— A więc takie pan odniósł wrażenie? — spytał po chwili.
Fogg. skinął stanowczo głową.
— Trzeba ją było widzieć na lawie oskarżonych — rzekł. — Stary Humphie Rudolph (bo to on oskarżał) po prostu starł ją na miazgę, mówię panu!
Milczał chwilę, a potem dodał nieoczekiwanie:
— Mówiąc prawdę, to trafiła mu się gratka!
— Nie jestem pewien, czy pana zrozumiałem. — rzekł Poirot.
Fogg ściągnął delikatnie zarysowane brwi, pogładził wysmukłymi palcami wygoloną górną wargę.
— Jakby to wyrazić? — powiedział. — To takie bardzo angielskie powiedzonko. Może najlepiej określiłbym to jako „pogrążanie tonącego”. Czy pan rozumie, co mam na myśli?
— Istotnie, jak pan powiedział, to bardzo angielskie powiedzonko, ale chyba pana rozumiem. Bo zwykle, czy to w Centralnym Sądzie Karnym, czy na boiskach w Eton, czy wreszcie na terenach łowieckich, Anglik lubi dawać swej przyszłej ofierze tak zwane sportowe szanse.
— O to właśnie chodzi! Otóż w tym wypadku oskarżona nie miała żadnych szans. Humphie Rudolph robił z nią, co chciał. Przewód rozpoczął się od przesłuchania oskarżonej przez obrońcę, Depleacha. Zachowywała się w czasie tego przesłuchania grzecznie jak młoda panienka na oficjalnej wizycie. Odpowiadała na pytania Depleacha, jakby wyuczyła się ich na pamięć. Sformułowane doskonale, wypowiedziane bezbłędnie, ale absolutnie nieprzekonujące. Nauczono ją, co ma mówić, i posłusznie to powtarzała. Depleach nic temu nie był winien. Stary szarlatan grał swą rolę znakomicie, ale — jak w każdym dialogu, wymagającym udziału dwóch aktorów — sam nie mógł dać rady. Bo ona nie starała się wcale grać. Cała ta scena wywarła na ławie przysięgłych jak najgorsze wrażenie. No, a potem wstał stary Humphie!. Widział go pan chyba? Jego śmierć to wielka strata. Uniósł nieco togę, zakołysał się w tył i w przód i uderzył! Podchodził ją to z tej, to z tamtej strony i za każdym razem wpadała w pułapkę. Zmusił ją do tego, żeby uznała swoje poprzednie zeznania za niedorzeczne, żeby przeczyła sama sobie. Brnęła coraz głębiej i głębiej. Wreszcie zakończył, jak to on zwykle. Powiedział z wielkim przekonaniem, bardzo sugestywnie: „Pani Crale, twierdzę, że całe pani opowiadanie o skradzeniu cykuty w celu samobójczym to wierutne kłamstwo. Wzięła ją pani po to, żeby otruć męża, który zamierzał panią porzucić dla innej, i tę truciznę podała pani mężowi świadomie i rozmyślnie”. A ona spojrzała tylko na niego. Taka śliczna kobieta, subtelna, pełna wdzięku, i powiedziała: „Och, nie, nie, nie zrobiłam tego”. Trudno było o coś banalniejszego, mniej przekonującego. Widziałem, że Depleach wierci się niespokojnie na krześle. Wiedział już, że sprawa jest przegrana.
Fogg urwał, a potem mówił dalej:
— A jednak. Czy ja wiem? Może to było najmądrzejsze, co mogła zrobić. Zaapelowała do rycerskości, do tej rycerskości tak ściśle związanej z okrutnymi sportami, z powodu których większość cudzoziemców uważa nas, Anglików, za takich hipokrytów. Cała ława przysięgłych, cały sąd, wszyscy czuli, że ta kobieta nie ma najmniejszej szansy. Nie potrafiła nawet walczyć o własne życie. A już na pewno nie potrafiła stawić czoło takiemu staremu wydze jak Humphie. To słabe, nieprzekonujące: „och, nie, nie, nie zrobiłam tego” było wzruszające, po prostu wzruszające. Bo przecież była zgubiona. Tak, pod pewnym względem to było jeszcze najlepsze, co mogła zrobić. Narada przysięgłych nie trwała dłużej niż pól godziny, a wyrok brzmiał: „Winna, z zaleceniem łaski”.
