Выбрать главу

- Nic straconego, mogę tam jeszcze wrócić.

- Nie musisz się już kłopotać. Telefony i policjanci ze Scotland Yardu pomagają mi zbierać informacje bez wychodzenia z domu. Fakty, które zdobyłem, potwierdzają słowa naszego klienta. W okolicy ma opinię liczykrupy i surowego męża. Potwierdziło się również, że w tym swoim skarbcu trzymał dużą sumę pieniędzy. Wiem także, że młody doktor Ernest jest kawalerem, grywał w szachy z Amberleyem i prawdopodobnie z żoną naszego emeryta łączyło go ciepłe uczucie. Sprawa niby oczywista, a jednak tak nie jest.

- W czym leży problem?

- Prawdopodobnie w mojej wyobraźni. I tymczasem pozostawmy go tam, Watsonie. Wyrwijmy się z tego prozaicznego świata pracy przez drzwi prowadzące do muzyki. Dziś wieczorem w Albert Hall występuje Carina. Jeszcze zdążymy się przebrać i zjeść kolację, a potem pójdziemy się rozkoszować jej śpiewem.

Następnego dnia wstałem wcześnie rano, ale pozostawione na stole okruszki po tostach i dwie skorupki po jajkach wskazywały na to, że mój towarzysz był na nogach dużo przede mną. Znalazłem też pośpiesznie zapisaną wiadomość.

Drogi Watsonie. Istnieje kilka elementów, o których chciałbym pomówić z panem Jozajaszem Amberleyem. Gdy to uczynię, będziemy mogli uznać sprawę za zamkniętą albo i nie. Prosiłbym, żebyś był w domu około trzeciej, bardzo możliwe, że będziesz mi potrzebny. S.H.

Holmes wrócił o umówionej godzinie. Był poważny, małomówny i pochłonięty swoimi myślami. W takich chwilach lepiej było mu nie przeszkadzać.

- Czy był tu pan Amberley?

- Nie - odparłem.

- Ach tak! Czekam na niego.

Nie trwało to długo, gdyż starszy pan właśnie wszedł do pokoju, a na jego zatroskanej twarzy malowało się zaskoczenie.

- Dostałem telegram, panie Holmes. Nic z tego nie rozumiem. - Gość wręczył kartkę Holmesowi, który przeczytał na głos:

Proszę natychmiast przyjechać. Mam informacje o pańskiej zgubie. ELMAN.

- List przyszedł z plebanii.

- Wysłano go o drugiej dziesięć z Little Purlington - rzekł Holmes. - Little Purlington to miejscowość w hrabstwie Essex, niedaleko Frinton. Oczywiście, natychmiast pan tam pojedzie. Najwyraźniej wiadomość pochodzi od osoby godnej zaufania, od tamtejszego księdza. Gdzie jest spis księży z tamtych okolic? O, proszę, jest: „J. C. Elman, magister teologii, zamieszkały w Little Purlington”. Przyjacielu, sprawdź, proszę, pociągi.

- Jest taki, co odjeżdża o piątej dwadzieścia z dworca przy Liverpool Street.

- Doskonale! Watsonie, powinieneś pojechać z naszym klientem. Być może będzie pan potrzebował pomocy mego przyjaciela. Przed nami przełomowy moment.

Jednak nasz klient wcale się nie palił do wyjazdu.

- To absurdalne, panie Holmes - rzekł. - Cóż ten człowiek może wiedzieć na temat mojej żony i mych oszczędności? Ta podróż to według mnie strata czasu i pieniędzy.

- Nie wysłałby do pana telegramu, gdyby nie wiedział czegoś istotnego. Proszę zatelegrafować do niego, że pan przyjedzie.

- Nie sądzę, żeby moja obecność tam była konieczna.

Holmes przybrał swą naj surowszą minę.

- Pańska odmowa wywarłaby zarówno na mnie, jak i na policji wyjątkowo złe wrażenie. Nie wyglądałoby dobrze, gdyby w świetle pojawiających się nowych dowodów z takim uporem

odmawiał pan zapoznania się z nimi. Oznaczałoby to, że ma pan coś do ukrycia.

Te słowa wyraźnie przestraszyły naszego klienta.

- Jeśli tak to pan odbiera, to oczywiście pojadę - odparł. - Choć nadal nie uważam, że ten ksiądz wie cokolwiek o mojej sprawie, ale skoro pan naciska.

- Owszem, naciskam - rzekł Holmes stanowczo.

Wyruszyliśmy zatem w podróż do Little Purlington. Przed wyjściem z domu przy Baker Street Holmes dał mi na osobności ostatnie wskazówki. Świadczyło to o tym, że sprawa jest poważna.

- Musisz zrobić wszystko, by nasz klient pojechał - powiedział. - Gdyby jednak uciekł albo wrócił sam do domu, znajdź najbliższą budkę telefoniczną i powiedz hasło: „Czmychnął”. Zaaranżuję wszystko tak, by dostać tę wiadomość bez względu na to, gdzie będę.

Do tej niewielkiej miejscowości nie jest łatwo się dostać, gdyż prowadzi do niej jedynie boczna linia kolejowa. Podróż nie należała do przyjemnych, ponieważ było niewiarygodnie gorąco, pociąg jechał wolno, a mój towarzysz był milczący i zamyślony. Poza kilkoma ironicznymi uwagami dotyczącymi bezcelowości tej wyprawy nie odezwał się ani słowem. Na niewielkiej stacji przesiedliśmy się w powóz i po przejechaniu dwóch mil dotarliśmy do plebanii, gdzie przywitał nas w swym gabinecie potężny i trochę pompatyczny ksiądz. Na biurku leżał telegram, który otrzymał od nas.

- Jak mogę panom pomóc - zapytał?

- Przyjechaliśmy w odpowiedzi na telegram od pana - wyjaśniłem.

- Ale ja nie wysyłałem żadnej wiadomości.

- Mam na myśli telegram, który nadał pan do Jozajasza Amberleya w sprawie jego żony i pieniędzy.

- Szanowny panie, jeśli to jakiś żart, to mało śmieszny - odburknął gniewnie ksiądz. -Nigdy nie słyszałem takiego nazwiska i nie nadawałem żadnych telegramów.

Nasz klient i ja popatrzyliśmy na siebie ze zdziwieniem.

- Nastąpiła jakaś pomyłka - rzekłem. - Czy pan jest jedynym księdzem w okolicy? Proszę, oto telegram, na dole widnieje nazwisko Elman.

- Tu jest tylko jedna plebania, sir, i tylko jeden ksiądz, a ten telegram jest sfałszowany i powinien zostać zbadany przez policję. Tymczasem panowie pozwolą, że ich pożegnam.

Tak oto razem z panem Amberleyem znaleźliśmy się na drodze w tej, jak mi się wydawało, najbardziej zapomnianej wiosce w całej Anglii. Chciałem zatelegrafować do Holmesa, ale poczta była już nieczynna. Na stacji kolejowej była jednak budka telefoniczna, zadzwoniłem do mego przyjaciela, który był równie zdziwiony jak my, usłyszawszy, jaki przebieg miała nasza wizyta.

- Niewiarygodne! - powiedział głos w słuchawce. - Doprawdy niezwykłe! Obawiam się, mój drogi Watsonie, że dziś już nie ma żadnego pociągu do Londynu. Niechcący skazałem was na koszmar spędzenia nocy w zajeździe, chociaż zawsze jest jeszcze przyroda, no i Jozajasz Amberley, możesz się zbliżyć do nich obojga. - W słuchawce dało się słyszeć niegłośny chichot mego przyjaciela.

Bardzo szybko się przekonałem, że mój towarzysz podróży w pełni zasłużył sobie na miano skąpca. Narzekał na ceny biletów, nalegał, byśmy pojechali w przedziale trzeciej klasy, i nie śpieszył się z zapłaceniem rachunku za nocleg. Trudno stwierdzić, który z nas następnego dnia w gorszym humorze dotarł do Londynu.

- Myślę, że powinien pan wstąpić na Baker Street - powiedziałem. - Być może pan Holmes będzie miał jakieś nowe informacje.

- Jeśli są tyle warte, co ostatnie rewelacje, to nie będą zbyt pomocne - odburknął Amberley niechętnie. Niemniej jednak dotrzymał mi towarzystwa. Choć powiadomiłem Holmesa telegramem o godzinie naszego przyjazdu, na Baker Street znaleźliśmy karteczkę, na której napisał, że wyruszył do Lewisham, gdzie będzie oczekiwał naszego powrotu. Informacja ta bardzo nas zaskoczyła, choć jeszcze bardziej zdziwił fakt, że w salonie domu w Lewisham oprócz Holmesa siedział ktoś jeszcze. Zobaczyłem poważnego człowieka o kamiennej twarzy, w przyciemnionych okularach. Na jego krawacie widniała masońska szpilka.

- Przedstawiam panom mojego znajomego, pana Barkera - powiedział Holmes. - On także interesuje się pańską sprawą, choć każdy z nas pracuje na własną rękę. Obaj chcielibyśmy zadać panu te same pytania.

Pan Amberley opadł ciężko na krzesło. Wyczuwał nadciągające niebezpieczeństwo. Poznałem to po jego wybałuszonych oczach i wykrzywionej twarzy.