Trochę dalej. Inna okolica. Miejsce, do którego tak czy inaczej w końcu wszyscy trafimy. Bez specjalnych aktów notarialnych, bez konieczności wykazywania się trafionymi inwestycjami, bez liczenia na łut szczęścia. Gdzie człowiek spotyka się z bezwarunkową gościną. Nie musi się użerać z żadnymi zebraniami spółdzielni ani nudnym administratorem czy też zbyt głośnym sąsiadem. W tym miejscu już się nie liczy, ile zarabiasz, ale ile byłeś w stanie z siebie dać. To cmentarz. W ciszy wypielęgnowanych trawników, ta cała masa nazwisk i pojedynczych zdjęć nie jest w stanie wyrazić całej złożoności tych wszystkich egzystencji. Ale twarze, uśmiechy, ból odwiedzających przez chwilę wyrażają piękno tego wszystkiego, co wiąże się z życiem ludzi, którzy już odeszli, i świadczy o tym, jak dojmujące jest uczucie pustki po ich stracie. Właśnie. Od jakiegoś czasu Pollo nie jest już sam. Teraz towarzystwa dotrzymuje mu ktoś, kto też był częścią życia Stepa. Jego matka. Obydwoje: Pollo i matka mają przepiękne kwiaty, wciąż świeże, emanują życiem i miłością. Tą miłością, której Step nigdy nie żałował, której nigdy nie miał możliwości okazać tak do głębi. I w ciszy każdego dnia, przy dźwiękach stonowanej muzyki, echa życia, które się toczy dalej, przyjaciel i matka rozmawiają ze sobą. O nim. O tym wszystkim, co było, o tym, czego z racji wyznaczonych ról nie wolno im było powiedzieć. Te słowa, które nigdy nie zostały powiedziane, ale które zawsze docierały do celu. Bo miłość nigdy nie ginie.
Kiedy wsiadam na motor, właśnie zachodzi słońce. I dokładnie w tej samej chwili widzę, jak wraca. Gin. Prowadzi jak zwykle szybko, bo sama też jest taka. Wchodząc w zakręt, przechyla głowę, nuci sobie piosenkę, której akurat słucha. Kto wie, co to za kawałek. Znów wygląda na radosną. Jak zawsze. Jak wcześniej. Piękna, bo promiennie uśmiechnięta, bo tak pełna życia, bo ma marzenia i dąży, by je spełnić, bo nic nie robi sobie z ograniczeń. Wolna. Wolna od tego wszystkiego, co jej nie interesuje, a nawet bardziej. Toteż odjeżdżam, mając przed oczami wyraz zaskoczenia na jej uśmiechniętej twarzy. I jestem szczęśliwy. Jak już dawno nie byłem… Bo na sumieniu mam teraz tylko ten napis. Olbrzymi. Na całej ścianie kamienicy, z przodu. Imponujący, szczery, prawdziwy. I teraz nie mam już żadnych wątpliwości. Nie mam wyrzutów sumienia ani żadnych mrocznych sekretów, jestem bez grzechu, nie mam już przeszłości. Mam jedynie nieprzeparte pragnienie, by zacząć raz jeszcze. I by być szczęśliwym. Z tobą. Gin. Jestem tego pewien. Tak, dokładnie tak. Widzisz, nawet ci to napisałem. Tylko ciebie chcę.
Moje podziękowania
Chciałbym podziękować tym wszystkim, którzy na dobre i na złe, a zwłaszcza zupełnie nieświadomie jakoś mnie zainspirowali. W gruncie rzeczy życie jest piękne właśnie dlatego, bo nie zależy wyłącznie od ciebie. Za to książka tak. Chcę podziękować tym wszystkim, którzy mi świadomie pomogli.
Dziękuję Giulii za jej nieocenione wskazówki. Za cudowne chwile, które mi podarowała. Żadnych w tej książce nie pominąłem, bo nie mogą odejść w niepamięć.
Dziękuje Ricardo Tozziemu i jego krewnej Marghericie, Francesce Longardi i całej Cattleya, bo bez nich ta moja druga książka chyba nigdy by się nie ukazała.
Dziękuję Kedowi (Kylee Doustowi)! Za jego entuzjazm, za przyjemność przysłuchiwania się jego wspomnieniom, które w końcu i tak porównuję z własnymi i które okazują się nieocenionymi wprost wskazówkami.
Dziękuję Inge i Carlowi Feltrinellim i wszystkim przyjaciołom z działu sprzedaży, którzy „fizycznie” zadbali o to, by moja książka mogła dotrzeć do każdego.
Dziękuję Maddy, która mnie poprawia, wiele się od niej uczę, a w zamian ją rozśmieszam i dostarczam jej rozrywki, odwdzięczając się jej z kolei lekcjami cokolwiek czerstwego „rzymskiego slangu".
Dziękuję Giulii Maldifassi, Valerii Pagani i wszystkim pozostałym przyjaciółkom z biura prasowego, dzięki którym poznałem i objechałem całe Włochy!
Dziękuję Alberto Rollo, który w sposób wprawdzie surowy, ale wdzięczny potrafi mi zawsze wskazać, co zrobić, by pisać jeszcze lepiej, a ja oczywiście się go słucham.
Dziękuję kumplom z siłowni, Budokanom, moim przyjaciołom, tym prawdziwym, tym, którzy są bez względu na wszystko, i to nie tylko na kartach książki i we wspomnieniach.
Dziękuję wszystkim moim krewnym, którzy mnie znoszą i wspólnie ze mną zasiadają na „kanapie rozmyślań”.
Dziękuję Carlantoine, szlachetnemu natchnieniu!
Dziękuję mojemu „Brotherowi" Mimmo. Kiedy mu czytam to, co napisałem, zamyka oczy. A już po chwili się uśmiecha i potakuje, jakby chciał powiedzieć:,,Tak, dobrze jest”. Tak samo robi też na pełnym morzu, kiedy steruje, czujny na zmiany prądu i wiatru.
Dziękuję Luce i jego wybornym ciasteczkom morselleti, za którymi tak przepadam.
Wreszcie niektóre wskazówki zawdzięczam mojemu niezawodnemu przyjacielowi Giuseppe. Jest przy mnie, słucha, a na koniec śmieje się razem ze mną. Muszę przyznać, że bardzo często ma rację. A zatem, wielkie dzięki również dla Ciebie.
Federico Moccia