– Pod Photomatem.
Trochę dłuższa chwila milczenia.
– Nie chcę być nieuprzejmy, ale czy nie powinna pani być w domu, jeśli martwi się pani o męża?
– Funkcjonariuszu Daley?
– Tak?
– Jest taki nowy wynalazek. Nazywa się to telefon komórkowy. Prawdę mówiąc, właśnie przez taki rozmawiamy.
– Nie chciałem być…
– Czy dowiedzieliście się czegoś o moim mężu?
– Właśnie w tej sprawie dzwonię. Jest tu mój kapitan. Chciałby przeprowadzić z panią dodatkową rozmowę.
– Dodatkową?
– Tak.
– Czy to standardowa procedura?
– Oczywiście. Ton jego głosu świadczył, że wcale nie.
– Odkryliście coś?
– Nie, chciałem powiedzieć, nic niepokojącego.
– A co?
– Kapitan Perlmutter i ja potrzebujemy więcej informacji, pani Lawson.
Następna klientka Photomatu, tleniona blondynka mniej więcej w wieku Grace, ze świeżo zrobionymi pasemkami, podeszła do zamkniętego punktu. Osłaniając oczy dłońmi, zajrzała do środka. Ona też zmarszczyła brwi i odeszła zjeżona.
– Jesteście obaj na posterunku? – zapytała Grace.
– Tak.
– Będę tam za trzy minuty.
Kapitan Perlmutter zapytał:
– Jak długo mieszkacie państwo w miasteczku?
Cisnęli się w gabinecie pasującym raczej do szkolnego kuratora niż kapitana policji. Posterunek policyjny w Kasselton został przeniesiony do budynku byłej biblioteki miejskiej, wrośniętego w historię i tradycje miasteczka, ale niezbyt wygodnego. Kapitan Stu Perlmutter siedział za biurkiem. Przy pierwszym pytaniu odchylił się do tyłu, splatając dłonie na niewielkim brzuszku. Funkcjonariusz Daley oparł się o framugę drzwi, usiłując sprawiać wrażenie uradowanego.
– Cztery lata – powiedziała Grace.
– Podoba się państwu tutaj?
– Dosyć.
– Wspaniale. – Perlmutter uśmiechnął się do niej jak zadowolony z odpowiedzi nauczyciel. – I macie dzieci, prawda?
– Tak.
– W jakim wieku?
– Osiem i sześć lat.
– Osiem i sześć – powtórzył z rozmarzonym uśmiechem. – Och, to wspaniały wiek. Już nie niemowlęta, a jeszcze nie nastolatki.
Grace postanowiła przeczekać ten wstęp.
– Pani Lawson, czy pani mąż już wcześniej znikał?
– Nie.
– Czy macie jakieś problemy małżeńskie?
– Żadnych.
Perlmutter obrzucił ją sceptycznym spojrzeniem. Nie mrugnął okiem, ale niewiele brakowało.
– Wszystko układa się doskonale, tak? Grace nic nie powiedziała.
– Jak poznała pani swojego męża?
– Słucham?
– Pytałem…
– A co to ma wspólnego z jego zniknięciem?
– Ja tylko usiłuję zorientować się w sytuacji.
– Jakiej sytuacji? Odkryliście coś czy nie?
– Proszę. – Perlmutter spróbował czegoś, co pewnie uważał za rozbrajający uśmiech. – Po prostu muszę zebrać trochę informacji. Żeby zorientować się w sytuacji. Zatem gdzie poznała pani Jacka Lawsona?
– We Francji. Zapisał to.
– Jest pani artystką, prawda, pani Lawson?
– Tak.
– Była pani za oceanem, studiując historię sztuki?
– Kapitanie Perlmutter?
– Tak?
– Proszę się nie gniewać, ale ta rozmowa zmierza w dziwnym kierunku.
Perlmutter zerknął na Daleya. Potem wzruszył ramionami na znak, że nie miał nic złego na myśli.
– Może ma pani rację.
– Dowiedzieliście się czegoś czy nie?
– Sądzę, że funkcjonariusz Daley wyjaśnił, iż pani mąż jest pełnoletni i nie mamy obowiązku informować pani o miejscu jego pobytu?
– Owszem.
– No cóż, nie sądzimy, żeby padł ofiarą jakiegoś przestępstwa, jeśli tego się pani obawia.
– Skąd ta pewność?.- Nic na to nie wskazuje.
.- Chce pan powiedzieć, że nie znaleźliście śladów krwi ani niczego takiego?
– Zgadza się. Co więcej… – Perlmutter ponownie spojrzał na Daleya – odkryliśmy coś, o czym raczej nie powinniśmy pani mówić.
