Выбрать главу

Ta popatrzyła na niego i zwróciła lekarce.

— Dlaczego w ogóle stosuje się fenelzynę, jeśli wiąże się z nią tak wielkie ryzyko?

— W dzisiejszych czasach na ogół używa się inhibitorów MAO o odwracalnym działaniu, ale Rod na nie nie reagował. Fenelzyna była ongiś podstawowym lekiem w swej klasie. Sprawdziłam to w MedBase i uzyskałam informację, że jednego z członków rodziny skutecznie wyleczono nią z tego samego rodzaju depresji. Wydawało się, że warto spróbować.

— A na czym dokładnie polega ryzyko? Przypuśćmy, że zjadłby coś niewłaściwego?

Co by się wtedy wydarzyło?

— Zaczęłoby się od bólów w okolicy potylicznej oraz pozagałkowych. — Lekarka uniosła rękę. — Przepraszam. To znaczy bólów z tyłu głowy i za gałkami ocznymi.

Miałby też kołatanie serca, uderzenia krwi do głowy, mdłości i poty. Potem, jeśli nie udzielono by mu natychmiastowej pomocy, krwotoki wewnątrzmózgowe, udar, pęknięcie tętniaka albo coś innego, co by go wykończyło.

— To nie wygląda na lekką śmierć — zauważyła Sandra.

— Nie — odparła lekarka, potrząsając ze smutkiem głową.

— Gdyby trafił do szpitala, uratowałoby go pięć miligramów fentolaminy. Ale jeśli był sam, z łatwością mógł stracić przytomność.

— Czy Churchill od dawna był pani pacjentem?

Lekarka zmarszczyła brwi.

— Mniej więcej od roku. Widzi pani, Rod przekroczył już sześćdziesiątkę. Jak to często się zdarza, jego dawny lekarz był starszy od niego i zmarł w zeszłym roku. Rod zdobył się wreszcie na znalezienie nowego, gdyż potrzebował recepty na cardizon.

— Ale mówiła pani, że leczyła go na depresję. Czy zgłosił się do pani w tym celu?

— Nie, ale rozpoznałam objawy. Mówił, że od lat dolegała mu bezsenność, a kiedy zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy, zrozumiałam, że cierpi na depresję.

— Z jakiego powodu czuł się smutny?

— Kliniczna depresja to coś znacznie więcej niż zwykły smutek, pani inspektor.

To choroba. Pacjent jest fizycznie i psychicznie niezdolny do koncentracji. Czuje przygnębienie i beznadziejność.

— I dawała mu pani na to pigułki?

Lekarka westchnęła, wyczuwając krytycyzm zawarty w tonie Sandry.

— Nie naciągamy tych ludzi, pani inspektor. Staramy się odbudować prawidłową równowagę chemiczną ich ciał. Kiedy nam się udaje, pacjent mówi, że czuje się tak, jak gdyby odsunięto zasłonę i po raz pierwszy od lat wpuszczono do pokoju słońce. — Lekarka przerwała, jak gdyby zastanawiała się, czy mówić dalej. — W gruncie rzeczy mam dla Roda wiele uznania. Zapewne cierpiał na depresję od dziesięcioleci. Być może od czasów, gdy był nastolatkiem. Jego poprzedni lekarz po prostu nie rozpoznał objawów. Wielu starszych ludzi obawia się wyleczenia depresji, ale nie Rod. On chciał otrzymać pomoc.

— Dlaczego się obawiają? — zapytała Sandra, szczerze zaciekawiona.

Lekarka rozłożyła ramiona.

— Proszę się nad tym zastanowić, pani inspektor. Przypuśćmy, iż powiedziałabym pani, że przez większą część życia pani zdolność funkcjonowania była poważnie osłabiona. Młoda osoba, taka jak pani, zapewne chciałaby to zmienić. Ostatecznie ma pani jeszcze przed sobą całe dziesięciolecia. Ale starsi ludzie bardzo często nie chcą uwierzyć, że cierpieli na kliniczną depresję. Żal byłby zbyt silny, żeby go znieść — świadomość, że ich życie, które już prawie się skończyło, mogło być znacznie lepsze i szczęśliwsze. Wolą nie dopuścić takiej myśli.

— Ale nie Churchill?

— Nie, nie on. Ostatecznie był nauczycielem wychowania fizycznego i prowadził w szkole średniej kursy zdrowia. Zaakceptował tę myśl i chciał spróbować terapii.

