admiralicję statusu, tak więc próby ich przekupienia spełzną na niczym. Jeśli ktoś zaoferuje
wam przyśpieszenie ewakuacji bądź awans na liście oczekujących, zgłoście to natychmiast
lokalnej policji lub naszym oficerom, ponieważ z pewnością padliście ofiarą oszusta.
Hondo, znajdujący się poza polem widzenia kamer, machnął ręką, dając White’owi znać,
żeby wyłączył rejestrator.
Święcki nie umilkł jednak. Wyprostował się tylko bardziej, jakby przechodził do
ważniejszych spraw.
– Aby przyśpieszyć ewakuację, rekwirujemy czasowo wszystkie prywatne i korporacyjne
jednostki o napędzie międzysystemowym. Właściciele tych statków mają się natychmiast
zgłosić na lądowisku dziewiątym kosmodromu, gdzie otrzymają dalsze instrukcje. Dotyczy to
także jednostek znajdujących się aktualnie w przestrzeni wewnętrznej i na punktach zbornych
w pobliżu strefy skoku. Wszelkie próby uniknięcia konfiskaty bądź ucieczki z systemu będą
traktowane jako akt zdrady i karane z całą surowością.
– Kapitanie… – przerwał mu White.
– Nie widzicie, że wygłaszam orędzie? – warknął rozeźlony Święcki.
– Widzę, ale kazał pan meldować, jeśli ktoś będzie próbował uciekać na własną rękę.
– Wizja! – rzucił Święcki.
Na części ekranów pojawiła się krawędź fotosfery lokalnej gwiazdy i wiszące opodal
strefy skoku okręty eskorty, pozostawione tam przez konwój, by odwracały uwagę wroga od
jednostek ewakuujących cywilów. Obcy, widząc krążownik i dwanaście niszczycieli, powinni
ruszyć najpierw w pościg i zawrócić w kierunku Delty dopiero po próbie zniszczenia
uzbrojonego wroga – nieudanej tym razem, ponieważ dowódcy wszystkich okrętów otrzymali
rozkaz wykonania skoków podprzestrzennych, gdy tylko sytuacja zacznie się wymykać spod
ich kontroli. Dzięki podobnemu manewrowi Khumalo kupił swoim ludziom kilka dodatkowych
godzin, zatem tutaj może być podobnie, a każda uzyskana w ten sposób minuta pozwoli na
zaokrętowanie kolejnych uchodźców. O tym jednak nikt na Delcie nie mógł wiedzieć.
Tym razem obiektywy czujników nie zostały skierowane na studnie grawitacyjne i okręty
wojenne. Zebrani w centrum łączności zobaczyli pośrodku wyświetlacza niewielki
strumieniowiec. Igłowaty kadłub długości trzydziestu metrów kończyła kryza oddzielająca
część użytkową od reaktora i dysz. Maszyna jakich wiele, ani nowa, ani przesadnie stara.
Sprzęt, na jaki mógł sobie pozwolić każdy drobny przedsiębiorca, który nie harował na
najniższych szczeblach korporacji.
– Do pilota jednostki cywilnej zbliżającej się do punktu skoku, mówi kapitan Henryan
Święcki, współdowódca krążownika Djangonzalo Cervantes. Proszę o identyfikację.
Przez chwilę panowała kompletna cisza, potem przekaźnik ożył.
– Tu Zulu Echo Kilo Foxtrot siedem dziewięć jeden, czego chcecie?
– Ile osób przebywa na pokładzie waszej jednostki, Zulu Echo Kilo Foxtrot siedem
dziewięć jeden?
– A co wam do tego?
– Jeśli nie macie na pokładzie kompletu pasażerów, musicie natychmiast zawrócić do
najbliższej strefy postojowej.
– Nic nie muszę. Przewożę rodzinę własnym strumieniowcem. Wszystkie miejsca są zajęte.
Święcki spojrzał na żołnierza siedzącego przy sąsiedniej kontroli.
– Sprawdźcie to.
– Tak jest! – Plutonowy pochylił się nad wyświetlaczami. Po kilku sekundach napiętej ciszy
zameldował: – Skanery Cervantesa wykryły dwa widma charakterystyczne dla organizmów
żywych. Oficer dyżurny Deightona potwierdza prawidłowość tego odczytu.
– Słyszeliście, Zulu Echo Kilo Foxtrot siedem dziewięć jeden? – Henryan spojrzał znów
prosto w ekran, ale tym razem nie doczekał się odpowiedzi, dlatego powtórzył wywołanie
znacznie dobitniejszym tonem.