— Poza tym pani Crale wygrywała przez kontrast z tą drugą kobietą, z Elzą Greer. Przysięgli od pierwszej chwili niechętnie się do niej ustosunkowali. Ale ona nic sobie z tego nie robiła. Niezwykle przystojna, nowoczesna, bezwzględna. Wszystkie kobiety obecne na sali widziały w niej typową niszczycielkę ogniska domowego. Dopóki tego rodzaju dziewczęta włóczą się po świecie, żadna rodzina nie jest bezpieczna. Dziewczyny z diabelskim seksapilem, a przy tym zupełnie amoralne. Żadnych względów na prawa żon i matek. Muszę jeszcze przyznać, że wcale siebie nie oszczędzała. Była szczera, zdumiewająco szczera. Zakochała się w Amyasie Crale’u, a on w niej, i bez cienia skrupułów usiłowała go odebrać prawowitej małżonce. Podziwiałem ją do pewnego stopnia. Dziewczyna miała odwagę. Podczas przesłuchiwania jej Depleach zastosował kilka ostrych chwytów, ale zniosła wszystko bez zmrużenia oka. Miała przeciw sobie całą salę, nie wyłączając sędziego. Pamiętam, że to był stary Avis. Ma niemało grzechów na sumieniu, ale kiedy zasiada jako przewodniczący sądu i wkłada urzędową togę, staje się zaciekłym obrońcą moralności. Jego podsumowanie przewodu w procesie przeciwko Karolinie Crale było pełne wyrozumiałości. Rzecz jasna, nie mógł zmienić faktów, podkreślił jednak z dużym naciskiem moment prowokacji i tym podobne okoliczności łagodzące.
— A czy nie poparł teorii samobójstwa, którą wysunęła obrona? — spytał Poirot.
Fogg potrząsnął głową.
— Ta teoria nie miała najmniejszych podstaw. Nie chcę uchybić Depleachowi, robił, co mógł. Był doprawdy wspaniały! Naszkicował wzruszający portret człowieka o bujnym temperamencie, wielkim sercu, opętanego gwałtowną namiętnością do młodej dziewczyny, dręczonego wyrzutami sumienia, ale niezdolnego do oporu. Potem opamiętanie, wstręt do samego siebie, skrucha w stosunku do żony i dziecka i wreszcie nagła decyzja, żeby z tym wszystkim skończyć. Honorowe wyjście. Mówię panu, to było wspaniałe przemówienie! Słowa Depleacha wyciskały łzy z oczu. Widziało się wprost tego biedaka, targanego namiętnością, w gruncie rzeczy uczciwego i porządnego człowieka. Efekt był wstrząsający. Ale kiedy przemówienie się skończyło, cały czar prysł. Trudno było połączyć w wyobraźni tę mityczną postać z prawdziwym Amyasem Crale’em. Wszyscy zbyt dobrze go znali. To nie był człowiek tego typu. Depleach zresztą nie mógł przytoczyć na poparcie swych słów żadnych dowodów. Ja, na przykład, osobiście uważałem Crale’a za człowieka niemal zupełnie pozbawionego sumienia. To był bezwzględny, samolubny, niefrasobliwy egoista. Jeżeli miał jakąś moralność, to tylko w sztuce. Jestem pewien, że nie namalowałby nigdy niechlujnego, marnego kiczu bez względu na to, jaka mogłaby być pobudka. Ale poza tym był stuprocentowym mężczyzną, kochającym życie. Samobójstwo? O, nie!
— Może więc to nie był najszczęśliwszy pomysł obrony?
Fogg wzruszył sceptycznie ramionami.
— A cóż innego można było wymyślić? Trudno przecież siedzieć z założonymi rękami i oświadczyć z góry, że sprawa jest przesądzona i prokurator ma tylko udowodnić winę oskarżonej. Zbyt wiele było dowodów. Sama się przyznała do tego, że to ona wzięła truciznę. Więc mieliśmy środki, pobudki i okazję, słowem — wszystko.
— A czy nikt nie próbował dowieść, że to wszystko było sztucznie spreparowane?
— Ależ ona prawie do wszystkiego się przyznała! A poza tym to było zbyt nieprawdopodobne. Jeżeli dobrze rozumiem, ma pan na myśli, że to ktoś inny otruł Crale’a i zaaranżował wszystko tak, że podejrzenia padły na żonę?
— A pan wyłącza tę możliwość?
— Chyba tak — odpowiedział wolno Fogg. — Zakłada pan istnienie jakiegoś tajemniczego X. Ale gdzie mamy go szukać?
— Oczywiście, że w kole najbliższych — odpowiedział Poirot. — Mogło w tym brać udział tylko pięć osób, prawda?
— Pięć?. Zaraz, zastanówmy się! Stary niedołęga ze swoimi preparatami ziołowymi. Niebezpieczne zamiłowania, ale on sam był bardzo miły. Ogromnie roztargniony. Nie widzę go jako Iksa! Potem ta dziewczyna, ale ta wyprawiłaby chętnie na tamten świat raczej Karolinę, ale nigdy Amyasa. Potem ten makler giełdowy — najlepszy przyjaciel Crale’a. Takie rzeczy zdarzają się w powieściach kryminalnych, ale nie w życiu. Nie bardzo w to wierzę. A poza tym już chyba nikt? Ach, tak! Jeszcze ta dziewczynka, przyrodnia siostra Karoliny. Jej jednak nie można brać w rachubę. Mielibyśmy więc czworo.