Выбрать главу

— Tak. za pół godziny — potwierdził Balicz mechanicznie.

Zostali sami. Kama przeszła do sypialni i kończyła pakowanie. Roman stał w progu patrząc na nią wyczekująco.

— Wycofanie raportu to nonsens — przerwała wreszcie kłopotliwe milczenie.

— Mówię zupełnie szczerze. Gotów jestem dla ciebie zrezygnować z wyjazdu. Uniosła wzrok zaskoczona.

— Dla mnie? To jeszcze większy nonsens. Twoja obecność jest konieczna. Widzę, że Stefan wszystko pokręcił. Chodziło mi tylko o przelot do Kalkuty. Uważam, że najlepiej, gdy polecę sama z Modem.

— Najlepiej? Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. To jednak psychopata.

— I tu się z tobą nie zgadzam — zaoponowała żywo. — Mod jest zupełnie normalnym człowiekiem. Obserwuję go przez wiele miesięcy…

— Ja bym mu nie ufał.

— Z tym mogę się zgodzić — rzuciła z odcieniem ironii. — Ty możesz mu nie ufać. Ja jestem jednak w innej sytuacji…

— Jeśli mam być szczery… — rozpoczął gniewnie. ale się pohamował i nie dokończył. — A gdyby tak z wami Miksza poleciał?

— Po co?

— Sama przecież twierdzisz, że Mod do Mikszy ma największe zaufanie.

— Stefan nie ma czasu. A zresztą to zupełnie niepotrzebne.

— Prawdę mówiąc: już z nim o tym rozmawiałem.

— A więc to tak? Spisek! — zaśmiała się.

— Spisek! — potwierdził. — No co, zgadasz się?

— To niepotrzebne. Ale jeśli tak koniecznie chcecie… — Idę teraz do Gardy. Do widzenia w Kalkucie!

— Do widzenia!

Modest czekał już na tarasie startowym. Kama pożegnawszy się z Gardą przygotowywała maszynę do drogi, raz po raz spoglądając na zegarek.

Münch nie ukrywał podniecenia.

— Najpierw polecimy do Warszawy?

— Tak. A stamtąd samolotem do Kalkuty.

— I zobaczę Indie?

— Jeszcze dziś. Cieszysz się?

— Cieszę. Kiedy polecimy?

— Za chwilę. Czekamy tylko na Mikszę.

— I będzie on z nami również tam?

— Nie. Musi zaraz wracać. Ale za to poznasz wielu innych ciekawych ludzi. Spojrzał za nią spode łba.

— Czy zawsze musisz być z kimś?

— Męczą cię ludzie? — spytała serdecznie. — Pociesz się, że mnie czasem również…

— Czy nie można być gdzieś… daleko od wszystkich… od całego świata?…

— Można. W górach, w powietrzu, na morzu…

— W powietrzu też dużo ludzi.

— Zależy na jakich wysokościach i trasach. Zobaczysz, jak będziemy lecieć samolotem komunikacji międzykontynentalnej. Wokół nas tylko niebo i ziemia…

— Chciałbym już lecieć.

Spojrzała na zegarek. Właściwie powinni już wystartować. Gdzie się ten Stefan podziewa?…

Znów spojrzała na zegarek. Jeśli nie wystartują w ciągu pięciu minut, trzeba będzie zatelefonować do Warszawy, aby zmienili program lotu. Też miał pomysł ten Roman!

Uniosła rękę i wypowiedziała w myśli numer telefonu Mikszy. Ale aparat był zajęty.

Jeszcze raz powtórzyła numer.

— Czy długo jeszcze? — ponaglał Modest.

Lecz oto uczuła delikatne ukłucie bransolety telefonicznej.

— Zero, zero, zero. Słucham.

— Kama! — usłyszała głos Mikszy.

— Tak. Co się stało?

— Niestety…

— Nie lecisz?

— Przed chwilą otrzymałem wezwanie z centrali. Jutro mam złożyć sprawozdanie z wyników badań tych dipoli. Nie wiem, co robić?

— Złóż sprawozdanie!

— Bardzo żałuję.

— Nie masz czego. Chyba tylko wycieczki. Życzę powodzenia.

Przerwała połączenie.

— Lecimy — powiedziała do Modesta i podeszła do maszyny.

— A Miksza?

— Lecimy sami!

W spojrzeniu jego dostrzegła niekłamaną radość.

