Выбрать главу

w tempie wędrówki słońca. Będzie je pan widział, o ile pogoda się nie zepsuje, od wschodu

aż do momentu, gdy zniknie za horyzontem.

– A jeśli któryś z sąsiadów ustawi inne parametry niż ja? – zapytał Święcki.

– Na każdym piętrze jest tylko jeden priorytetowy apartament – wyjaśniła. – Pozostałe

pomieszczenia zajmują menadżerowie średnich szczebli.

– Tacy jak pani? – palnął, zanim pomyślał.

Posłała mu jedno z zabójczych spojrzeń, ale przytaknęła. Niechętnie wprawdzie, ale co

miała robić. Osiągnęła dopiero trzeci szczebel pięciostopniowej drabiny, o czym oboje

doskonale wiedzieli.

– Tak. Tacy jak ja.

– Nie chciałem pani urazić – powiedział, próbując ratować sytuację. – My, w wojsku,

jesteśmy przyzwyczajeni do hierarchii. Może nawet bardziej niż wy, w korporacjach.

– Tutaj, na Rubieżach, trzeci szczebel ma znacznie większe znaczenie niż w Systemach

Centralnych, czego jestem widomym dowodem – oświadczyła, unosząc dumnie głowę.

Henryan postanowił nie drążyć tematu. Nie chciał jej irytować jeszcze bardziej. Była mu

potrzebna. Mogła się okazać nieocenionym źródłem informacji.

– Tam, na lądowisku, celowo panią rozzłościłem – skłamał, widząc szansę na zatarcie złego

wrażenia. – Chciałem, żeby pani gniew wyglądał jak najautentyczniej. Przepraszam, jeśli

poczuła się pani dotknięta.

Spoglądała mu przez chwilę prosto w oczy. Chłodno, ale obojętnie, jakby rozmawiała

z kolegą o wykresach dotyczących produkcji.

– Tak myślałam – stwierdziła w końcu, wskazując ręką ciężką, obijaną niezłą imitacją skóry

kanapę, która stała w głębi apartamentu dwa metry od panoramicznego okna.

Poszedł za nią, a następnie opadł na zadziwiająco miękkie poduchy. Ona zajęła miejsce na

jednym z foteli. Wciąż miała na sobie tę samą obcisłą sukienkę, ale teraz zmieniła jej kolor

z burgunda na intensywny błękit. Przed przybyciem do apartamentu pozbyła się też

„futrzanego” nakrycia głowy.

– Czego się pan napije? – zapytała, gdy ze stojącej pomiędzy nimi obłej szafki wynurzyła

się bateria butelek i karafek.

Henryan obrzucił wzrokiem imponujący barek. Większość trunków widział po raz pierwszy

na oczy. Czuł pokusę, ale musiał odmówić.

– Jestem na służbie. Za chwilę lecę na inspekcję kopalni.

Skwitowała jego tłumaczenia szczerym śmiechem.

– Nie pan siądzie za sterami.

– To prawda, ale wolałbym, aby moi ludzie nie czuli ode mnie alkoholu.

– W takim razie polecam ten rum. – Sięgnęła po karafkę z krystalitu. – Valeryjski. Jest

całkowicie bezwonny, ale zachował wszelkie walory smakowe. I moc też – dodała, nalewając

brązowego jak jej oczy alkoholu do dwu szklanek. Na palec tylko.

– W takim razie… – Henryan chciał się pochylić, by sięgnąć po oferowany mu trunek, ale

uprzedziła go. Zanim zdążył się podnieść z kanapy, podstawiła mu szklankę pod nos. –

Dziękuję – wymamrotał, zaskoczony jej gestem.

Powęszył chwilę, przybliżając rant naczynia do nosa. Nie poczuł nic, zupełnie jakby nalano

do niego wody. Spróbował odrobinę i mlasnął, nie kryjąc zachwytu. To był naprawdę przedni

alkohol, wart pewnie więcej niż jego miesięczny żołd. Gdyby trafił tu przy innej okazji,

zmasakrowałby ten barek, ale dzisiaj…

Odstawił szklaneczkę na stolik.

– Skoro przełamaliśmy pierwsze lody, chciałam pana o coś zapytać – odezwała się znacznie

swobodniejszym tonem po wypiciu solidniejszego haustu.

– Słucham. – Henryan usiadł wygodniej. Był pewien, że zaraz się dowie, dlaczego urządziła

to całe przedstawienie.

– Domyślam się, że priorytetem pańskiej misji jest dokończenie załadunku rdzeniowca, ale

mnie bardziej interesuje, ilu ludzi macie ewakuować z Delty. Tylko proszę mówić szczerze.

