Выбрать главу

- Czytałem o pańskich sztuczkach, panie Holmes, nie spodziewałem się jednak, że pewnego dnia wypróbuje je pan na mnie. Jaki element stroju mnie zdradził?

- To oczywiste: krój płaszcza i czubki butów.

- Cóż, nie sądziłem, że taki ze mnie Brytyjczyk. Przyjechałem tu w interesach już jakiś czas temu, i ma pan rację, prawie cały swój ubiór kupiłem w Londynie. Ale myślę, że pan ceni swój czas, a my spotkaliśmy się nie po to, by dyskutować o wzorze na moich skarpetkach. Przejdźmy zatem do dokumentu, który pan trzyma w dłoni.

Zachowanie Holmesa nieco wzburzyło naszego klienta, co spowodowało, że wyraz jego pucołowatej twarzy stał się znacznie mniej przyjazny.

- Cierpliwości, panie Garrideb! - rzekł mój przyjaciel uspokajającym tonem. - Doktor Watson z pewnością potwierdzi, że te moje delikatne dygresje często wnoszą wiele do sprawy. Dlaczego pan Nathan Garrideb nie przyjechał razem z panem?

- Nie wiem, dlaczego w ogóle wciągnął pana w tę sprawę - odparł gość, wybuchając gniewem. - Co, u licha, ma pan z tym wspólnego? Nagle okazuje się, że jeśli dwóch dżentelmenów załatwia między sobą interesy, jeden z nich zasięga rady detektywa! Widziałem się z nim dziś rano i przyznał się do tego, co uczynił, stąd też moja wizyta. Nie zmienia to jednak faktu, że czuję się źle z tego powodu.

- Nie wspomniał o panu w liście, panie Garrideb. Wyraził jedynie nadzieję, że z moją pomocą uda się doprowadzić sprawę do końca, na czym, jak mniemam, zależy również panu. Pan Nathan wie, że mam możliwość zdobycia pewnych informacji, i dlatego uważam za całkiem naturalne, iż zwrócił się do mnie o pomoc.

Zagniewana twarz gościa powoli się rozpogodziła.

- Cóż, to ukazuje naszą sprawę w zupełnie innym świetle - powiedział. - Gdy podczas naszego porannego spotkania poinformował mnie, że zwrócił się do detektywa, poprosiłem o pański adres i natychmiast przyjechałem. Nie chcę, by w moje prywatne interesy mieszała się policja. Nic się jednak nie stanie, jeśli pan pomoże nam odszukać pewnego mężczyznę.

- Właśnie to zamierzam zrobić - rzekł Holmes. - Skoro pan tu jest, będę wdzięczny, jeśli usłyszymy pańską wersje wydarzeń. Mój przyjaciel nie poznał jeszcze szczegółów tej sprawy.

Pan Garrideb popatrzył na mnie niezbyt przychylnym wzrokiem.

- Czy jego też trzeba w to mieszać? - zapytał.

- Zwykle pracujemy razem.

- Zatem nie ma powodów, by cokolwiek zatajać. Postaram się jak najszybciej streścić panom tę historię. Gdybyście pochodzili z Kansas, nie musiałbym wyjaśniać, kim był Alexander Hamilton Garrideb. Zbił on fortunę, zajmując się sprzedażą nieruchomości i grywając na giełdzie w Chicago. Następnie kupił za uzyskane w ten sposób pieniądze tyle ziemi, że gdyby połączyć ze sobą wszystkie działki, powstałby obszar wielkości jednego z waszych hrabstw. Należy do niego cały teren wzdłuż rzeki Arkansas na wschód od Fort Dodge i wszystko, co się na nim znajduje: pastwiska, lasy, pola, ziemie o wysoko zmineralizowanej glebie i inne użytki, które roztropnemu właścicielowi mogą przynieść duży zysk. Alexander Garrideb nie miał przyjaciół ani krewnych, a jeśli nawet i była jakaś rodzina, to nigdy o niej nie słyszałem. Człowiek ten szczycił się swym nietypowym nazwiskiem. I tu nasze drogi się skrzyżowały. Studiowałem prawo w mieście Topeka. Pewnego dnia odwiedził mnie starzec, który był niezwykle podekscytowany spotkaniem z osobą noszącą takie samo jak on nazwisko. To był jego kaprys, za wszelką cenę chciał odnaleźć innych Garridebów. „Odszukaj jeszcze jednego!” - prosił. Odparłem, że mam na głowie wiele spraw i nie chcę poświęcić życia na włóczenie się po świecie i szukanie ludzi o nazwisku Garrideb. „Niemniej jednak - odrzekł - zrobi pan to, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli”. Uznałem, że żartuje, później jednakże okazało się, że nie rzucał słów na wiatr.

Zmarł rok później, pozostawiając testament. Jego ostatnia wola była tak dziwna, że podobnie zapisanego dokumentu nigdy wcześniej nie odnotowano w stanie Kansas. Majątek podzielił na trzy równe części. Ja miałem się stać właścicielem jednej z nich pod warunkiem, że odnajdę dwóch pozostałych Garridebów, którzy podzielą się resztą. Każdy z nas ma dostać po pięć milionów dolarów, ale nie zobaczymy ani centa, jeśli cała trójka nie będzie w komplecie.

