Выбрать главу

Aviendha cisnęła Ziemię w grunt tuż przed sobą, wzbijając w powietrze chmurę pyłu, dymu i deszcz skalnych odłamków. Potem błyskawicznie odtoczyła się na bok, szukając zagłębienia, w którym mogłaby się ukryć. Przestała przenosić i wyjrzała ostrożnie, wstrzymując oddech.

Gwałtowny poryw wiatru rozwiał jej stworzoną naprędce osłonę i ujrzała, że stojąca pośrodku doliny Graendal zawahała się. Nie potrafiła wyczuć Aviendhy, która wcześniej osłoniła się splotem maskującym jej moc. Gdyby spróbowała przenosić, Graendal zaraz by ją znalazła, dopóki tego jednak nie zrobi, powinna być bezpieczna.

Zniewoleni przez Graendal Aielowie sztywnym krokiem posuwali się naprzód, szukając jej z podniesionymi zasłonami. Aviendha zdusiła pokusę, by powalić ich śmiercionośnym splotem. Wiedziała, że każdy Aiel by jej za to podziękował. Powstrzymała się jednak, nie chcąc się zdradzić. Graendal była dla niej zbyt potężna i nie mogła samotnie stawić jej czoła. Jeżeli jednak zaczeka…

W Graendal uderzyły sploty Powietrza i Ducha, mające za cel odcięcie jej od Źródła. Kobieta zawirowała, klnąc. Cadsuane i Amys przybyły.

– Stawajcie! Stawajcie za Andor i waszą królową!

Elayne z rozwianym włosem pędziła galopem pomiędzy zdezorganizowanymi grupami pikinierów, nawołując wzmocnionym dzięki Mocy głosem. W dłoni dzierżyła wzniesiony wysoko miecz, choć Światłość jedynie wie, co właściwie miałaby z nim zrobić, gdyby przyszło jej go użyć.

Ludzie odwracali się za nią, gdy przejeżdżała obok. Niektórzy zginęli przez ten moment nieuwagi pod ciosami Trolloków. Bestie w wielu miejscach rozerwały już linie obrony, rozochocone rzezią i spustoszeniem, jakie czyniły.

„Moi ludzie już długo nie wytrzymają” – myślała Elayne. – „Światłości, moi biedni żołnierze”. Wszędzie dookoła widziała tylko rozpacz i śmierć. Andorańskie cairhieniańskie formacje pikinierów załamały się, poniósłszy ogromne straty, a niedobitki walczyły o życie w małych, nieskoordynowanych grupach.

– Stawajcie! – wołała Elayne. – Stawajcie za swoją królową!

Coraz więcej żołnierzy zaprzestawało panicznej ucieczki, nie zawracali jednak i nie podejmowali walki. Co miała robić?

Walczyć.

Elayne zaatakowała Trolloka. Użyła miecza, mimo iż raptem parę chwil wcześniej myślała o tym, że jest beznadziejna w walce wręcz. I była. Trollok o głowie dzika wyglądał na szczerze zaskoczonego, kiedy się na niego rzuciła.

Na szczęście Birgitte była przy niej i przeszyła łapę, którą bestia podniosła na Elayne. To ocaliło jej życie, ale nadal nie miała pojęcia, jak powalić poczwarę. Jej koń, pożyczony od jednego z gwardzistów, tańczył w miejscu, nie dopuszczając Trolloka na odległość ciosu, podczas gdy ona bezskutecznie usiłowała go trafić. Miecz wcale nie słuchał jej dłoni tak, jak by sobie tego życzyła. Jedyna Moc była jednak dużo szlachetniejszą bronią. Zawsze mogła jej użyć, w tej chwili jednak wolała dalej zadawać ciosy mieczem.

Nie musiała zresztą walczyć zbyt długo. Wkrótce otoczyli ją żołnierze, powalili bestię i obronili ją przed czterema następnymi, które w tym czasie zaatakowały. Elayne otarła czoło i wycofała się.

– A co to znowu było? – rzuciła Birgitte, jadąc u jej boku i wypuszczając jednocześnie strzałę w Trolloka, który szykował się właśnie do zabicia jednego z żołnierzy. – Na szpony Ratliffa, Elayne! A myślałam, że twoja głupota już mnie nie zaskoczy.

Elayne uniosła miecz. Dokoła niej ludzie zaczęli wznosić okrzyki:

– Królowa żyje! Za Światłość i za Andor! Stawajcie za królową!

– A jak byś się czuła – zagaiła miękko Elayne – gdybyś zobaczyła swoją królową usiłującą zabić mieczem Trolloka, podczas gdy ty uciekałaś z placu boju?

