- Mówił pan o kościach, panie Mason. Mógłby je nam pan pokazać, zanim nas opuści?
- Leżą w tym kącie.
Trener podszedł do miejsca, które wskazał, i zamilkł ze zdziwienia, gdy padło tam
światło.
- Nie ma, nie ma kości! - wykrzyknął.
- Tak przypuszczałem - zachichotał Holmes. - Sądzę, że ich popiół nadal leży w piecu, który już wcześniej pochłonął część szczątków.
- Ale dlaczegóż, na Boga, ktokolwiek miałby palić resztki człowieka, który nie żyje od wieków? - zapytał John Mason.
- Jesteśmy tu po to, żeby wszystko wyjaśnić - odparł Holmes. - Poszukiwania dowodów zajmą nam trochę czasu, więc nie chcę już dłużej pana zatrzymywać. Sądzę, że nad ranem będziemy mieli rozwiązanie tej zagadki.
Gdy Mason nas opuścił, Holmes zaczął skrupulatnie badać groby. Rozpiętość w czasie była imponująca. Pierwsze groby sięgały czasów anglosaskich, pośrodku leżały trumny, w których pochowano przodków z długiej linii z okresu panowania dynastii Normańskiej; były tam wreszcie szczątki sir Williama i Denisa Falderów z XVIII wieku. Po godzinie Holmes zaczął badać ołowianą trumnę, stojąca w kącie przed wejściem do krypty. Usłyszałem cichy pomruk zadowolenia i, widząc jego szybkie ukierunkowane ruchy, wiedziałem już, że znalazł to, czego szukał. Za pomocą lupy uważnie przyglądał się krawędziom ciężkiego wieka. Następnie wyjął z kieszeni krótki łom i włożył go w szczelinę, podważając przednią część wieka, zabezpieczonego jedynie kilkoma klamrami. Gdy zatrzaski puściły, usłyszeliśmy dźwięk otwierającej się pokrywy. Niestety, nie zdążyliśmy zajrzeć do środka trumny, po nasze poszukiwania zostały przerwane.
Nagle usłyszeliśmy wyraźnie czyjeś kroki, dochodzące z góry. Ten ktoś kroczył szybko i pewnie, co świadczyło o tym, że doskonale znał drogę do kaplicy i dokładnie wiedział, po co tu przyszedł. Na schodach pojawił się strumień światła, i po chwili na gotyckim sklepieniu ujrzeliśmy cień mężczyzny. Jego potężna sylwetka była przerażająca i groźna. Przed sobą trzymał wielką latarnię, z tych, co zwykle wiszą w stajniach, która oświetlała twarz o ostrych rysach, przyozdobioną wąsami, i rozgniewane spojrzenie, którym omiótł całe pomieszczenie. W końcu zatrzymał swój piorunujący wzrok na mnie i moim towarzyszu.
- Do diabła, kto tu jest? - zagrzmiał. - I co robicie na terenie mojej posiadłości? Holmes nie odezwał się ani słowem, więc gospodarz postąpił kilka kroków do przodu z uniesionym w górę drągiem, który przyniósł ze sobą.
- Słyszycie mnie? - krzyknął. - Kim jesteście? Co tu robicie? - Groził nam kijem.
Holmes nie przestraszył się gróźb i podszedł do napastnika.
- Ja również mam do pana pytanie, sir Robercie - powiedział charakterystycznym oziębłym tonem. - Kto to jest? I dlaczego leży w trumnie?
Następnie odwrócił się, otworzył wieko i oświetlił wnętrze latarką. Oczom ukazało sie ciało owinięte w prześcieradło. Uderzył mnie widok sinej rozpadającej się twarzy, wykrzywionej i pełnej zmarszczek, z której wystawały długi nos i podbródek; ciemne oczodoły wpatrywały się nieruchomo w przestrzeń.
Baronet krzyknął, cofając się, by się wesprzeć na kamiennym sarkofagu.
- Skąd pan o tym wie? - krzyknął, a następnie dodał zaczepnym tonem: - Jaki pan ma w tym interes?
