Teraz jednak stało się konieczne, by porozmawiali ze sobą poważnie. Porozmawiali o innym kryzysie, który wydarzył się w przeszłości.
Był poniedziałek, dziesiąty października. Kanadyjski Dzień Dziękczynienia. Oboje mieli wolne. Peter wszedł do salonu. Cathy siedziała na kozetce, rozwiązując krzyżówkę z „New York Timesa”. Peter podszedł do niej i usiadł obok.
— Cathy — zaczął. — Muszę ci coś powiedzieć.
Jej olbrzymie oczy spojrzały na niego. Zdał sobie nagle sprawę, co myśli jego żona.
Podjął decyzję, uznała. Opuści ją. Widział w jej twarzy cały strach, cały smutek, całą odwagę.
Usiłowała zapanować nad sobą.
— Chodzi o nasze dziecko — powiedział.
Wyraz jej twarzy zmienił się raptownie. Była teraz zbita z tropu.
— Jakie dziecko?
Przełknął z wysiłkiem ślinę.
— To, które usunęliśmy dwanaście lat temu.
Cathy przesuwała wzrok w różne strony. Wyraźnie go nie rozumiała.
— W przyszłym tygodniu moja firma ogłosi publicznie odkrycia dotyczące fali duszy — oznajmił. — Jednocześnie zostaną ujawnione pewne dodatkowe wyniki badań.
Chciałem… chciałem jednak, żebyś ty usłyszała o tym jako pierwsza.
Cathy milczała.
— Wiem już, kiedy u dziecka zjawia się fala duszy.
Zachowanie Petera poinformowało ją o dręczących go wahaniach. Znała każdy jego gest, całą mowę jego ciała.
— O Boże — powiedziała, otwierając szeroko oczy z przerażenia. — Zjawia się wcześnie, prawda? Przed chwilą, kiedy… kiedy…
Peter nie mówił nic.
— O Boże — powtórzyła raz jeszcze, potrząsając głową.
— To były lata dziewięćdziesiąte — stwierdziła, całkiem jakby to wszystko wyjaśniało.
Lata dziewięćdziesiąte. W owych czasach sprawę aborcji, podobnie jak większość innych, uproszczono do poziomu śmiesznych sloganów: „Prawo do wyboru” — jak gdyby istniało stronnictwo przeciwne wyborowi; „Prawo do życia” — jak gdyby istniała grupa przeciwna życiu. Nie pozwalano na żadną szarość. W kręgu, w którym obracali się Hobsonowie — wykształconych, zamożnych, liberalnych mieszkańców wschodniej Kanady — można się było opowiadać wyłącznie za prawem do wyboru.
Lata dziewięćdziesiąte.
Politycznie poprawne lata dziewięćdziesiąte.
Potrząsnął głową.
— To nie jest pewne — stwierdził. — Zrobiliśmy to mniej więcej w chwili, w której pojawia się fala duszy — przerwał nie wiedząc, co powiedzieć. — Wszystko mogło być w porządku.
— Albo mogło… albo mogło…
Skinął głową.
— Tak mi przykro, Cathy.
Przygryzła dolną wargę, zbita z tropu i smutna. Wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni.
ROZDZIAŁ 15
Hobson Monitoring dysponowało standardową bazą danych czasopism medycznych na całym świecie, do których rutynowo wysyłano elektroniczne pakiety prasowe.
Kilka osób wchodzących w skład kadry kierowniczej firmy twierdziło, że tę wiadomość powinno się wysłać również do pism religijnych, ale Peter postawił weto. Nadal niepokoiły go moralne aspekty jego odkrycia. Poza tym wszyscy, poczynając od „National Enquirer”, zaczną się wkrótce dobijać o wywiady. Zaproszenie na konferencję prasową wysłał przez e — mail i kurierów na trzy dni przed samym wydarzeniem. Nie był zadowolony z tego, jak je sformułowano, ale Joginder Singh, rzecznik firmy, twierdził nieustępliwie, że to prawidłowe podejście:
Hobson Monitoring zaprasza na konferencję prasową, która odbędzie się w czwartek, 20 października, o godzinie dziesiątej w sali sto cztery Miejskiego Centrum Konferencyjnego Toronto. Ujawnimy tam fundamentalne osiągnięcie naukowe. Przykro nam, koledzy, żadnych wskazówek, dopóki się nie zjawicie. Zapewniamy jednak, że ta wiadomość będzie obecna na pierwszych stronach gazet na całym świecie. Dla tych, którzy nie mogą stawić się osobiście, dostępne są łącza wideo. W sprawie szczegółowych informacji prosimy o kontakt z Joginderem z Hobson Monitoring.
