Выбрать главу

odparł Rutta, czując nagle suchość w gardle.

– Tak, wiem. I rozumiem, czym pan się kierował, zlecając mu tę misję, choć przyznam, iż

w tym konkretnym wypadku wolałbym mieć tam oficera o nieco mniejszym ego i fantazji –

stwierdził Xiao.

– Ręczę za niego głową – wypalił zdezorientowany pułkownik, zanim zdążył pomyśleć.

– Skupmy się na temacie, panowie – poprosiła Modo, która chyba też pogubiła się

w słowach naczelnego wodza. – Proszę dopilnować tej sprawy, pułkowniku, a zasłużony

awans pana nie minie. Na tym rdzeniowcu musi się znaleźć komplet ładowni, nawet jeśli

będzie to oznaczało konieczność pozostania tej jednostki w systemie aż do pojawienia się tam

wroga, co poskutkuje skokiem podprzestrzennym w ostatniej chwili. Nawet jeśli kontynuacja

prac przy załadunku zmusi was do pozostawienia na Delcie większości kolonistów.

Zrozumiano?

– Tak jest. Zadbam o to osobiście – zapewnił ją Farland.

– Doskonale.

– I jeszcze ostatnia sprawa – odezwał się Xiao. – Admiralicja przychyliła się do waszych

żądań związanych z udzieleniem pełnego wsparcia ze strony pozostałych flot. Rada także nie

widzi żadnych przeciwskazań. Nowe plany i rozkazy zostały już przesłane do centrali

łączności sztabu metasektora.

– Nie zawiedźcie naszego zaufania, panowie – poprosiła kanclerz Modo.

Hologramy obojga zniknęły równocześnie, pozostawiając Farlanda i Ruttę w grobowej

ciszy.

– Czternaście miesięcy… – rzucił nieobecnym tonem pułkownik.

– Tak… – Wielki admirał także spoglądał gdzieś w przestrzeń. – Wiesz może, o co chodziło

z tym Święckim? – zapytał w końcu.

– Bladego pojęcia nie mam – przyznał szczerze Rutta.

.

OSIEM

System Ulietta, Sektor Zebra,

23.10.2354

Pokonanie dwustu siedemdziesięciu tysięcy kilometrów, jakie dzieliły kosmodrom Delty od

lądowiska na największym z trzech księżyców, zajęło wahadłowcowi niespełna dwadzieścia

minut. Święcki znalazł się na wydrążonym satelicie dwa razy szybciej niż zmierzający na

kolejną zmianę górnicy, mimo że wystartował dłuższą chwilę po nich.

Zaraz po wyjściu z atmosfery niewielki wojskowy prom minął konwój wrzecionowatych

korporacyjnych transportowców, które przewoziły w swoich przepastnych wielopoziomowych

przedziałach osobowych po dwa tysiące wystraszonych górników. Przez najbliższe osiem

godzin będą oni obsługiwali kombajny drążące pokłady rudy helonu i ładowali urobek do

olbrzymich kontenerów, które zostaną następnie wystrzelone na niską orbitę, gdzie czekał

gigantyczny rdzeniowiec. Jeden z największych masowców, jaki poruszał się kiedykolwiek

w przestrzeni zdobytej przez człowieka.

Prom minął tego potwora przy podchodzeniu do lądowania. Henryan przyglądał się

gigantowi z mieszaniną podziwu i szacunku. Na tle rozjaśnionej światłem tutejszej gwiazdy

powierzchni satelity zobaczył długą na niemal cztery kilometry walcowatą konstrukcję,

zakończoną z jednej strony dwustumetrową czaszą talerza deflekcyjnego, a z drugiej czterema

monstrualnymi dyszami i kulą reaktora. Całą przestrzeń między napędem a kolistym dziobem

miały wypełnić mocowane rewolwerowo ładownie. W tym momencie było ich tam nieco

ponad sto pięćdziesiąt, kolejne dwadzieścia powinno dotrzeć na orbitę, zanim w systemie

pojawią się Obcy, a w najgorszym wypadku zanim wrogie liniowce dotrą do Delty.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, gigantyczny frachtowiec zabierze z Ulietty sto

siedemdziesiąt dwa miliony ton rudy helonu, najwytrzymalszego i najrzadszego metalu, jaki

zdołano odkryć w Galaktyce. Sto siedemdziesiąt dwa miliony ton, czyli więcej, niż zużyły

wszystkie stocznie i przetwórnie Federacji w ciągu ostatnich dwóch lat.