XVII. CZAROWNICA

Münch zatrzymał się w progu.

Kabina przypominała małą salę klubową w Instytucie Mózgu. Miękki dywan zaścielający podłogę, niziutkie stoliki, fotele, podręczny bar automatyczny z długim bufetem i rzędem taboretów, półki pełne książek i czasopism, szafka z taśmami do podręcznego lektora, nawet nieduży kwietnik pod ścianą. Wszystko to — we wnętrzu srebrzystej machiny — jednej z wielu stojących szeregiem w ogromnej hali dworca lotniczego — budziło niepokój i czujność.

Wahanie Modesta nie uszło uwagi Kamy.

— Pierwszy raz widzisz taki samolot, prawda? Nie każda maszyna powietrzna musi przypominać konfesjonał lub miotłę czarownicy — zażartowała, ale wyraz twarzy Müncha nadal pozostał poważny i skupiony. — Dotychczas latałeś tylko na krótkich odległościach, a to jest samolot dalekiego zasięgu. Możesz się tu czuć jak w domu. Nie jest to, co prawda, najszybszy środek komunikacji, ale za to bardzo wygodny. No, chodź! Nie obawiaj się.

— Dlaczego myślisz, że się boję? — zapytał zaczepnie i postąpił kilka kroków w głąb kabiny.

— Nie miałam zamiaru cię dotknąć — usiłowała nie dopuścić do spięcia. — Zauważyłam, że się wahasz, więc… Jeśli sprawiłam ci przykrość, to przepraszam.

— To ja… przepraszam.

Zdjął z ramienia torbę podróżną i rozejrzał się z uwagą po wnętrzu samolotu.

— Czy jesteśmy tu sami? — zapytał po chwili.

— Tak. Zupełnie sami.

Podeszła do niedużego pulpitu rozdzielczego w głębi kabiny i nacisnęła jeden z guzików.

Na ekranie pojawiła się twarz młodego mężczyzny.

— Jesteście gotowi? — zapytał krótko.

— Tak. Możemy startować. Kiedy przelatujemy nad Himalajami?

— Około dwunastej dwadzieścia czasu uniwersalnego.

— Jaka widoczność?

— Niezła. W czasie przelotu nad najwyższą partią do zachodu słońca brakować będzie piętnastu minut. Czy obniżyć wysokość lotu?

— Właśnie chciałam o to prosić.

— Przyjąłem. Czy macie jeszcze jakieś specjalne życzenia?

— Nie. Dziękuję.

Człowiek na ekranie wykonał jakiś niezrozumiały dla Müncha ruch ręką i w tej samej niemal chwili rozsunięte ściany komory przedsionkowej poczęły wolno zmieniać położenie.

Modest postąpił krok w kierunku zamykającego się wyjścia, ale Kama podeszła do niego i ująwszy za rękę poprowadziła do najbliższych foteli.

— Siadajmy. W czasie nabierania prędkości lepiej nie spacerować po kabinie — rzuciła wyjaśniająco.

Przezroczyste ściany zwarły się bezszelestnie. W kabinie, wypełnionej dotąd szumem lotniska, teraz zaległa cisza.

— Szczęśliwej drogi! — powiedział młodzieniec na ekranie i znikł.

Żółty strop centralnej hali portu lotniczego ustąpił miejsca błękitowi nieba. Fotele zadrżały z lekka i w tej samej niemal chwili widoczne z wnętrza kabiny długie szeregi srebrzystych maszyn zapadły się gdzieś ukośnie w dół. Niewielki wzrost przyspieszenia świadczył, że samolot nabiera prędkości.

Port lotniczy zniknął z pola widzenia ustępując miejsca rozrzuconym wśród zieleni zakładom przetwórczym j dalekim, spiętrzonym blokom mieszkalnym. Potem widać już było tylko niebieską wstęgę Wisły i coraz to inne wysokościowe zespoły miejskie, odnajdywane i gubione w mgłach ścielących się nad widnokręgiem.

— No i co? Zadowolony jesteś z tej podróży? — przerwała milczenie Kama.

— Dlaczego skłamałaś? — padło zamiast odpowiedzi pytanie. Spojrzała niepewnie.

— Skłamałaś?! Mówiłam ci przecież, że ta podróż jest konieczna dla twego zdrowia Przy tej okazji poznasz kawałek świata. Chciałeś zobaczyć Indie… Tam w tej chwili lecimy.