Выбрать главу

Milczała.

– I jest jeszcze coś. Pan Sykes doznał obrażeń co najmniej dwadzieścia cztery godziny przed tym, zanim go znaleźliśmy. Sądzi pani, że ta skrytka na klucze leżała tam przez cały ten czas?

– Nie mam pojęcia.

– No tak, oczywiście. Przecież nie patrzy pani bez przerwy na jego podwórko. Spoglądała na niego, nic nie mówiąc.

– A dlaczego pojechała pani z mężem za tym człowiekiem, który włamał się do domu Sykesa?

– Już mówiłam policji, że…

– Próbowała pani nam pomóc, żebyśmy go nie zgubili.

– A także dlatego, że się bałam.

– Czego?

– Tego, że on wie, że wezwałam policję.

– Dlaczego miałoby to panią niepokoić?

– Patrzyłam przez okno. Kiedy przyjechał tamten policjant. Włamywacz odwrócił się i mnie zobaczył.

– I pomyślała pani, że spróbuje panią zabić?

– Sama nie wiem. Bałam się i tyle. Perlmutter znowu w zadumie pokiwał głową.

– Chyba rozumiem. No, wie pani, w większości spraw me wszystko układa się w logiczną całość. Znów odwróciła się do niego plecami.

– Mówi pani, że prowadził forda windstara?

– Zgadza się.

– Wyjechał tym pojazdem z garażu, prawda?

– Tak.

– Widziała pani tablice rejestracyjne?

– Nie.

– Hmm. Jak pani myśli, dlaczego to zrobił?

– Co?

– Zaparkował samochód w garażu.

– Nie mam pojęcia. Może po to, żeby nikt nie zauważył jego samochodu.

– Tak, to możliwe.

Charlaine znowu wzięła męża za rękę. Pamiętała, jak ostatni raz trzymali się za ręce. Dwa miesiące temu, kiedy poszli obejrzeć tę romantyczną komedię z Meg Ryan. To dziwne, ale Mikę uwielbiał filmy o miłości. Oglądając melodramaty, miał łzy w oczach. W prawdziwym życiu tylko raz widziała, jak płakał, kiedy umarł jego ojciec. Jednak w kinie, mimo ciemności widziała, jak drży mu broda, a z oczu płyną łzy. Tamtego wieczoru wziął ją za rękę, a Charlaine – co teraz najbardziej ją dręczyło – w ogóle nie zareagowała. Mikę próbował spleść palce z jej palcami, ale ona lekko ścisnęła swoje, nie pozwalając na to. Oto, jak niewiele, po prostu nic nie znaczyło dla niej to, że ten otyły mężczyzna z rzednącymi włosami wziął ją za rękę.

– Czy mógłby pan już sobie pójść? – zapytała Perlmuttera.

– Pani wie, że nie mogę. Zamknęła oczy.

– Wiem o pani problemach z wyliczeniem podatku. Milczała.

– Dziś rano dzwoniła pani w tej sprawie do H amp;R Błock, prawda? Tam, gdzie pracuje pan Sykes.

Nie puściła ręki Mike'a, ale nagle wydało jej się, że mąż się od niej oddala.

– Pani Swain?

– Nie tutaj – powiedziała Charlaine do Perlmuttera. Puściła dłoń męża i wstała. – Nie przy moim mężu.

22

Pensjonariusze domów opieki są zawsze obecni i chętnie przyjmują gości. Grace wybrała numer i usłyszała rześki kobiecy głos.

– Starshine Assisted Living!

– Chciałabym się dowiedzieć, jakie są godziny odwiedzin – powiedziała Grace.

– Nie ma żadnych! – padła stanowcza odpowiedź.

– Słucham?

– Nie ma godzin odwiedzin. Można odwiedzać pensjonariuszy w dowolnej porze między siódmą a dwudziestą czwartą.

– Och. Chciałabym odwiedzić pana Roberta Dodda.

– Bobby'ego? Zaraz panią połączę z jego pokojem. Och, chwileczkę, jest ósma. Teraz ma zajęcia sportowe. Bobby stara się trzymać formę.

– Czy mogę jakoś się z nim umówić?

– Na spotkanie?

– Tak.

– Nie ma takiej potrzeby, wystarczy wpaść.

Podróż zajmie jej niecałe dwie godziny. To lepsze niż próby wyjaśnienia przez telefon, zwłaszcza że nie miała pojęcia, o co go zapytać.

– Sądzi pani, że zastanę go dziś do południa?

– Pewnie. Bobby już od dwóch lat nie prowadzi samochodu. Będzie tu.

– Dziękuję.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Siedzący przy stole i jedzący śniadanie Max wpakował obie ręce do pudełka płatków Capin Crunch. Widząc, jak sięga po zabawkę, Grace zastygła. Wszystko wygląda tak zwyczajnie. Dzieci wyczuwają nastroje. Grace dobrze o tym wie. Jednak czasem, no cóż, dzieci są tak cudownie niczego nieświadome. W tym momencie była za to wdzięczna losowi.

– Już wyjąłeś tę zabawkę – powiedziała. Max znieruchomiał.

– Tak?

– Takie duże pudła, a takie małe zabawki.

– Co mówisz?

Prawdę mówiąc, kiedy była mała, też tak robiła – grzebała w płatkach, szukając tandetnej zabawki. Skoro już o tym mowa, chyba w płatkach tej samej marki.

– Nieważne.

Pokroiła banana i zmieszała go z płatkami. Zawsze próbowała przechytrzyć syna, stopniowo dając więcej banana, a mniej płatków. Przez pewien czas dodawała Cheerio, zawierające mniej cukru, ale Max szybko się zorientował.

– Emmo! Wstawaj natychmiast!

Przeciągły jęk. Córka jest za mała, żeby mieć kłopoty ze wstawaniem. Grace zaczęła je mieć dopiero na studiach. No dobrze, może w połowie szkoły średniej. Jednak z całą pewnością nie w wieku ośmiu lat. Pomyślała o swoich rodzicach, zmarłych tak dawno temu. Czasem któreś z dzieci robiło coś, co przypominało Grace ojca lub matkę. Emma wydymała wargi w sposób bardzo przypominający babcię i Grace czasem aż zastygała ze zdziwienia. Max miał uśmiech jej ojca. Geny dawały o sobie znać i Grace nigdy nie była pewna, czy to pocieszające, czy smutne.

– Emmo, natychmiast!

Jakiś hałas. Chyba wstającego z łóżka dziecka.

Grace zaczęła szykować śniadanie dla córki. Max lubił kupować je sobie w szkole, a Grace nie miała nic przeciwko temu. Poranne przygotowywanie śniadań było cholernie nudnym zajęciem. Emma przez pewien czas też kupowała sobie śniadania, ale niedawno zniechęcił ją jakiś nieprzyjemny zapach w bufecie, od którego zbierało jej się na wymioty. Jadła na podwórku, nawet w zimie, ale szybko uświadomiła sobie, że jedzenie też jest przesiąknięte tym zapachem. Teraz jadła w bufecie, ale własne śniadanie, przyniesione w pudełku z Batmanem.

– Emmo!

– Jestem.

Emma miała na sobie swój standardowy strój sportowy: jasnobrązowe szorty, niebieską podkoszulkę Converse oraz bluzę New Jersey Nets. Wyjątkowo niedobrane kolory, ale może o to chodziło. Emma nie chciała nosić niczego choć odrobinę kobiecego. Nakłanianie jej do włożenia sukienki wymagało negocjacji równie delikatnych jak rozmowy na Bliskim Wschodzie i często równie bezskutecznych.

– Co chcesz na śniadanie? – zapytała Grace.

– Masło orzechowe i galaretkę.

Grace tylko na nią spojrzała. Emma zrobiła niewinną minę.

– No co?

– Jak długo chodzisz do tej szkoły?

– Hm?

– Już cztery lata, prawda? Rok zerówki, a teraz jesteś w trzeciej klasie. To razem cztery.

– I co z tego?

– Przez cały ten czas, ile razy prosiłaś, żebym zrobiła ci do szkoły kanapkę z masłem orzechowym?

– Nie wiem.