Выбрать главу

- Nie wydaje mi się jednak, by miał dobry gust - zaoponowałem - jeśli istotnie był przeciwny małżeństwu z tak uroczą młodą damą jak panna Turner.

- Ach, to bolesna sprawa. Jest w niej zakochany do szaleństwa, ale dwa lata temu, kiedy był jeszcze prawie dzieckiem, i zanim naprawdę poznał pannę Turner, gdyż pięć lat spędziła w szkole z internatem, zrobił coś bardzo głupiego, wziął ślub cywilny z barmanką z Bristolu. Nikt nie wie o tej sprawie, ale możesz się domyślać, jak trudne było dla niego wysłuchiwanie reprymend, że nie robi tego, czego pragnął najbardziej na świecie, a czego w żadnym razie zrobić nie mógł. Dlatego właśnie gwałtownie gestykulował, gdy podczas ostatniego spotkania ojciec ponownie nakłaniał go do ożenku z młodą panną. Z drugiej jednak strony nie miał żadnego źródła dochodów, a jego ojciec, którego wszyscy opisują jako człowieka niezwykle twardego, nie chciałby go więcej widzieć, gdyby poznał prawdę. To właśnie ze swoją żoną spędził ostatnie trzy dni w Bristolu, a ojciec nie wiedział, gdzie przebywa. Zapamiętaj ten fakt. To ważne. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Kiedy barmanka dowiedziała się z gazet, że jej mąż jest w poważnych tarapatach i grozi mu stryczek, wyrzekła się go. Napisała, iż była już zamężna z innym człowiekiem, pracującym w bazie marynarki na Bermudach, więc ich małżeństwo jest nieważne. Ta wiadomość, jak się wydaje, wynagrodziła młodemu

McCarthy’emu wszystkie cierpienia.

- Ale skoro on jest niewinny, kto to zrobił?

- No właśnie, kto? Chciałbym zwrócić twą uwagę na dwa fakty. Po pierwsze, zamordowany umówił się z kimś nad jeziorkiem, i tym kimś nie mógł być jego syn, ponieważ James wyjechał, i McCarthy nie wiedział, kiedy wróci. Po drugie, słyszano, jak zamordowany krzyknął: „Cooee!”, zanim dowiedział się o powrocie syna. To najważniejsze w całej sprawie. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, podyskutujmy o dziełach Meredithaó, a pomniejsze kwestie zostawmy na jutro.

Zgodnie z przewidywaniami Holmesa następnego dnia nie padało, a ranek był słoneczny i bezchmurny. Lestrade przyjechał po nas o dziewiątej, i wyruszyliśmy obejrzeć Hatherley i Boscombe Pool.

- Ranek przyniósł ważne wieści - rzekł Lestrade. - Podobno stan pana Turnera jest tak poważny, że obawiają się o jego życie.

- To starszy mężczyzna? - spytał Holmes.

- Ma około sześćdziesięciu lat, ale chorował już od jakiegoś czasu, gdyż lata spędzone za granicą mocno nadwątliły jego zdrowie. Ta sprawa bardzo go dotknęła. Był przyjacielem McCarthy’ego i, muszę dodać, jego wielkim dobroczyńcą. Dowiedziałem się, że nie pobierał opłaty za dzierżawę Hatherley.

- Doprawdy? To interesujące! - stwierdził Holmes.

- O tak! Wspomagał go też na wiele innych sposobów. Wszyscy opowiadają o jego dobroci.

- Ach tak! A czy nie wydaje się panu osobliwe, że McCarthy, który sam posiadał niewiele, a tyle zawdzięczał Turnerowi, chciał ożenić swego syna z jego córką, zapewne dziedziczką całego majątku, i mówił o tym z taką pewnością, jakby sprawa była już rozstrzygnięta, i pozostawało tylko czekać na oświadczyny? Jest to tym dziwniejsze, że wiemy, iż sam Turner sprzeciwiał się rzeczonemu pomysłowi. Czy jesteś w stanie coś z tego wydedukować?

- A więc dochodzimy do dedukcji i wnioskowania - stwierdził Lestrade, mrugając do mnie. - Panie Holmes, mam wystarczająco wiele trudności ze śledzeniem faktów, by zajmować się teoriami i wymysłami.

- Ma pan rację - przyznał skromnie Holmes. - Najwyraźniej niełatwo jest panu śledzić

fakty.

- A jednak znam jeden, którego pan w sposób oczywisty nie jest w stanie pojąć -odpowiedział Lestrade nie bez irytacji.

- A mianowicie?

- McCarthy senior poniósł śmierć z ręki McCarthy’ego juniora, i wszystkie teorie głoszące inaczej są wyssane z palca.

- Cóż, palec może być lepszy niż pusta głowa - stwierdził Holmes ze śmiechem. - Ale jeśli się nie mylę, po prawej mamy farmę Hatherley.