- Nazywam się Sherlock Holmes - rzekł mój towarzysz. - Być może moje nazwisko obiło się panu o uszy. Prowadząc jakąkolwiek sprawę, pilnuję, by przestrzegano prawa, czyli tego, co powinno być ważne dla każdego prawego obywatela. Leży to w moim interesie. Pan, wydaje się, ma wiele na sumieniu.
Sir Robert przez chwilę patrzył na nas gniewnym wzrokiem, ale obojętny ton głosu Holmesa i jego opanowanie uspokoiły go nieco.
- Przysięgam na Boga, że nic złego się tu nie wydarzyło - rzekł. - Wiem, że wszystko wskazuje na to, iż popełniłem zbrodnię, ale nie mogłem tego inaczej rozwiązać.
- Chciałbym w to wierzyć, jednak sądzę, że powinien pan tłumaczyć się przed policją.
Sir Robert wzruszył swymi szerokimi ramionami.
- Jeśli to konieczne, to niech tak będzie. Proszę pójść ze mną do domu. Sami panowie zobaczą, jak się sprawy mają.
Kwadrans później znaleźliśmy się w zbrojowni starego domu, o czym świadczyły wypolerowane lufy pistoletów w szklanych gablotach. Stały tu wygodne sofy, na których usiedliśmy, gdy gospodarz na chwilę nas opuścił. Wrócił w towarzystwie dwóch osób. Jedną z nich była rumiana młoda kobieta (widzieliśmy ją w powozie), a drugą - niski człowieczek o szczurzej twarzy, którego zachowanie było nieprzyjemnie tajemnicze. Tych dwoje wyglądało na niezwykle zdziwionych, co świadczyło o tym, że baronet nie miał czasu, by opowiedzieć im o ostatnich wydarzeniach.
- Przedstawiam panom - rzekł sir Robert, wskazując ręką na przybyłą parę - pana i panią
Norlett. Pani Norlett od lat jest zaufaną pokojówką mojej siostry i znana jest pod nazwiskiem Evans. Są to jedyni ludzie na świecie, którzy mogą potwierdzić moje słowa, a ja uważam, że najlepiej będzie, jeśli wyjawię panom całą prawdę.
- Czy to naprawdę konieczne, sir Robercie? Przemyślał pan w szczegółach swoją decyzję? - zapytała kobieta.
- Jeśli o mnie chodzi, nie miałem z tym nic wspólnego - wtrącił jej mąż.
Sir Robert popatrzył na niego z pogardą:
- Biorę na siebie całą odpowiedzialność. Panie Holmes, proszę wysłuchać całej tej historii. Sądząc po tym, gdzie pana spotkałem, jestem pewien, że jest on świadom wielu moich poczynań. Przygotowuję do wyścigów wspaniałego konia, i cała moja przyszłość zależy od tego, czy koń zwycięży. Jeśli wygra, wszystko się ułoży. Jeśli przegra, wtedy, boję się nawet o tym myśleć.
- Rozumiem, w jakiej sytuacji pan się znalazł - powiedział Holmes.
- Jestem całkowicie zależny od mojej siostry lady Beatrice. Wiadomo jednak, że wszelkie dochody z tej posiadłości należą do niej tylko do dnia jej śmierci. Ja z kolei tkwię po uszy w długach. Od zawsze wiedziałem, że jeśli moja siostra umrze, wierzyciele rzucą się na ten majątek jak sępy na padlinę. Zabiorą mi wszystko, w tym moją stadninę i moje konie. Panie Holmes, moja siostra umarła tydzień temu.
- I nikomu pan o tym nie powiedział?
- Miałem coś wymyślić? Stanąłem w obliczu bankructwa. Chciałem tylko zataić ten fakt przez najbliższe trzy tygodnie. Obecny tu pan Norlett, mąż służącej, jest aktorem. Wpadliśmy na pomysł, a dokładniej mówiąc, ja to wymyśliłem, żeby on przez jakiś czas udawał moją siostrę. Do jego obowiązków należały tylko codzienne przejażdżki powozem i nic więcej, bo przecież nikt poza służącą nie wchodził do pokoju jej pani.
Nietrudno było to zaaranżować. Moja siostra umarła na skutek puchliny wodnej, na którą cierpiała od wielu lat.
- O tym zdecyduje koroner.
- Jej doktor na pewno potwierdzi, że objawy od dawna wróżyły bliski koniec.