Oboje byliśmy podenerwowani, kiedy inhibitory MAO o odwracalnym działaniu nie poskutkowały, ale był gotowy spróbować fenelzyny. Wiedział, jak ważne jest unikanie niewłaściwych pokarmów.

— To znaczy jakich?

— Cóż, w pierwszej kolejności ostrego sera. Jest w nim mnóstwo tyraminy, która jest produktem rozpadu aminokwasu tyrozyny. Nie mógł również jeść wędzonego, marynowanego czy konserwowanego mięsa, ryb ani kawioru.

— Z pewnością zauważyłby, gdyby jadł którąś z tych rzeczy.

— No tak. Ale tyramina znajduje się również w wyciągu z drożdży, drożdżach browarnianych oraz ekstraktach mięsnych, takich jak Marmite czy Oxo. Jest również w hydrolizowanych ekstraktach proteinowych, których powszechnie używa się do zup i sosów.

— Czy powiedziała pani sosów?

— Tak. Powinien ich unikać.

Sandra pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła małą, poplamioną, zadrukowaną kartkę — rachunek z Food Food za ostatnią kolację Roda. Wręczyła go doktor Miller nad szklanym biurkiem.

— To właśnie jadł w noc swojej śmierci.

Lekarka przeczytała ją, po czym potrząsnęła głową.

— Nie — zaprotestowała. — Rozmawialiśmy o Food Food podczas jego ostatniej wizyty.

Powiedział mi, że zawsze zamawia ich niskokaloryczny sos. Mówił, że sprawdzał to i nie ma w nim nic, czego powinien się wystrzegać.

— Może zapomniał zaznaczyć, że sos ma być niskokaloryczny — stwierdziła Sandra.

Lekarka oddała jej wydruk.

— Wątpię, pani inspektor. Rod Churchill był bardzo skrupulatnym człowiekiem.

Becky Cunningham zjawiła się U Carlosa o dziesięć minut za wcześnie. Peter podniósł się z krzesła. Nie wiedział, jakiego rodzaju pozdrowienia oczekiwać: uśmiechu, uścisku, pocałunku? Okazało się, że otrzymał wszystkie trzy. Pocałunek był przeciągłym cmoknięciem w policzek. Peter z zaskoczeniem poczuł, że serce zaczęło mu bić trochę szybciej. Pachniała cudownie.

— Petey, wyglądasz wspaniale — powiedziała, siadając na krześle naprzeciwko niego.

— Ty też — odparł Peter.

W rzeczywistości Becky Cunningham nigdy nie można było nazwać piękną kobietą.

Nieźle wyglądającą, ale nie piękną. Miała sięgające ramion brązowe włosy, odrobinę krótsze niż wymagała obecna moda. Jej waga przewyższała o dwadzieścia funtów to, co zajmujące się modą czasopismo określiłoby jako ideał, a o dziesięć funtów to, co zaproponowałby mniej wymagający arbiter. Twarz miała szeroką, na obu policzkach pokrytą archipelagiem piegów.

Jej zielone oczy wyraźnie błyszczały, kiedy mówiła. Efekt ten podkreślała siateczka zmarszczek widoczna w ich kącikach, która pojawiła się w czasie, jaki upłynął od poprzedniego spotkania obojga.

Absolutnie wspaniale, pomyślał Peter.

Zamówili obiad. Peter skorzystał z rady recepcjonistki i zażyczył sobie tortellini.

Rozmawiali o najróżniejszych sprawach. Było równie wiele śmiechu co słów. Od tygodni nie czuł się tak dobrze.

Peter zapłacił rachunek. Dał dwadzieścia pięć procent napiwku. Następnie pomógł jej włożyć płaszcz… coś, czego dla Cathy nie robił od lat.

— Co zamierzasz robić do czasu odlotu? — zapytała Becky.

— Nie wiem. Pozwiedzam miasto… Wszystko mi jedno.

Spojrzała mu w oczy. To był naturalny moment rozstania. Dwoje starych przyjaciół spotkało się na obiedzie, powspominało dawne czasy, powymieniało plotki. Teraz jednak nadszedł czas, by ruszyć swymi drogami, na nowo podjąć swe oddzielne życie.

— Nie mam po południu żadnych ważnych zajęć — oznajmiła Becky, nadal spoglądając mu prosto w oczy. — Czy mogę ci potowarzyszyć?

Odwrócił na chwilę wzrok. Nie przychodziło mu do głowy nic, czego pragnąłby bardziej.

— To byłoby… — po krótkiej przerwie postanowił zrezygnować z autocenzury — …świetnie.