komputera, wprowadzonych do jego pamięci przed lotem. Komputer wyświetlał dane dotyczące aktualnej wysokości, szybkości, prędkości wznoszenia, kierunku, temperatury zewnętrznej i wewnętrznej, temperatury w turbinach i w dyszach, tempa zużycia tlenu. Sygnalizował także krytyczne momenty lotu, na przykład przekroczenie bariery dźwięku.

Gdzieś w dole, pod nimi, przesunęły się Filadelfia i Nowy Jork, niczym miasteczka lalek. Nad północną częścią stanu New York przekroczyli barierę dźwięku, wciąż jeszcze wznosząc się ku górze. Na wysokości 80 tysięcy stóp – pięć mil wyżej niż lata Concorde – pułkownik O'Sullivan wyłączył dopalacze i przeszedł do lotu poziomego.

Choć z tej wysokości widać było jeszcze zachodzące słońce, niebo było czarne jak heban. Piętnaście mil nad ziemią jest już zbyt mało powietrza, by światło mogło się rozpraszać w jego cząsteczkach i rozjaśniać kosmiczną czerń. Jest go jednak dostatecznie dużo, by stawiać opór obiektowi tak szybkiemu jak Blackbird. Prędkość podróżną, niemal trzykrotnie przekraczającą szybkość dźwięku, osiągnęli na krótko przed granicą między stanem Maine i Kanadą. Munro z pewnym niepokojem obserwował, jak zewnętrzna powłoka SR-71, zrobiona z czystego tytanu, nabiera pod wpływem, tarcia ciemnoczerwonej barwy. Oczywiście specjalny system chłodzenia kabiny zapewniał jej pasażerom zwykłą temperaturę pokojową.

– Czy możemy już rozmawiać? – spytał Munro.

– No pewnie!

– Gdzie teraz jesteśmy?

– Nad Zatoką Świętego Wawrzyńca. Lecimy w stronę Nowej Fundlandii.

– Daleko mamy do Moskwy?

– Z bazy Andrews było cztery tysiące osiemset pięćdziesiąt sześć mil.

– A ile czasu nam to zajmie?

– Trzy godziny pięćdziesiąt minut.

Munro zaczai liczyć w myślach. Wystartowali o szóstej czasu waszyngtońskiego, czyli jedenastej środkowoeuropejskiego. O trzeciej w nocy to będzie już niedziela, trzeci kwietnia – wylądują w Moskwie. Właściwie tam będzie już piąta, ale jeśli Rudin przystanie na jego plan i Blackbird będzie mógł szybko wystartować do Berlina, odzyska te dwie godziny. A więc może być w Berlinie o świcie, dokładnie tak, jak zaplanował.

Byli już prawie godzinę w powietrzu, gdy samolot opuścił granice Kanady i nad lodowatymi wodami Północnego Atlantyku pomknął w kierunku południowego krańca Grenlandii, przylądka Farvel.

– Panie prezydencie, proszę mnie wysłuchać – powiedział William Matthews. Mówił do małego mikrofonu ustawionego na jego biurku; tak właśnie wyglądał w rzeczywistości ów sławny “czerwony telefon”, który w praktyce niewiele miał z telefonem wspólnego. Połączenie było radiowe, a na końcach linii nie było słuchawek; wymyślne dekodery i wzmacniacze odtwarzały głos odległego rozmówcy przez głośnik; ludzie znajdujący się w Owalnym Gabinecie słyszeli w tym głośniku również przyciszony głos rosyjskiego tłumacza, który tam, w Moskwie, przekazywał Rudinowi słowa amerykańskiego prezydenta.

– Maksymie Andrejewiczu, za starzy już jesteśmy obaj i zbyt wiele włożyliśmy pracy w zapewnienie wzajemnego pokoju, aby to wszystko miało pójść na marne z powodu bandy morderców gdzieś na Morzu Północnym.

Minęła dłuższa chwila, zanim z głośnika w Owalnym Gabinecie odezwał się gruby głos Maksyma Rudina. Mówił po rosyjsku; siedzący obok prezydenta młody urzędnik z Departamentu Stanu tłumaczył błyskawicznie, równie niskim głosem.

– Wynika z tego, drogi przyjacielu Williamie, że musi pan zniszczyć ten statek i w ten sposób zlikwidować sytuację szantażu… Ja naprawdę nie mogę dopuścić żadnego innego rozwiązania.

Benson rzucił prezydentowi ostrzegawcze spojrzenie: nie można mówić Rudinowi, że Zachód zna już prawdę o śmierci Iwanienki.

– Rozumiem to – powiedział Matthews do mikrofonu. – Ale ja z kolei nie mogę zniszczyć tego tankowca. Tym samym zniszczyłbym również siebie. Poprosiłem o tę rozmowę, bo jest, być może, jeszcze inne wyjście. Dlatego tak bardzo mi zależy, żeby przyjął pan jeszcze dzisiaj mojego specjalnego wysłannika. Ten człowiek jest już w drodze do Moskwy. Leci szybkim samolotem wojskowym. I ma dla pana propozycję, która może zadowolić nas obu.