Jeśli… w tym jednym słowie krył się cały dramatyzm sytuacji. Dokończenie załadunku

będzie wymagało poświęcenia kilku tysięcy istnień, bo tylu mniej więcej górników

obsługiwało cały proces na jednej zmianie. Admiralicja wątpiła, by wszyscy oni zechcieli

oddać życie dla dobra ludzkości, dlatego Święcki otrzymał dokładne wytyczne, jak

spacyfikować ewentualne bunty. Wytyczne, z którymi nawiasem mówiąc, absolutnie się nie

zgadzał.

Kazano mu mianowicie zmusić tych ludzi, by pozostali na swoich stanowiskach aż do

ostatniej chwili. Dano mu nawet prawo rozstrzeliwania opornych, gdyby zawiodły inne środki

przymusu. Wspomagać go w tym dziele miały trzy kompanie funkcjonariuszy wydziału

bezpieczeństwa, które pojawią się na Ulietcie już za kilka godzin, by na jego wezwanie

obsadzić kluczowe miejsca w kopalni i rozpocząć ewentualne czystki.

Święcki zaczął żałować, że nie odmówił… Nie, gdyby odmówił Rutcie, na jego miejsce

przysłano by kogoś innego. Kogoś znacznie bardziej bezwzględnego. Oficera, który bez

wahania wykonałby każdy rozkaz. Jeśli ci górnicy mają zyskać choć cień szansy na ocalenie,

to właśnie on musi doprowadzić tę misję do końca i znaleźć rozwiązanie pozwalające z jednej

strony wywieźć stąd metal, dzięki któremu ludzkość znacznie zwiększy swoje szanse na

wygranie tej wojny, z drugiej zaś zapewnić wszystkim górnikom możliwość pozostania przy

życiu. Wiedział jednak, że to nie będzie łatwe. A czasu, z każdą upływającą sekundą, było

coraz mniej…

.

DZIEWIĘĆ

Ciążenie było tu tak niskie, że łazik, którym obwoził go jeden z menadżerów korporacji,

więcej czasu spędzał nad powierzchnią księżyca niż na niej. I nie chodziło o brawurę ani

popisy kierowcy – Jandreasa Drechslera, statecznego, korpulentnego Hindusa po

osiemdziesiątce, jednego z sześciu zastępców dyrektora technicznego kopalni. Tak po prostu

jeździ się przy 0,4 g. Na szczęście ta sama siła, która pozwalała im szybować – a spowolniony

niską grawitacją lot trwał czasem nawet kilkanaście sekund – była też najlepszym

amortyzatorem przy nieuniknionych zderzeniach z gruntem. Sześciokołowy wóz opadał na

skaliste podłoże miękko jak balonik.

– Jeszcze tylko kilometr! – zawołał siedzący za manetkami przewodnik, gdy metalowe koła

ponownie oderwały się od skalistej powierzchni.

Henryan skinął głową, choć zdawał sobie sprawę, że tamten nie może tego widzieć.

Koloniści dysponowali sprzętem tak archaicznym i odmiennym od tego, do którego przywykł,

że czasami miał wrażenie, iż po wylądowaniu na tym księżycu cofnął się do czasów sprzed

wymyślenia napędu nadprzestrzennego. Kombinezon, w który się wcisnął, aby dokonać

inspekcji powierzchniowych i podziemnych instalacji, ważył ponad osiemdziesiąt

kilogramów, a jego baniasty hełm, choć bardzo obszerny, miał wyjątkowo mały wizjer i do

tego całkowicie pozbawiony wirtualnego wspomagania, tak więc Henryan musiał w trakcie tej

wyprawy polegać wyłącznie na własnych oczach. Był pozbawiony dostępu nawet do własnego

holopada, ponieważ konstruktorzy tych ubiorów nie wpadli na pomysł, by wyposażyć je

w łącza pozwalające na skomunikowanie ich wynalazku z systemem skafandra.

Robotnicy porozumiewali się ze sobą i nadzorem za pomocą zwykłych radiowych

komunikatorów, a do obsługi systemu podtrzymywania życia ich kombinezonów próżniowych

wystarczał najprostszy procesor. Tutaj nikt nie potrzebował wymyślnych nowinek

technicznych, liczyła się prostota i niezawodność. W tej właśnie kolejności, co przyznał nawet

Drechsler, gdy po opuszczeniu głównej kopuły skierowali się do pierwszej z siedmiu

instalacji, które tego dnia miał wizytować Święcki.

Teraz, po trzech godzinach pobytu na powierzchni, zbliżali się do przedostatniej atrakcji.