– Czułabym, że najwyższy czas przeprowadzić się do jakiegoś innego kraju – burknęła Birgitte, wypuszczając kolejną strzałę – gdzie królowe nie mają budyniu zamiast mózgu.

Elayne prychnęła. Birgitte może sobie mówić, co chce, ale jej plan zadziałał. Grupa żołnierzy, która się wokół niej zebrała, rosła niczym drożdżowy zaczyn, formując po jej obu stronach szyk bojowy. Nadal więc trzymała wysoko wzniesiony miecz i głośno nawoływała, a po chwili namysłu dodała jeszcze do tego splot, który utworzył w powietrzu nad jej głową powiewający majestatycznie sztandar Andoru z lwem na czerwonym polu, który rozjaśnił mroki nocy.

Ściągnie on z pewnością ataki przenoszących Demandreda, ale jej ludzie potrzebowali takiego symbolu. A z atakami poradzi sobie sama.

Żadne jednak nie nadeszły, ona zaś jechała dalej wzdłuż swoich linii, wznosząc okrzyk niosący ludziom nadzieję:

– Za Światłość i za Andor! Wasza królowa żyje! Stawajcie i walczcie!

Mat gnał przez Wzniesienia na czele niedobitków swej wielkiej armii, kierując się na południowy zachód. Po lewej stronie miał nieprzebytą ciżbę Trolloków, a z przodu po prawej wojska Sharanów. Do walki z wrogiem stanęli bohaterowie, ludzie z Ziem Granicznych, Karede i jego ludzie, Ogirowie, łucznicy z Dwu Rzek, Białe Płaszcze, wojownicy z Ghealdan i Mayene, a także najemnicy i Tinna z ocalałymi Zaprzysiężonymi Smokowi. Oraz oczywiście Legion Czerwonej Ręki. Jego ludzie.

Pamiętał, dzięki wspomnieniom, które nie należały do niego, jak wiódł do boju znacznie potężniejsze siły. Armie, które nie były podzielone, źle wyćwiczone, okaleczone i wyczerpane. Ale, na Światłość, jeszcze nigdy nie rozpierała go taka duma jak teraz. Pomimo wszystkiego, co ich spotkało, jego ludzie podchwycili bojowy okrzyk i z nowym zapałem rzucili się do walki.

Śmierć Demandreda stanowiła szansę, której potrzebował. Mat czuł, jak jego armia rusza niczym fala przypływu, instynktownie poddając się pulsowi nadchodzącej bitwy. Właśnie na taki moment czekał. Na tę kartę zamierzał postawić wszystko. Miał szanse jak jeden do dziesięciu, ale armia Sharanów, Trolloków i Pomorów właśnie straciła wodza. Nie miał ich kto poprowadzić i przypadkowo formujące się grupy już zaczęły podejmować sprzeczne działania, kiedy różni Władcy Strachu albo Pomory próbowali wydawać każdy inne rozkazy.

„Muszę uważnie obserwować Sharanów” – pomyślał Mat. – „Są wśród nich tacy, którzy potrafiliby sprawnie przejąć dowodzenie”.

Tymczasem musiał uderzyć szybko i z całą mocą. Zepchnąć Trolloki i Sharanów ze Wzgórz. Stwory wypełniały cały korytarz między moczarami a Wzgórzami, naciskając coraz mocniej tych, którzy wciąż bronili brzegu rzeki. Śmierć Elayne okazała się kłamstwem. Jej wojska poszły wprawdzie w rozsypkę, a ponad trzecia ich część poległa, jednak w chwili, gdy Trolloki miały ich ostatecznie pokonać, Elayne wjechała pomiędzy nich i poderwała ich do boju. Teraz jakby cudem wyrównali i trzymali szyk, chociaż cały czas spychano ich w stronę terytorium Shienaru. Nie będą w stanie długo się utrzymać, z Elayne czy bez niej; padało coraz więcej pikinierów z pierwszych linii, na całym polu bitwy żołnierze przegrywali swoje pojedynki, a kawaleria Elayne i Aielów walczyła wściekle, choć z coraz większym trudem, by powstrzymać napór wroga.

„Światłości, jeśli uda mi się zepchnąć armie Cienia ze Wzniesień na te bestie w dole, wpaną jedni na drugich!”

– Lordzie Cauthon! – W pobliżu rozległ się głos Tinny, która wskazywała na południe okrwawionym ostrzem swojej włóczni.

W oddali pojawiły się rozbłyski światła, wzdłuż rzeki Erinin. Mat otarł czoło. Czyżby to były…

Bramy w niebie. Dziesiątki bram, z których wylatywały to’rakeny z zapalonymi latarniami. Na stłoczone w wąskim korytarzu Trolloki posypał się grad ognistych strzał. Niosące łuczników to’rakeny zwartą formacją przeleciały nad walczącymi przy brodzie.