Nie mogłem stracić tak wielkiej szansy, porzuciłem więc swoją praktykę i wyruszyłem na poszukiwania Garridebów. W Stanach Zjednoczonych nie ma nikogo o tym nazwisku. Przeczesałem skrupulatnie cały kraj i nikogo nie znalazłem, dlatego przyjechałem na stary kontynent. Ucieszyłem się, gdy w londyńskiej książce telefonicznej zobaczyłem to nazwisko. Dwa dni temu odwiedziłem pana Nathana i o wszystkim mu opowiedziałem. Podobnie jak ja jest samotny, w jego rodzinie są co prawda kobiety, ale mężczyzny o tym nazwisku próżno szukać wśród krewnych. W testamencie napisano, że chodzi o trzech dorosłych mężczyzn. Zatem, panowie, ciągle brakuje nam jednego spadkobiercy. Jeśli go odnajdziecie, odpowiednio was wynagrodzimy.

- Widzisz, Watsonie - rzekł Holmes z uśmiechem na ustach - mówiłem ci, że historia należy do tych zabawnych. - Na początek pomyślałbym o ogłoszeniu w gazecie.

- To już zrobiłem, panie Holmes. Nikt nie odpowiedział.

- A niech mnie! Z całą pewnością jest to nietypowy problem. W wolnej chwili zajmę się tym. A tak na marginesie, to ciekawy zbieg okoliczności, że przyjechał pan akurat z miasta

Topeka. W 1890 roku burmistrzem był tam świętej pamięci doktor Lysander Starr, z którym często korespondowałem.

- Poczciwy doktor Starr! - rzekł nasz gość. - Bardzo mile go wspominamy. Panie Holmes, jeśli o nas chodzi, to jedyne, co możemy zrobić, to złożyć panu raport z naszych poszukiwań. Odezwiemy się w przeciągu dwóch dni.

Po tych słowach Amerykanin pożegnał się i wyszedł.

Holmes zapalił fajkę i przez jakiś czas siedział w milczeniu z osobliwym uśmiechem na twarzy.

- Wymyśliłeś coś? - zapytałem w końcu.

- Na razie tylko się zastanawiam.

- Nad czym?

Holmes wyjął fajkę z ust.

- Jakie pobudki kierowały naszym gościem, kiedy opowiadał nam te wszystkie kłamstwa? Już miałem go o to zapytać (czasem agresywny atak frontalny to najlepsza metoda), pomyślałem jednak, że lepiej będzie dla nas, jeśli zostanie w przekonaniu, że nas oszukał. Pojawia się tu w angielskim płaszczu przetartym na łokciach i spodniach z powypychanymi kolanami. Tak ubrania zwykle wyglądają po roku ich użytkowania, ale w dokumencie zapisano, co on sam potwierdził, że jest rodowitym Amerykaninem, który dopiero ostatnio przeniósł się do Anglii. Co więcej, w gazecie nie było żadnych ogłoszeń o poszukiwaniu mężczyzny o nazwisku Garrideb. Wiesz, że nic mi nie umknie. Ogłoszenia to wspaniała skarbnica wiedzy

0 ptaszkach z kryminalnego światka, zawsze przeglądam to źródło informacji. Nigdy też nie znałem żadnego doktora Lysandera Starra z miasteczka Topeka. O co bym nie spytał, słyszałem w odpowiedzi same kłamstwa. Myślę, że nasz klient jest Amerykaninem, ale podczas wieloletniego pobytu w Londynie zdążył wygładzić swój akcent. Jaką grę prowadzi ten człowiek

1 jakie ma powody, by tak desperacko szukać Garridebów? Ta sprawa z całą pewnością zasługuje na naszą uwagę nie tylko dlatego, że nasz gość jest najwyraźniej złoczyńcą, ale przede wszystkim dlatego, że jest przebiegły i ma skomplikowany umysł. Teraz musimy sprawdzić, czy drugi Garrideb także jest oszustem. Zadzwoń do niego, Watsonie.

Zrobiłem to, o co prosił. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałem drżący głos:

- Zgadza się, tu Nathan Garrideb. Czy jest tam pan Holmes? Bardzo mi zależy, by z nim porozmawiać.

Mój przyjaciel chwycił słuchawkę. Usłyszałem typowe urywane zdania.

- Tak, był tu. Wiem, że pan go nie zna. Jak długo?. Jedynie dwa dni!... Zgadza się, to fantastyczna perspektywa. Czy będzie pan u siebie dziś wieczorem? Rozumiem, że pana nowego znajomego nie będzie? Doskonale, przyjdziemy. Wolałbym porozmawiać tylko z panem. Doktor Watson przyjdzie ze mną. Wiem z pańskiego listu, że zwykle nie wychodzi pan z domu. Będziemy około szóstej. Proszę nie wspominać o naszym spotkaniu prawnikowi z Ameryki. Dobrze. Do zobaczenia!