- Zgadza się. A jeśli był winny, dlaczego nie wymyślił jakiegoś kłamstwa? Jego milczenie wydaje mi się obosieczną bronią. Cała ta sprawa ma kilka osobliwych aspektów. Co powiedziała policja o odgłosach, które obudziły pana ze snu?
- Uznali, że zapewne słyszałem, jak Arthur zamyka drzwi do sypialni.
- Tak, brzmi to prawdopodobnie! Człowiek, który zamierza popełnić przestępstwo, trzaska drzwiami tak, żeby obudzić cały dom?! A co powiedzieli o zniknięciu klejnotów?
- Wciąż mają nadzieję, że znajdą je, ostukując podłogi i badając meble.
- Czy pomyśleli o tym, żeby poszukać poza domem?
- Tak, bardzo energicznie wzięli się do rzeczy. Cały ogród został już dokładnie przeszukany.
- Szanowny panie - rzekł Holmes. - Czy nie wydaje się panu, że sprawa sięga znacznie głębiej? Panu i policjantom już na początku wydała się prosta. Moim zdaniem, jest ona niezwykle złożona. Na czym opiera się pańska teoria? Sądzi pan, że jego syn wstał z łóżka, poszedł do pańskiej garderoby, narażając się na wielkie niebezpieczeństwo, otworzył biurko, wyjął diadem, odłamał jego niewielką część, poszedł gdzieś, ukrył trzy z trzydziestu dziewięciu beryli tak przemyślnie, że nikt nie jest w stanie ich znaleźć, po czym z pozostałymi trzydziestoma sześcioma wrócił do pokoju, gdzie groziło mu największe niebezpieczeństwo schwytania? Proszę powiedzieć, czy taka teoria ma sens?
- A czy ma pan lepszą? - wykrzyknął bankier, czyniąc gest rozpaczy. - Jeśli działał w dobrej wierze, dlaczego nie chciał niczego powiedzieć?
- Wyjaśnienie tej zagadki pozostawiam panu - odparł Holmes. - A teraz, jeśli pan pozwoli, panie Holder, pojedziemy razem do Streatham i poświęcimy godzinkę na bliższe zapoznanie się ze sprawą.
Mój przyjaciel nalegał, bym towarzyszył mu w wyprawie. Chętnie się zgodziłem, gdyż historia, której wysłuchałem, wzbudziła we mnie ciekawość i współczucie. Muszę przyznać, że nie wątpiłem w winę Arthura, tak samo, jak jego ojciec, zaufałem jednak całkowicie logice Holmesa, która pozwalała mi wierzyć, że póki nie jest zadowolony z uzyskanego wyjaśnienia, można mieć nadzieję. Mój towarzysz prawie się nie odzywał przez całą drogę, gdy zmierzaliśmy w stronę południowego przedmieścia Londynu. Siedział, głęboko zatopiony w myślach, z brodą opuszczoną na piersi i kapeluszem nasuniętym na oczy. Nasz klient wyglądał tak, jakby promyczek nadziei, który ukazał mu Holmes, przywrócił go do życia, i nawet wdał się ze mną w swobodną rozmowę o swoich interesach. Po krótkiej podróży pociągiem przybyliśmy do Fairbank, skromnej siedziby naszego rekina finansowego.
Ten duży kwadratowy dom z białego kamienia jest nieco oddalony od głównej drogi. Szeroki na dwie karoce podjazd i przykryty śniegiem trawnik prowadzą od tej drogi do dwuskrzydłowej żelaznej bramy, która strzeże wejścia do budynku. Po prawej stronie są zarośla, a za nimi - wąska ścieżka, po której obu stronach rośnie starannie przystrzyżony żywopłot; ścieżka biegnie od drogi do kuchennych drzwi, korzystają z niej dostawcy. Po lewej stronie domu znajduje się droga, prowadząca do stajni; jest to droga publiczna, która nie leży na terenie posiadłości, lecz rzadko jest uczęszczana.
Holmes zostawił nas przy drzwiach i powoli okrążył dom; poszedł najpierw wzdłuż jego frontowej ściany, potem ścieżką dla dostawców, dalej przez ogród, aż dotarł do drogi prowadzącej do stajni. Zajęło mu to sporo czasu, więc weszliśmy z panem Holderem do jadalni i tam czekaliśmy na mojego przyjaciela przy kominku. Kiedy siedzieliśmy w milczeniu, drzwi się otworzyły, i do pokoju weszła młoda dama. Była dość wysoka i szczupła, miała ciemne włosy i takie same oczy, które wydawały się jeszcze ciemniejsze w porównaniu z jej bardzo bladą skórą. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widział równie bladolicą kobietę. Jej wargi także były białe, jakby nie było w nich kropli krwi, oczy natomiast miała zaczerwienione od płaczu. Kiedy cicho weszła do pokoju, zauważyłem, jak bardzo była smutna, jej uczucie było jeszcze głębsze niż przygnębienie bankiera, a kobieta najwyraźniej posiadała silny charakter, i cechowało ją wielkie opanowanie. Nie zwracając uwagi na moją obecność, podeszła prosto do stryja i pogłaskała go po czole - była to słodka kobieca pieszczota.