- Zgadza się.

Zobaczyliśmy obszerny wygodny dwupiętrowy budynek z dachem krytym łupkiem i wielkimi żółtymi plamami porostów na szarych ścianach. Zasłonięte kotary i brak dymu z komina sprawiały wrażenie, jakby wciąż wisiał nad nim cień tragedii. Weszliśmy do środka. Pokojówka na prośbę Holmesa pokazała nam buty, które jej pan miał na sobie w chwili śmierci, oraz obuwie syna, choć nie to, w którym chodził feralnego dnia. Mój przyjaciel pomierzył buty w siedmiu czy ośmiu różnych miejscach; następnie poprosił o otwarcie drzwi na podwórze, skąd wszyscy poszliśmy krętą ścieżką nad Boscombe Pool.

Kiedy Sherlock Holmes szedł tropem, ulegał przemianie. Ci, którzy znali go jedynie jako cichego myśliciela i logika z Baker Street, nie rozpoznaliby go w tej chwili. Jego twarz spochmurniała i zarumieniła się, a oczy, patrzące spod ściągniętych w dwie grube czarne kreski brwi, rzucały stalowe błyski. Detektyw miał zaciętą minę, skulone ramiona i zaciśnięte wargi, a na jego długiej mocnej szyi wyraźnie odznaczały się żyły. Wydął nozdrza jak zwierzę ogarnięte żądzą pościgu i tak bardzo skoncentrował swój umysł na sprawie, że kierowane do niego pytania lub uwagi zostawały bez odpowiedzi lub w najlepszym razie wywoływały krótkie zniecierpliwione warknięcie. Holmes poruszał się szybko i cicho ścieżką, biegnącą najpierw przez łąki, a potem przez las. Grunt był podmokły, niemal bagnisty. Zarówno na dróżce, jak i na otaczającej ją z obu stron trawie widać było liczne ślady stóp. Holmes to wybiegał do przodu, to znów stawał nagle w miejscu, a raz okrążył łąkę. Lestrade i ja szliśmy za nim. Policjant zachowywał się obojętnie, nawet pogardliwie, a ja przyglądałem się przyjacielowi z zainteresowaniem, bo byłem przekonany, że każde z jego działań służy określonemu celowi.

Boscombe Pool, mała, porośnięta trzcinami sadzawka o średnicy około pięćdziesięciu jardów, leżało na granicy pomiędzy ziemią należącą do Hatherley a prywatnym parkiem zamożnego Turnera. Nad otaczającymi jeziorko drzewami widać było wysokie czerwone tyczki, zaznaczające granicę posiadłości bogacza. Po stronie Hatherley las był bardzo gęsty, zaś pomiędzy jego skrajem a trzcinami otaczającymi jezioro ciągnął się wąski pas podmokłej trawy

0 szerokości może dwudziestu kroków. Lestrade pokazał nam, gdzie zostało znalezione ciało,

1 okazało się, że grunt w tym miejscu był tak miękki, iż upadająca ofiara pozostawiła bardzo wyraźne ślady. Skupiona mina i przenikliwy wzrok Holmesa świadczyły o tym, że potrafił odczytać z podeptanej trawy znacznie więcej niż inni. Biegał tam i z powrotem jak pies szukający tropu, a następnie zwrócił się do inspektora:

- Po co wchodził pan do jeziorka?

- Grzebałem w nim grabiami do liści. Myślałem, że może znajdę tam narzędzie zbrodni lub natrafię na jakiś inny ślad. Ale skąd.

- Ciiiiii! Nie mam na to czasu! Ślady pańskiej wykręconej do wewnątrz lewej stopy są wszędzie. Zobaczyłby je nawet kret. A tu znikają pomiędzy trzcinami. Ach, o ileż łatwiej byłoby mi pracować, gdyby nie gromada ludzi, która niczym stado bawołów zadeptała wszystko! Tą drogą przyszła grupa prowadzona przez dozorcę i zniszczyła wszystkie ślady w promieniu sześciu lub ośmiu stóp wokół ciała. Widać jednak, że trzy razy przechodziła tędy ta sama osoba. To odciski butów młodego McCarthy’ego. Dwa razy szedł, raz biegł szybko, palce są wyraźnie zaznaczone, a pięty ledwie widać. To potwierdza jego wersję. Kiedy zobaczył ojca na ziemi, puścił się biegiem. A tu mamy ślady ojca chodzącego tam i z powrotem. Tutaj syn oparł kolbę strzelby, kiedy zatrzymał się, słysząc sygnał. A tu? Ha! Co my tu mamy? Ktoś szedł na palcach i miał na sobie nietypowe buty o kwadratowych noskach. Nadszedł, cofnął się, później wrócił, po płaszcz, rzecz jasna. A skąd on przyszedł?