Grace wyprostowała się na krześle. Usilnie próbowała napotkać jego spojrzenie, ale spoglądał w bok.
– To nic takiego – powiedział. Czekała.
– Funkcjonariusz Daley zadzwonił do biura pani męża. Oczywiście, nie ma go tam. Jestem pewien, że już pani o tym wie. I nie zawiadomił, że bierze chorobowe. Dlatego postanowiliśmy zbadać tę sprawę nieco bliżej. Nieoficjalnie, rozumie pani.
– Oczywiście.
– Bardzo nam pomógł podany przez panią numer karty EZ. Przepuściliśmy go przez komputer. Mówiła pani, że o której mąż wyszedł wczoraj z domu?
– Około dziesiątej.
– I myślała pani, że pojechał do sklepu spożywczego?
– Nie wiedziałam, dokąd pojechał. Nic mi nie powiedział.
– Po prostu wyszedł i odjechał?
– Właśnie.
– I nie zapytała go pani, dokąd jedzie?
– Byłam na górze. Usłyszałam odjeżdżający samochód.
– W porządku, oto czego chciałbym się dowiedzieć. – Perlmutter zdjął dłonie z brzuszka. Jego krzesło zatrzeszczało, gdy pochylił się do przodu. – Dzwoniła pani na numer jego telefonu komórkowego. Prawie zaraz po tym. Zgadza się?
– Tak.
– Widzi pani, w tym cały problem. Dlaczego me odpowiedział? No, gdyby chciał z panią porozmawiać…
Grace zrozumiała, do czego zmierza.
– Sądzi pani, że małżonek zaraz po odjeździe miał jakiś wypadek? Albo że ktoś porwał go kilka minut po tym, jak opuścił dom?
Grace nie zastanawiała się dotąd nad tym.
– Nie wiem.
– Jechała pani kiedyś nowojorską Thraway? Ta zmiana tematu ją zaskoczyła.
– Niezbyt często, ale pewnie, jeździłam nią.
– Była pani kiedyś w Woodbury Commons?
– Tym centrum handlowym?
– Tak.
– Byłam tam, owszem.
– Jak pani sądzi, ile potrzeba czasu, żeby tam dojechać?
– Pół godziny. Czy właśnie tam się udał?
– Wątpię, nie o tej porze. Wszystkie sklepy są już zamknięte. Jednak korzystał z karty EZ w kasie przy tym zjeździe, dokładnie o dwudziestej drugiej dwadzieścia sześć. Tam zjeżdża się na drogę numer siedemnaście. Do licha, jeżdżę tamtędy do Poconos. Plus minus dziesięć minut i mamy następujący scenariusz: pani mąż opuszcza dom i jedzie prosto do tego rozjazdu. A stamtąd, kto wie, dokąd? Zaledwie dwadzieścia pięć kilometrów dalej biegnie międzystanowa droga numer osiemdziesiąt. Można nią dojechać do Kalifornii, jeśli się chce.
Siedziała i milczała.
– Wszystko układa się w logiczną całość, pani Lawson. Mąż pani opuszcza dom. Pani natychmiast do niego dzwoni. On nie odpowiada. Wiemy, że mniej więcej pół godziny później jest już w Nowym Jorku. Gdyby ktoś go napadł, albo gdyby miał jakiś wypadek, no cóż… W tak krótkim czasie nikt me zdołałby go porwać i wykorzystać jego karty EZ. Rozumie pani, co chcę powiedzieć?
Grace napotkała jego spojrzenie.
– Że jestem histeryczką, od której uciekł mąż.
– Wcale tego nie powiedziałem. Po prostu… cóż, na tym etapie nie możemy dalej zajmować się tą sprawą. Chyba że…
Nachylił się do niej. – Pani Lawson, czy nie przypomina pani sobie jeszcze czegoś, co mogłoby nam pomóc?
Grace starała się, nie wiercić na krześle. Obejrzała się. Funkcjonariusz Daley wciąż stał przy drzwiach. W torebce miała kopię tego dziwnego zdjęcia. Pomyślała o Koziej Bródce i zamkniętym Photomacie. Czas im o tym powiedzieć. Prawdę mówiąc, powinna była powiedzieć o tym Daleyowi, kiedy przyjechał do jej domu.
– Nie wiem, czy to istotne… – zaczęła, sięgając do torebki.
Wyjęła kopię zdjęcia i podała ją Perlmutterowi. Ten wyjął okulary do czytania, przetarł je połą koszuli i umieścił na nosie. Daley obszedł go i spojrzał mu przez ramię. Grace opowiedziała im, jak znalazła tę fotografię między innymi zdjęciami. Patrzyli na nią tak, jakby wyjęła brzytwę i zaczęła golić sobie głowę.