Pilot niewielkiego stateczku znów nie odpowiedział, za to dysze silników zaczęły emitować
jaśniejsze światło. Strumieniowiec przyśpieszał, wchodząc równocześnie na kurs prowadzący
ku najbliższej studni grawitacyjnej.
– Macie natychmiast przerwać podejście i zawrócić. Jeśli nie zrobicie tego w ciągu
piętnastu sekund, otworzymy do was ogień.
Tym razem kontakt został nawiązany.
– Ciekawe, jakim prawem – odezwał się kpiącym tonem pilot.
– Na mocy przepisów stanu wyjątkowego, którym objęto ten system – wyjaśnił spokojnie
Henryan. – Uznamy pana winnym próby zamordowania co najmniej czterech osób, ponieważ
tylu dodatkowych pasażerów zmieściłoby się na pokładzie pańskiego statku.
– Pieprzenie.
– Osiem sekund – rzucił White.
– Nie boję się was! – ryknął uciekinier. – Możecie mnie w dupę pocałować!
– Przerwijcie podejście, to wasza ostatnia szansa! – Henryan także podniósł głos.
– Spierdalaj…
Wystarczyło skinienie głowy, by White wprowadził komendę. Igłowaty stateczek
eksplodował dwie sekundy później, trafiony niewidoczną dla ludzkiego oka wiązką lasera.
– Ty morderco! – wydarła się Truffaut. Zdążyła zrobić dwa kroki w kierunku Świeckiego,
zanim powstrzymał ją jeden z żandarmów.
Pozostali oficjele i ustawieni pod ścianą technicy spoglądali tylko z niedowierzaniem na
dryfujące w przestrzeni szczątki luksusowego jachtu.
Henryan spojrzał ponownie w obiektywy holokamer.
– Do wszystkich jednostek znajdujących się w przestrzeni wewnętrznej Ulietty. Jeśli nie
macie na pokładzie kompletu pasażerów, natychmiast wracajcie na Deltę. Od tej pory
będziemy strzelać bez ostrzeżenia do każdego, kto spróbuje złamać zakaz. Koniec transmisji.
Nie ruszył się z miejsca, dopóki kapral nie dał mu znać, że kamery zostały wyłączone.
Dopiero wtedy wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na Hondo.
– Jak wyszło?
– Lepiej, niż przypuszczałem. – Porucznik nie odrywał wzroku od holopada. –
Zdecydowana większość jednostek lecących w kierunku strefy skoku już zmieniła kurs.
– Świetnie.
– Świetnie?! Kim wy jesteście, bo na pewno nie mam do czynienia z ludźmi?! – wydarła się
znowu rozwścieczona do białości Truffaut. – Zachowujecie się, jakby nic się nie stało.
Zabiliście dwoje niewinnych ludzi. Cywilów próbujących ocalić życie. Te sześć miejsc
naprawdę zrobiłoby tak wielką różnicę?
Henryan odwrócił się do niej bardzo wolno, jakby od niechcenia. Zdębiała, gdy zobaczyła
na jego twarzy szeroki uśmiech. Tak mocno rozdziawiła usta, że mógł policzyć jej wszystkie
zęby.
– Zna pani jakiś model kilkuosobowego strumieniowca, który ma na pokładzie nadajnik
kwantowy? – zapytał obojętnym tonem.
Wytrzeszczyła oczy, nie rozumiejąc ani jego reakcji, ani pytania.
– A to cwane skurwyklony – mruknął Lescaud, po czym zarechotał rubasznie.
Jako doświadczony policjant połapał się przed cywilami. Ninadine odwróciła się do niego
gwałtownie, jakby wbił jej nóż w plecy.
– Co?
– To ściema, szefowo – wyjaśnił, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Inscenizacja. Nikt do
nikogo nie strzelał.
– Te sześć miejsc niczego by nie zmieniło – doprecyzował Święcki – ale na jednostkach,
które zawróciły na Deltę, upchniemy kilka setek, może nawet więcej niż tysiąc dodatkowych
osób, a obrócimy tymi jachtami i promami ze dwa razy, zanim… dojdzie do kataklizmu.
– Dobrze to sobie wymyśliliście – przyznał szef policji. – Nawet ja dałem się zrobić na
szaro.
Zdezorientowana Truffaut stała pomiędzy nimi z na wpół otwartymi ustami, nie spuszczając
wzroku z żołnierzy okupujących centrum łączności. Potrzebowała dłuższej chwili, by
zrozumieć, co właściwie się stało.
.