– Jak się nazywa ten Amerykanin?

– To nie Amerykanin, to Brytyjczyk. Nazywa się Adam Munro. Cisza po tamtej stronie linii trwała tym razem trochę dłużej. W końcu

Rudin zgodził się – ale w jego głosie nie było entuzjazmu.

– Proszę przekazać moim ludziom dane dotyczące lotu: wysokość, szybkość, trasa. Wydam polecenie, aby wpuszczono ten samolot, i osobiście przyjmę pana Munro zaraz po wylądowaniu. Spakojnoj noczi, William.

– Życzy panu spokojnej nocy – powtórzył tłumacz.

– Chyba żartuje – skomentował Matthews i odwrócił się do swoich doradców. – Przekażcie im parametry lotu Blackbirda, a naszej załodze zgodę na kontynuowanie lotu.

Na pokładzie “Freyi” wybiła północ. Porywacze i ich zakładnicy wkraczali w trzecią już – i ostatnią – wspólną dobę. Kiedy zegary znowu wybiją północ, Miszkin i Łazariew będą już w Izraelu – albo też “Freya” i wszyscy pozostali na niej ludzie nie będą już istnieć.

Drake, mimo iż przedtem zapowiadał, że przeniesie się do którejś z pięćdziesięciu innych kabin, postanowił jednak pozostać w kajucie kapitana. Był już pewien, że nie dojdzie do nocnego ataku komandosów na statek. Thor Larsen spoglądał nań spode łba z drugiej strony stołu. Obaj przeciwnicy byli już u kresu wytrzymałości fizycznej. Larsen, walcząc z ogarniającymi go falami senności, ciągnął wciąż swoją grę na wycieńczenie i przetrzymanie przeciwnika, drażniąc go coraz to nowymi, prowokacyjnymi pytaniami. Najbardziej prowokacyjne i tym samym najskuteczniejsze, jak się Larsen przekonał, było poruszanie kwestii rosyjskiej. Powracał więc do tego tematu z uporem.

– Ani trochę nie wierzę w tę pańską masową rewoltę, panie Swoboda – mówił. – W ogóle nie wierzę w to, że Rosjanie kiedykolwiek zbuntują się przeciw swoim władcom. Choćby to byli źli władcy, niekompetentni, prymitywni i okrutni. Wystarczy, że wywołają oni ducha jakiegoś wroga zewnętrznego… i natychmiast mogą liczyć na ślepy patriotyzm Rosjan.

Przez chwilę wydawało się, że tym razem Norweg posunął się za daleko. Dłoń Swobody zacisnęła się na rękojeści pistoletu, twarz pobladła z wściekłości.

– Niech szlag trafi taki patriotyzm! – wrzasnął, zrywając się na równe nogi. – Rzygać mi się chce, jak słyszę tych zachodnich liberałów rozprawiających o wielkim rosyjskim patriotyzmie. I co to za patriotyzm, który karmi się wyłącznie gnębieniem innych narodów? A gdzie tu miejsce na m ó j patriotyzm, panie Larsen? Na miłość Ukraińców do własnego, zniewolonego kraju? Na patriotyzm Gruzinów, Ormian, Litwinów, Estończyków, Łotyszów? Czy oni już w ogóle nie mają prawa do patriotyzmu? Czy są skazani na tę wieczną i obrzydliwą miłość do Rosji? Ten cały rosyjski patriotyzm to oszustwo. To tylko szowinizm – i zawsze tak było, od czasów Iwana i Piotra. Wszystko- to istnieje tylko dzięki ciągłym podbojom i zniewalaniu sąsiednich krajów.

Stał teraz nad Larsenem, wymachując bronią, ochrypły od krzyku. Opanował się jednak i wrócił na swoje krzesło. Mierząc w Larsena pistoletem niczym palcem wskazującym, powiedział cicho:

– Kiedyś, być może już całkiem niedługo, to rosyjskie imperium zacznie pękać. I wtedy ujawnią swój patriotyzm Rumuni, Czesi, Polacy. Pójdą w ich ślady Niemcy i Węgrzy, Bałtowie i Ukraińcy, Gruzini i Ormianie. Imperium rosyjskie rozpadnie się na kawałki – tak jak rozpadły się imperia rzymskie i brytyjskie – po prostu dlatego, że samowola władców stanie się już nie do zniesienia dla poddanych. Już teraz, w ciągu najbliższej doby, ja sam mam szansę naruszyć tę opokę… i zrobię to. A ktokolwiek wejdzie mi w drogę, umrze. Również panu radzę wziąć to pod uwagę.