- Kazałeś zwolnić Arthura, prawda, tato? - spytała.
- Nie, moje dziecko, sprawa musi zostać dogłębnie zbadana.
- Ale jestem tak pewna jego niewinności! Wiesz, jak niezawodna bywa kobieca intuicja. Jestem przekonana, że on nie zrobił niczego złego, a tobie przyjdzie żałować, że tak twardo z nim postąpiłeś.
- Skoro jest niewinny, czemu milczy?
- Któż to może wiedzieć? Może się gniewa, że go podejrzewasz?
- Jak mógłbym sądzić inaczej, skoro widziałem diadem w jego rękach?
- Wziął go tylko po to, by obejrzeć. Uwierz memu słowu, on jest niewinny. Wycofaj skargę, i nie wracajmy więcej do tego. To takie straszne, że nasz drogi Arthur znalazł się w więzieniu!
- Nie wycofam jej, póki nie znajdą się kamienie. Nigdy! A ciebie, Mary, przywiązanie do Arthura zaślepia tak, że nie dostrzegasz strasznych konsekwencji, jakie ta sprawa będzie miała dla mnie. Nie zamierzam jej tuszować, wręcz przeciwnie, sprowadziłem z Londynu dżentelmena, który ma dokładniej ją zbadać.
- Tego dżentelmena? - spytała, patrząc na mnie.
- Nie, jego przyjaciela. Poprosił, byśmy zostawili go samego. Jest teraz na drodze prowadzącej do stajni.
- Na drodze do stajni? - kobieta uniosła ciemne brwi. - Ma przeświadczenie, że coś tam znajdzie? Ach, domyślam się, że to on. Proszę pana, mam nadzieję, iż uda się panu udowodnić to, o czym sama jestem przekonana: mój kuzyn Arthur nie jest winny przestępstwa.
- W pełni podzielam pani opinię i podobnie jak pani ufam, że uda nam się dowieść jej racji - odparł Holmes, cofając się do wycieraczki, by otrzepać śnieg z butów. - Rozumiem, że mam zaszczyt rozmawiać z panną Mary Holder. Czy mógłbym zadać pani kilka pytań?
- Jeśli może to pomóc w wyjaśnieniu tej okropnej sprawy, proszę pytać.
- Czy słyszała coś pani wczoraj w nocy?
- Nie, póki mój stryj nie zaczął mówić podniesionym głosem. Kiedy go usłyszałam, zeszłam na dół.
- Poprzedniego wieczora zamknęła pani drzwi i okna. Czy zaryglowała pani wszystkie
okna?
- Tak.
- Czy wszystkie były zaryglowane dziś rano?
- Tak.
- Czy pani pokojówka ma absztyfikanta? Zdaje się, że wczoraj wieczorem mówiła pani stryjowi, iż dziewczyna poszła się z kimś zobaczyć.
- Tak. Była to ta sama służąca, która podawała nam kawę i która mogła słyszeć opowieść stryja o diademie.
- Rozumiem. Sądzi pani, że mogła powtórzyć ją swemu ukochanemu i razem zaplanowali kradzież?
- Po co snuć te niepewne teorie, skoro widziałem Arthura z diademem w rękach? -krzyknął zniecierpliwiony bankier.
- Proszę chwilę poczekać, panie Holder. Jeszcze do tego wrócimy. A jeśli chodzi
0 dziewczynę. Panno Holder, widziała ją pani, jak wchodzi do domu kuchennymi drzwiami.
- Tak. Kiedy poszłam sprawdzić, czy drzwi są zamknięte na noc, natknęłam się na nią, gdy wślizgiwała się do środka. W ciemnościach zobaczyłam też mężczyznę.
- Czy zna go pani?
- Ależ tak. To właściciel warzywniaka, który dostarcza nam jarzyny. Nazywa się Francis Prosper.
- Czy stał na ścieżce po lewej stronie od drzwi na tyle daleko, że nie mógł do nich dosięgnąć?
- Owszem.
- A czy ma drewnianą nogę?
W wyrazistych czarnych oczach młodej damy błysnął strach.
- Czarodziej z pana - stwierdziła. - Skąd pan to wie? - Uśmiechnęła się do Holmesa, ale na jego szczupłej ożywionej twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu.