— Ależ wprost przeciwnie, mam mnóstwo wątpliwości! Nie wierzę ani przez chwilę, że Crale odebrał sobie życie. Czy pan dopuszcza taką ewentualność?
Hale wolno pokręcił głową.
— A widzi pan! Nie, muszę dowiedzieć się prawdy. Jakieś mniej lub bardziej prawdopodobne kłamstwo mi nie wystarczy.
Hale odwrócił się i spojrzał na Poirota. Jego kwadratowa czerwona twarz stała się jeszcze bardziej czerwona, a nawet jeszcze bardziej kwadratowa.
— Mówi pan o prawdzie — rzekł. — Chciałbym, aby pan zrozumiał, że naszym zdaniem w procesie Karoliny Crale ustaliliśmy faktyczny stan rzeczy.
— Pańska wypowiedź ma dla mnie ogromne znaczenie — rzekł Poirot. — Znam pana jako uczciwego i zdolnego człowieka. Więc proszę, niech mi pan powie całkiem szczerze, czy nigdy nie wątpił pan ani przez chwilę w winę pani Crale?
Odpowiedź inspektora nastąpiła bardzo szybko:
— Ani przez chwilę, panie Poirot. Okoliczności najwyraźniej wskazywały na nią, a dalsze fakty ustalone w toku śledztwa jeszcze nas w tym przekonaniu utwierdziły.
— Czy mógłby pan opowiedzieć mi z grubsza, jakie były obciążające ją dowody?
— Oczywiście. Po otrzymaniu pańskiego listu przejrzałem akta sprawy. — Wyciągnął z kieszeni notes. — Wynotowałem sobie tutaj wszystkie zasadnicze fakty.
— Bardzo panu dziękuję, drogi panie. Zamieniam się w słuch.
Hale odchrząknął. Głos jego przybrał urzędową intonację:
— Osiemnastego września po obiedzie, czyli dokładniej mówiąc o godzinie 14,45, do inspektora Conwaya zatelefonował doktor Andrzej Faussett. Doktor zawiadomił inspektora, że pan Amyas Crale z Alderbury zmarł nagle i że w związku z okolicznościami towarzyszącymi lej śmierci oraz zeznaniami bawiącego wówczas w Alderbury gościa, pana Blake’a, sprawą powinna się zająć policja.
Inspektor Conway w towarzystwie sierżanta policji i lekarza udał się natychmiast do Alderbury. Tam już czekał na niego dr Faussett, który natychmiast zaprowadził go na miejsce, gdzie znajdowały się zwłoki pana Crale’a tak, jak go śmierć zaskoczyła.
Pan Crale malował w małym, ogrodzonym ze wszystkich stron ogródku, który nosił nazwę „Bateria”, ponieważ roztaczał się z niego widok na morze, a przy balustradzie ustawiona była miniaturowa armatka. Ogródek znajdował się w odległości niespełna czterech minut drogi od domu. Pan Crale nie wrócił do domu na lunch, ponieważ pragnął wykorzystać pewną grę światła na kamiennych płytach, czego w późniejszych godzinach nie udałoby mu się osiągnąć. Znajdował się więc w ogródku sam i malował. Jak wynikało z zeznań świadków, nie było w tym nic niezwykłego, bo nie zawsze stosował się do godzin posiłków. Niekiedy posyłano mu kilka kanapek, ale najczęściej wolał, by mu nie przeszkadzano. Ostatnimi osobami, które go widziały przy życiu, były panna Elza Greer (mieszkająca podówczas w domu Crale’ów) i pan Meredith Blake, bliski sąsiad. Obie wyżej wymienione osoby wróciły razem do domu i udały się z resztą mieszkańców na lunch. Po lunchu podawano na tarasie czarną kawę. Po kawie pani Crale oświadczyła, że pójdzie zobaczyć, jak tam Amyasowi idzie. Guwernantka, panna Cecylia Williams, wstała i poszła razem z nią. Szukała swetra swej wychowanki, panny Angoli Warren, siostry pani Crale, który mała gdzieś zarzuciła. Panna Williams sądziła, że może dziewczynka zostawiła go na plaży.
Ruszyły więc obie razem. Dróżka biegła w dół, przez mały lasek do furtki ogródka. Można było z niej wejść do ogródka albo iść dalej aż do plaży.
Panna Williams poszła na plażę, a pani Crale weszła do ogródka. Ale niemal w tej samej chwili pani Crale krzyknęła i panna Williams zawróciła spiesznie. Pan Crale siedział na ławce, nie dając znaku życia.