Kilku dziennikarzy faktycznie zadzwoniło, starając się wywęszyć, czy sprawa rzeczywiście będzie godna zainteresowania, czy też chodzi tylko o wypuszczenie na rynek nowego typu sprzętu szpitalnego. Nic jednak z góry nie ujawniono. Wszyscy musieli zaczekać do czwartkowego rana. A wtedy…
Na konferencji prasowej zjawiło się około czterdziestu dziennikarzy. Hobson Monitoring tylko raz udało się zebrać ich więcej — wtedy gdy po raz pierwszy zgłosiło publiczną ofertę na sprzedaż akcji. Peter znał z nazwiska połowę obecnych: Buck Piekarz, medyczny korespondent „Toronto Star ”; Cory Tick, jego odpowiednik z „Globe and Maił ”; Lianne Delaney z CBC Newsworld; tłusty facet dostarczający wiadomości z Kanady dla „Buffalo News ”; autor piszący do „USA Today” i wielu innych. Dziennikarze częstowali się świeżymi owocami i kawą, rozmawiając jednocześnie ze sobą. Byli zaskoczeni, że nie otrzymali z góry pakietów prasowych, choć Peter i Joginder zapewnili ich, że pełne pakiety, łącznie z dyskami oraz zapisem wypowiedzi Petera, zostaną im wręczone przy wyjściu.
Zresztą kilku z obecnych reporterów i tak zamierzało uwiecznić konferencję na taśmie wideo.
Cathy wzięła dzień urlopu, aby być z Peterem. Kwadrans po dziesiątej wyszedł przed zebranych. Spojrzała na niego rozpromieniona. Mimo dręczącej go tremy jej obecność dodawała mu sił.
— Witam wszystkich — oznajmił, uśmiechając się do każdego po kolei, lecz specjalnym, długotrwałym uśmiechem obdarzając żonę. — Dziękuję za przybycie. Wybaczcie proszę całą tę tajemniczość. Wiem, że to wydaje się odrobinę melodramatyczne, ale to, co dzisiaj tu ujawnimy, ma bardzo szczególny charakter i chcieliśmy się upewnić, że jako pierwsi usłyszą o tym odpowiedzialni dziennikarze. — Uśmiechnął się. — Joginder, czy mógłbyś przygasić światła? Dziękuję. Proszę, by wszyscy patrzyli na ścienny monitor. Przy wyjściu otrzymacie kopie zapisu, który za chwilę odtworzę. Gotowe? Zaczynaj prezentację, Joginder.
Dziennikarze śledzili z uwagą, jak Peter relacjonował odtworzenie w zwolnionym tempie zapisu czynności mózgu umierającej Peggy Fennell. Podawał wiele technicznych szczegółów. Ostatecznie byli to korespondenci medyczni. Gdy fala duszy opuściła głowę pani Fennell, przez audytorium przebiegł szept.
— Niech pan jeszcze raz puści ten ostatni kawałek — zawołał Piekarz z „Toronto Star”.
Peter nakazał gestem Joginderowi, by to zrobił.
— Co to właściwie było? — zapytał inny dziennikarz.
Peter popatrzył na Cathy, która siedziała w pierwszym rzędzie. Jej oczy błyszczały.
Wzruszył ramionami.
— Spójne elektryczne pole, które opuszcza ciało przez skroń w chwili śmierci.
— Dokładnie w chwili śmierci? — zapytała Delaney, kobieta z Newsworld.
— Tak. To ostatni przejaw elektrycznej aktywności mózgu.
— A więc… co to jest? — zapytała kobieta. — Jakaś dusza?
Powiedziała to bezceremonialnie, jako żart, by móc się wycofać w wypadku, gdyby zrobiła z siebie idiotkę.
Niemniej w ciągu tygodni, które upłynęły od chwili, gdy Sarkar po raz pierwszy posłużył się tym terminem, Peter zdążył się do niego przyzwyczaić.
— Tak — odparł. — Sądzimy, że to właśnie dusza.
Podniósł głos, zwracając się do całej sali.
— Panie i panowie, oto pierwsza, bezpośrednia, naukowa rejestracja tego, co może być ludzką duszą opuszczającą ciało.
Rozległ się pomruk. Wszyscy mówili jednocześnie. Peter spędził następne dwie godziny, odpowiadając na pytania, choć niektórzy z dziennikarzy pism wydawanych w postaci drukowanej, naciskani wczesnymi terminami, złapali za pakiety prasowe i wyszli niemal natychmiast. Wyraźnie oznajmił, że jak dotąd jego badania nie rozstrzygnęły, co dzieje się z falą duszy po opuszczeniu ciała. Wydawało się, że zachowuje ona spójność, ale nadal nie było dowodu, że wkrótce potem się nie rozprasza. Zwrócił również uwagę na fakt, że jak dotąd zdobyto bardzo mało danych na temat istoty bądź struktury owej fali, a zwłaszcza tego, czy zawiera ona jakąś znaczącą informację, a jeśli tak, to jaką.