Grace wyjęła rękę z dłoni Carla Vespy. Skinął głową, jakby ją zrozumiał.
– Chodź – powiedział łagodnie.
Grace, utykając, poszła za nim. Miała wrażenie, że teraz kuleje bardziej. Bolała ją noga. Reakcja psychologiczna. Wiedziała, że to fobia. Tak reaguje na wielkie sale. Ciasne pomieszczenia nie przerażały jej, w przeciwieństwie do olbrzymich, szczególnie pełnych ludzi. Dzięki łaskawej Opatrzności to było teraz prawie puste, lecz wyobraźnia Grace pracowała już na pełnych obrotach i wypełniała je nieistniejącym tłumem.
Drgnęła, słysząc przeraźliwy pisk wzmacniacza. Ktoś przeprowadzał próbę mikrofonu.
– Co tu się dzieje? – zapytała Yespę.
Miał nieprzeniknioną minę. Skręcił w lewo. Grace poszła za nim. Podświetlana tablica nad sceną głosiła, że zespół Rapture realizuje obecnie trzytygodniową trasę koncertową i jest „tym, co Pan Bóg ma na odtwarzaczu mp3”.
Zespół właśnie wszedł na scenę, żeby nastroić instrumenty. Zebrali się na samym jej środku i po krótkiej dyskusji zaczęli grać. Grace była zaskoczona. Grali bardzo dobrze. Teksty mieli nieco cukierkowate, pełne niebios, rozpostartych skrzydeł, cudowności i wniebowstąpień. Eminem kazał wielbicielce ›,posadzić pijane dupsko na p…nym betonie, hej”. Te teksty, na swój sposób, były równie poruszające.
Liderem zespołu była wokalistka. Miała krótko obcięte, platynowoblond włosy i śpiewała z oczami wzniesionymi ku Mebu. Wyglądała na czternastolatkę. Po jej prawej stronie stał gitarzysta. Ten bardziej przypominał rockmana, z szopą czarnych loków i olbrzymim krzyżem wytatuowanym na bicepsie prawej ręki. Grał agresywnie, szarpiąc struny, jakby miał im coś za złe.
W krótkiej przerwie między utworami Carl Yespa powiedział:
– Ta piosenka została napisana przez Douga Bondy'ego i Madison Seelinger.
Grace wzruszyła ramionami.
– Doug Bondy napisał muzykę. Madison Seelinger, to ta piosenkarka, napisała słowa.
– A dlaczego powinno mnie to interesować?
Podeszli do sceny z boku, żeby lepiej widzieć. Zespół zaczął kolejny utwór. Grace i Yespa stali przy głośniku. Dudniło jej w uszach, ale w innych okolicznościach mogłoby się jej to podobać. Doug Bondy, perkusista, był prawie zasłonięty przez gąszcz otaczających go talerzy i bębnów. Przesunęła się nieco w bok. Teraz widziała go lepiej. Tłukł gary, jak powiadają, z zamkniętymi oczami i uduchowioną miną. Wyglądał na starszego od pozostałych członków zespołu. Był ostrzyżony na rekruta i gładko ogolony. Nosił jedne z tych czarnych okularów, jak Elvis lub Costello.
Grace znów poczuła to ukłucie w piersi.
– Chcę wrócić do domu – powiedziała.
– To on, prawda?
– Chcę do domu.
Perkusista wciąż walił po garach, pogrążony w muzyce, gdy nagle odwrócił głowę i spojrzał na nią. Popatrzyli sobie w oczy. Poznała go. On ją też.
To był Jimmy X.
Nie czekała. Utykając, ruszyła do wyjścia. Muzyka ją ścigała.
– Grace?
To wołał Yespa. Zignorowała go. Pchnęła drzwi wyjścia ewakuacyjnego. W płucach poczuła chłodne powietrze. Głęboko nabrała tchu, usiłując dojść do siebie. Cram był już na zewnątrz, jakby wiedział, że ona wyjdzie właśnie tędy. Uśmiechnął się do niej.
Carl Yespa przyszedł za nią.
– To on, prawda?
– A jeśli tak, to co?
– To co? – powtórzył zdziwiony Vespa. – On nie jest niewinną ofiarą. Jest winien tak samo jak…
– Chcę wrócić do domu.
Yespa umilkł, jakby dała mu w twarz.
Wezwanie go było pomyłką. Teraz to zrozumiała. Przeżyła. Wyzdrowiała. Pewnie, trochę utyka. Cierpi. Czasami miewa koszmarne sny. Jednak poza tym wszystko jest w porządku. Pogodziła się z tym. Oni, rodzice tamtych dzieci, nigdy się nie pogodzą. Już wtedy widziała tę rozpacz w ich oczach i chociaż świat toczył się dalej, choć jakoś się pozbierali i wciąż żyli, ta rozpacz nigdy nie zniknie. Teraz Grace popatrzyła na Carla Yespę, spojrzała mu w oczy i znowu to zobaczyła.