Na prośbę pani Crale guwernantka pospieszyła natychmiast do domu, żeby wezwać doktora. Po drodze spotkała jednak pana Mereditha Blake’a i zleciła mu swoje zadanie, sama zaś powróciła do pani Crale, przypuszczając, że może jej być potrzebna. W kwadrans później zjawił się doktor Faussett. Stwierdził od razu, że pan Crale nie żyje już od jakiegoś czasu — przypuszczał, że zgon musiał nastąpić między godziną pierwszą a drugą. Nie było żadnych oznak, podług których można by ustalić przyczynę śmierci, ani śladu jakiejkolwiek rany, a ciało znajdowało się w najzupełniej naturalnej pozycji. Niemniej jednak doktorowi Faussettowi, który doskonale znał stan zdrowia pana Crale’a i wiedział, że nie cierpiał on na żadną chorobę, sprawa wydała się podejrzana. Ponadto w tym właśnie momencie pan Filip Blake złożył Faussetowi pewne oświadczenie.
Tu inspektor Hale przerwał i zaczerpnął tchu, jak gdyby miał przystąpić do „rozdziału drugiego”.
— Pan Blake powtórzył później swoje oświadczenie inspektorowi Conwayowi. Brzmiało ono następująco: Krytycznego ranka telefonował do niego jego brat, pan Meredith Blake, zamieszkały w Handcross Manor, odległym o półtorej mili od majątku Crale’ów. Pan
Meredith Blake był amatorem-chemikiem albo może, ściślej mówiąc, zielarzem. Wszedłszy tego ranka do laboratorium, pan Meredith Blake spostrzegł ze zdumieniem, że butelka, zawierająca wyciąg z szaleju, prawie pełna dnia poprzedniego, jest obecnie niemal pusta. Zaniepokojony tym faktem, poradził się telefonicznie brata, co robić. Pan Filip Blake powiedział mu, żeby natychmiast przyjechał do Alderbury celem osobistego omówienia sprawy. Pan Filip wyszedł na spotkanie brata, po czym obaj wrócili do Alderbury. Nie zdecydowali jednak, co należy przedsięwziąć, i odłożyli sprawę do ponownego rozważenia po lunchu.
W trakcie dalszych dochodzeń inspektor Conway ustalił następujące fakty: poprzedniego popołudnia pięć osób udało się z Alderbury do Handcross Manor na herbatę. Byli to państwo Crale’owie, panna Angela Warren, panna Elza Greer i pan Filip Blake. Przy herbacie pan Meredith Blake miał obszerny wykład na temat zielarstwa, po czym zaprowadził gości do swego laboratorium. Przy tej okazji mówił o niektórych lekarstwach — jednym z nich była właśnie cykuta, wyciąg z szaleju. Tłumaczył jej właściwości, ubolewał, że znikła teraz z oficjalnego spisu leków, i nadmienił, iż małe dawki tego wyciągu dają doskonałe rezultaty przy kokluszu i astmie. W dalszym ciągu podkreślił trujące właściwości ziela i odczytał gościom fragment dzieła jakiegoś Greka, opisujący działanie trucizny.
Inspektor Hale przerwał, nabił fajkę i przeszedł do „rozdziału trzeciego”:
— Główny inspektor policji, pułkownik Frere, powierzył śledztwo mnie. Wynik sekcji nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co do przyczyny śmierci. O ile się orientuję, cykuta nie zostawia żadnych wyraźnych śladów po śmierci, lekarze jednak wiedzieli, czego szukać, w rezultacie więc wykryto znaczne ilości tej trucizny, i stwierdzono, że została zażyta na dwie lub trzy godziny przed zgonem. Na stoliku, przy którym siedział pan Crale, znajdowała się pusta szklanka i pusta butelka po piwie. Poddano je dokładnej analizie i znaleziono ślady cykuty w szklance, natomiast nie było jej w butelce. Z zadawanych pytań dowiedziałem się, że chociaż w altanie w ogródku stała skrzynka piwa i szklanki, na wypadek, gdyby pan Crale poczuł pragnienie podczas pracy, tego właśnie przedpołudnia pani Crale przyniosła z domu butelkę piwa zmrożonego w lodówce. Pan Crale był zaabsorbowany malowaniem, kiedy pani Crale przyniosła piwo, a panna Greer pozowała mu do portretu, siedząc na balustradzie. Pani Crale otworzyła butelkę, nalała piwa do szklanki i podała mężowi, który stał przed sztalugami. Wypił jednym haustem — taki miał zwyczaj, jak to ustaliłem. Potem skrzywił się, odstawił szklankę na stolik i powiedział: „Wszystko mi się dzisiaj wydaje obrzydliwe”. Panna Greer roześmiała się i powiedziała: