To mizerny trop, myślała Sandra Philo. Dwa przypadki śmierci. Jeden z nich był niewątpliwie morderstwem. Przyczyn drugiego nie określono.
Obu zmarłych łączyła jednak Cathy Hobson.
Cathy Hobson, która spała z zamordowanym mężczyzną, Hansem Larsenem.
Cathy Hobson, córka Roda Churchilla.
To fakt, że Larsen zadawał się z wieloma kobietami. To fakt, że Churchill był po sześćdziesiątce.
Ale…
Gdy skończyła już pracę na dzisiaj, pojechała do domu Churchillów przy Bayview, tuż na południe od Steeles. Było to tylko pięć kilometrów od posterunku w trzydziestej drugiej dzielnicy, nie dopuści się więc wielkiego marnotrawstwa, jeśli się okaże, że gania za senną marą. Zaparkowała samochód i podeszła do drzwi wejściowych. Rodzina Churchillów miała EIOP — Elektroniczny Identyfikator Odcisków Palców. W dzisiejszych czasach powszechnie stosowano to urządzenie. Nad płytką czujnikową znajdował się dzwonek.
Sandra nacisnęła go. Po jakiejś minucie przy drzwiach pojawiła się siwowłosa kobieta.
— Słucham?
— Dzień dobry — powiedziała Sandra. — Czy pani Bunny Churchill?
— Tak.
Sandra wyciągnęła legitymację.
— Jestem Alexandria Philo, z Policji Toronto. Czy mogę pani zadać kilka pytań?
— W jakiej sprawie?
— Hmm, śmierci pani męża.
— Ojej — odrzekła Bunny. — Tak, oczywiście — dodała. — Proszę wejść.
— Dziękuję. Ale żebym nie zapomniała, czy mogę zapytać, czyje odciski palców akceptuje pani EIOP?
Sandra wskazała na niebieską szklaną płytkę.
— Moje i męża — odpowiedziała Bunny.
— Czy jeszcze czyjeś?
— Córek i zięcia.
— Cathy Hobson i… — Sandra musiała zastanowić się przez chwilę. — Petera Hobsona, zgadza się?
— Tak. I mojej drugiej córki, Marissy.
Weszły do środka.
— Przepraszam, że zawracam pani głowę — powiedziała Sandra, uśmiechając się ze współczuciem. — Wiem, że to z pewnością dla pani bardzo trudny okres, ale jest kilka drobnych kwestii, które chciałabym wyjaśnić, żebyśmy mogli zamknąć sprawę pani męża.
— Myślałam, że już ją zamknięto — rzekła Bunny.
— Prawie — odparła Sandra. — Lekarz sądowy nie był w stu procentach pewny przyczyny śmierci. Określił ją jako prawdopodobnie tętniak.
— Tak mi powiedziano. — Bunny potrząsnęła głową. — To wydaje się niesprawiedliwe.
— Mogłaby mi pani powiedzieć, czy mąż miał jakieś kłopoty ze zdrowiem?
— Rod? Och, nic poważnego. Niewielki artretyzm w jednej dłoni. Czasami lekkie bóle w lewej nodze. Aha, trzy lata temu miał niewielki atak serca. Brał na to lekarstwa.
Zapewne nie miało to znaczenia. Niemniej jednak…
— Czy ma pani jeszcze jego pigułki?
— Pewnie są w szafce z lekarstwami na górze.
— Zechciałaby pani je pokazać? — zapytała Sandra. Bunny skinęła głową. Weszły razem do łazienki i Bunny otworzyła szafkę. Był w niej Tylenol, pojemnik z nicią dentystyczną, listeryna, parę małych szamponów, jakie mają w hotelach, oraz dwie apteczne buteleczki z Shoppers Drug Mart.
— W której są pigułki nasercowe? — zapytała Sandra, wskazując palcem.
— W obu. Od czasu ataku brał pierwsze, a od kilku tygodni drugie.
Sandra wzięła w dłonie buteleczki. Na obie nalepiono wydrukowane komputerowo etykiety. Pierwsza głosiła, że w środku jest Cardizone-D. Z pewnością wyglądało to na środek nasercowy. Na drugiej było napisane Nardil. Oba leki przepisała doktor H.
Miller. Butelka z Nardilem miała pomarańczową, fluoryzującą nalepkę z napisem: „Uwaga! Surowe ograniczenia dietetyczne”.
— Co to za ograniczenia? — zapytała Sandra.
— Och, dostał długą listę rzeczy, których nie powinien jeść. Zawsze bardzo na to uważaliśmy.