– Proszę, chcę już wrócić do domu.
15
Wu zauważył pustą skrytkę na klucz. Kamień leżał na ścieżce przy tylnych drzwiach, odwrócony jak zdychający krab. Pokrywa była odsunięta. Wu widział, że klucz zniknął. Pamiętał, jak pierwszy raz wchodził do domu, do którego się włamano. Miał wtedy sześć lat. Ta chata, składająca się z jednej izby, bez kanalizacji, była jego domem. Rząd Kima nie przejmował się takimi drobiazgami, jak otwieranie drzwi. Wyważyli je i wywlekli matkę Wu. Znalazł ją dwa dni później. Powiesili ją na drzewie. Pod groźbą kary śmierci nie pozwolili jej odciąć. Następnego dnia dobrały się do niej ptaki.
Matka została niesłusznie oskarżona o zdradę Wielkiego Przywódcy, ale wina czy niewinność nie miały żadnego znaczenia. Posłużyła za przykład. Oto, co spotyka tych, którzy nam się sprzeciwiają. Poprawka: oto, co spotka każdego, kto nam się sprzeciwi.
Nikt nie zajął się sześcioletnim Erikiem. Nie przyjął go żaden sierociniec. Nie zaopiekowało się nim państwo. Eric Wu uciekł. Spał w lesie. Żywił się resztkami ze śmietników. Przeżył. W wieku trzynastu lat został aresztowany za kradzież i wtrącony do więzienia. Nadzorca więzienia, łajdak gorszy od wszystkich swoich podopiecznych, dostrzegł drzemiące w nim możliwości. I tak to się zaczęło.
Wu patrzył na pustą skrytkę.
Ktoś jest w domu.
Wu spojrzał na sąsiedni budynek. Domyślał się, że to sprawka mieszkającej w nim kobiety. Lubiła patrzeć przez okno.
Z pewnością wiedziała, gdzie Freddy Sykes chowa klucz.
Rozważył możliwości. Miał dwie.
Pierwsza, to po prostu odjechać.
Jack Lawson jest zamknięty w bagażniku. Wu ma samochód.
Może odjechać, ukraść inny wóz, ruszyć w podróż i znaleźć inną kryjówkę.
Problem: w tym domu znajdują się odciski jego palców oraz ciężko ranny, może nieżywy, Freddy Sykes. Kobieta w bieliźnie, jeśli to ona, będzie w stanie zidentyfikować Wu, który niedawno wyszedł z więzienia i był na zwolnieniu warunkowym. Prokuratura podejrzewała go o straszliwe zbrodnie, ale nie była w stanie nic mu udowodnić. Tak więc poszli na ugodę i złagodzili zarzuty w zamian za jego zeznania. Wu odsiedział wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze, znajdującym się w Walden, w stanie Nowy Jork. W porównaniu z tym, czego doświadczył w swojej ojczyźnie, to więzienie było rajem.
Co wcale nie oznaczało, że chciał tam wrócić.
Nie, pierwsza możliwość nie jest dobra. Tak więc pozostaje druga.
Wu po cichu otworzył drzwi i wślizgnął się do środka.
Siedząc w limuzynie, Grace i Carl Vespa milczeli.
Grace wciąż wracała myślami do tamtej chwili, kiedy ostatni raz widziała Jimmy'ego X – przed piętnastoma laty w szpitalu.
Został zmuszony do tej wizyty przez swojego menedżera, który zaaranżował mu tam sesję fotograficzną, ale nie mógł na nią patrzeć, a tym bardziej wykrztusić słowa. Stał tylko przy jej łóżku, ściskając w ręku bukiet kwiatów, ze spuszczoną głową, jak chłopczyk oczekujący bury od nauczyciela. Grace nie odezwała się do niego. W końcu wręczył jej kwiaty i wyszedł.
Jimmy X porzucił scenę i uciekł. Plotka głosiła, że przeniósł się na prywatną wysepkę w pobliżu Fidżi. Teraz, piętnaście lat później, był tutaj, w New Jersey, i grał na perkusji dla kościelnego zespołu rockowego.
Kiedy dojeżdżali do domu Grace, Yespa powiedział:
– Czas niczego nie zmienił, wiesz. Grace spojrzała za okno.
– Jimmy X nie strzelał.
– Wiem.
– A więc czego od niego chcesz?
– Nigdy nie przeprosił.
– Czy to by wystarczyło? Zastanowił się nad tym, a potem rzekł:
– Był pewien chłopiec, który ocalał. David Reed. Pamiętasz go?