Święcki zesztywniał.

– Nie rozumiem. Co znaczy ilu? Wszystkich.

Uśmiechnęła się, pociągnęła drugi łyk, zapewne dla kurażu, a gdy przełknęła trunek, także

odstawiła szklankę na blat.

– Nie jestem idiotką, kapitanie – rzuciła gniewnie. – Tylko trzy osoby przed czterdziestką

awansowały na trzeci szczebel w tej korporacji. Jak pan się zapewne domyśla, jestem jedną

z nich.

– Nigdy nie twierdziłem, że jest pani niemądra – sprostował, ważąc słowa.

– Proszę więc traktować mnie jak osobę równą sobie, przynajmniej pod względem

potencjału intelektualnego.

– Nie widzę problemu.

– Protekcjonalnego tonu także radziłabym się wyzbyć – dodała, sięgając ponownie po

karafkę.

– Staram się być uprzejmy.

– Prosiłam o szczerość, nie uprzejmość. – Nalała sobie, tym razem więcej, potem

wyciągnęła butelkę w jego stronę.

Odmówił stanowczym gestem.

– Odpowiedziałem szczerze – zapewnił, gdy przechylała szybkim ruchem szklankę. – Moim

celem jest uratowanie z Delty wszystkich kolonistów.

– A ilu z nich ma pan realne szanse uratować? Albo inaczej… Jak wysokie straty dopuszcza

admiralicja? Ma pan to bez wątpienia na piśmie.

Domyślał się, do czego Ninadine zmierza, ale nie był pewien w jakim celu, postanowił to

więc najpierw sprawdzić.

– Po co pani ta wiedza?

Znów patrzyła mu prosto w oczy. Natarczywie, wręcz napastliwie. Poczuł się nieswojo,

bardziej nawet niż za pierwszym razem, gdy posłała mu podobne spojrzenie przy wejściu.

Teraz jednak nic nie powiedziała, tylko zgięła prawą rękę i aktywowała wszczep. Ostatni

krzyk mody, podobnie jak makijaż i kreacja. Nad jej przedramieniem pojawił się wirtualny

ekranik osobistego komunikatora. Pogmerała w nim przez chwilę, a potem pokazała mu jedną

z odebranych wiadomości, a w zasadzie ostatni fragment. Numer przydzielony przez

admiralicję. Henryan poczuł mrowienie w karku. Sześć opalizujących zielenią cyfr, a pierwszą

z nich była trójka.

– Czy to wystarczający powód?

Potaknął skinieniem. Jeśli miała odrobinę oleju w głowie, a tak niewątpliwie było,

zrozumiała już, że nagły awans sprzed kilku dni był tak naprawdę zesłaniem, a może nawet

wyrokiem śmierci.

– No dobrze… – odparł, próbując zebrać myśli. W końcu zdecydował, że nie ma sensu

ukrywać prawdy. – Pięćdziesiąt sześć procent. To minimum wyznaczone przez admiralicję.

– Pięćdziesiąt sześć procent? – powtórzyła z niedowierzaniem w głosie. – To tylko sto

osiemdziesiąt tysięcy ludzi…

– W przybliżeniu – przyznał Święcki, sięgając po swoją szklankę. Nagle stało mu się

zupełnie obojętne, czy piloci wyczują od niego alkohol albo zauważą, że jest lekko wstawiony.

– Zamierzam jednak zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby uratować więcej kolonistów.

– Ilu więcej? – zapytała łamiącym się głosem. – Dziesięć tysięcy, dwadzieścia?

Milczał. Jeśli nawet stanie na głowie albo jakimś cudem uda mu się sprowadzić tu po raz

trzeci te kilka transportowców, które lada godzina wyruszą z Ulietty, to i tak nie zapakuje na

ich pokłady tylu ludzi, by przyszła jej kolej.

– Ucieszyłam się, kiedy wezwano mnie trzy dni temu do biura prezesa. Spodziewałam się

od pewnego czasu awansu na kierownika działu prawnego, ale ku swojemu zaskoczeniu

otrzymałam inną propozycję. Pan Betancourt zaproponował mi objęcie funkcji tymczasowego

zarządcy kolonii. Tylko na tydzień. Twierdził, że centrala wezwała zarząd i większość

dyrektorów do Systemów Centralnych, ponieważ szykują się wielkie zmiany, a on postanowił

dać mi szansę wykazania swej wartości. Jedną na milion, tak powiedział. – Pociągnęła

naprawdę spory haust rumu, aż nią zatrzęsło, gdy przełykała. – Teraz widzę, że odrobinę