— Ale według lekarza sądowego w noc śmierci jadł posiłek dostarczony do domu.
— To prawda — przyznała Bunny. — Robił tak w każdą środę, odkąd zapisałam się na kurs. Ale zawsze zamawiał to samo i nigdy przedtem nic mu nie dolegało.
— Czy wie pani, co zamawiał?
— Chyba rostbef.
— Ma pani jeszcze opakowanie?
— Wyrzuciłam je — odparła Bunny. — Pewnie leży w niebieskiej skrzynce. Jeszcze nie zabierali śmieci.
— Czy mogłabym tam zajrzeć? I zatrzymać też te pigułki?
— Hmm, tak. Oczywiście.
Sandra wsunęła buteleczki do kieszeni kurtki, po czym zeszła za Bunny na parter.
Pojemnik na śmieci znajdował się w wiklinowym koszu z pokrywką. Sandra zaczęła w nim grzebać i wkrótce odnalazła małą zadrukowaną kartkę z zamówieniem Roda z Food Food.
— Czy mogłabym zatrzymać i to? — zapytała. Bunny Churchill skinęła głową.
Sandra wyprostowała się i włożyła papierek do kieszeni. — Przepraszam, że zawracałam pani głowę — powiedziała.
— Chciałabym się dowiedzieć, o czym pani myśli, pani inspektor — odrzekła Bunny.
— To nic takiego, pani Churchill. Jak już mówiłam, po prostu parę nie wyjaśnionych kwestii.
ROZDZIAŁ 34
Peter przyleciał do Ottawy na konferencję w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej, która trwała bardzo krótko. Można ją było urządzić na odległość, ale pani minister lubiła od czasu do czasu okazywać swą władzę, wzywając ludzi do stolicy.
Praca nad falą duszy nie była rzecz jasna jedynym projektem, którym zajmowało się Hobson Monitoring. Owo zebranie dotyczyło wciąż utrzymywanego w tajemnicy projektu „Indygo” — planu wyprodukowania czujnika, który w jednoznaczny sposób odróżniałby aktywnego palacza od kogoś, kto był jedynie biernie narażony na dym tytoniowy. W ten sposób temu pierwszemu można by odmówić wypłaty zasiłku z prowincjonalnych funduszy ubezpieczeń zdrowotnych w przypadku choroby wywoływanej lub zaostrzonej przez palenie.
Konferencja skończyła się szybko, Peter miał więc nieoczekiwanie wolny dzień do spędzenia w Ottawie.
Było to miasto stołeczne, pełne anonimowych biurokratów. Nie produkowano tam nic oprócz dokumentów i praw, ustaw i przepisów. Niemniej jednak coś trzeba było pokazać przybywającym z wizytą światowym przywódcom. Nie wszystko mogło znajdować się w Toronto. W Ottawie było wiele wspaniałych muzeów i galerii, niewielka liczba ciekawych sklepów, kanał Rideau (który zimą zamarzał, pozwalając urzędnikom państwowym dojeżdżać do pracy na łyżwach) oraz widowiskowa zmiana warty na Parliament Hill. Peter jednak widział już to wszystko aż nazbyt często.
Zapytał recepcjonistkę, czy może skorzystać z telefonu. Skierowała go do wolnego gabinetu. Było ich mnóstwo, jako że liczba etatów rządowych była zamrożona już trzecie dziesięciolecie. Telefon był starego, wyłącznie dźwiękowego typu. Cóż, pomyślał Peter, jeśli marnują pieniądze podatnika, instalując telefony w nie używanych gabinetach, dobrze chociaż, że okazują pewien umiar. Jak większość Kanadyjczyków na stanowiskach kierowniczych, znał na pamięć zaczynający się od osiemset numer Air Canada. Miał go już wykręcić, by się przekonać, czy może przenieść rezerwację na inny lot, lecz nieoczekiwanie dla samego siebie wykręcił nagle czterysta jedenaście.
— Spis telefonów dla jakiego miasta, proszę? — usłyszał pytanie w języku angielskim.
Następnie to samo pytanie powtórzono szybko po francusku.
— Ottawa — odrzekł. Używając wideofonu, można było dotrzeć do spisu telefonów, wciskając kilka klawiszy, natomiast ci, którzy nie mieli podobnych udogodnień, otrzymywali darmową pomoc w znajdowaniu numerów. Mniej więcej w połowie przypadków miało się do czynienia z elektronicznym operatorem, lecz znudzony, niewyraźny ton był sygnałem, że dzisiaj Peter natrafił na prawdziwego, żywego człowieka.