Выбрать главу

Ejektorów, które gość miał zaraz obejrzeć, nie dało się przeoczyć.

Łazik wyjechał z długiego parowu, którego dno wyrównano, by stworzyć namiastkę drogi,

i zatrzymał się u podnóża stromego wału otaczającego jeden z kraterów wybitych w skalistym

gruncie księżyca przez kolizję z innym ciałem niebieskim, do czego doszło miliony, a może

nawet miliardy lat temu. W skałach na wysokości kilkunastu metrów, tam gdzie powierzchnia

ściany była niemal pionowa, Henryan zobaczył wylot prostokątnego tunelu, z którego wybiegał

długi tor z lśniącej zimno plastali. Wsparta na dziesiątkach filarów konstrukcja przecinała

pokrytą głazami szarą równinę, by kilometr dalej wznieść się łagodnym łukiem i wymierzyć

w czarne niebo.

– To duma naszej kopalni, jeden z najpotężniejszych ejektorów, jaki kiedykolwiek

wyprodukowano – objaśnił Drechsler, zatrzymując pojazd na niewielkim wzniesieniu. –

Jeszcze moment… – dodał, spoglądając na zegarek. – Już!

Z wnętrza tunelu wynurzył się bezszelestnie wielki kontener ozdobiony logo korporacji.

Mknąc tuż nad elektromagnetycznym torem, przyśpieszał nieustannie, by po chwili dotrzeć do

łuku, minąć koniec szyny i pomknąć w niekończący się mrok. Święcki śledził go wzrokiem

przez kilka sekund, aż do chwili, gdy pojemnik z plastali zlał się z czernią przestrzeni.

– Następny zostanie wystrzelony za czterysta sekund – poinformował go Drechsler. – To

tempo pozwala nam wysłać na orbitę dziewięć ładunków na godzinę, przy czym każdy waży

ponad dziesięć tysięcy ton. A mamy tutaj pięć podobnych instalacji. Proszę spojrzeć… –

Wskazał na mknący nad ich głowami kontener, który musiał zostać wystrzelony z innego działa

elektromagnetycznego, zwanego ejektorem.

Święcki nie odpowiedział, próbował właśnie obliczyć w myślach, czy przy tym tempie

górnicy zdążą wypełnić żądania admiralicji. Wyglądało na to, że załadunek rdzeniowca

skończy się za około trzydzieści sześć godzin. Z grubsza licząc, rzecz jasna. W tym czasie

Obcy powinni być już w połowie drogi ze strefy skoku, nawet jeśli reszta eskadry zdoła ich

odciągnąć od pierwotnego celu, co wcale nie było takie pewne.

Ruszyli dalej. Łazik zjechał z wzniesienia i skierował się do odległej o kilometr

konstrukcji. Winda prowadząca do wnętrza jednej z kilkudziesięciu strefowych sterowni

magazynu znajdowała się po drugiej stronie ejektora.

– Możecie przyśpieszyć ten proces jeszcze bardziej? – zapytał Henryan, gdy znaleźli się

w końcu pomiędzy filarami pod samym torem.

– Nie – odparł bez zastanowienia Drechsler.

Jego głos zabrzmiał dziwnie metalicznie, z trudem dało się go zrozumieć przez szumy

i zakłócenia. Moment później zahamowali ostro w wąskim pasie cienia rzucanego przez tor

działa elektromagnetycznego.

– Co pan wyprawia? – obruszył się Święcki.

Przewodnik podniósł rękę, jakby chciał go uspokoić.

– Znajdujemy się w martwej strefie, kapitanie – powiedział. – Pole generowane przez

ejektor nie pozwoli na podsłuchanie i rejestrację tej rozmowy. Tutaj możemy mówić bez

owijania w bawełnę. Ninadine prosiła, żebym był z panem całkowicie szczery.

Henryan spojrzał mu prosto w oczy, a raczej w to miejsce zaparowanego wizjera, gdzie

powinny się teraz znajdować. Truffaut obiecała pomóc i jak widać, nie kłamała. Tylko po co ta

cała konspiracja? Czyżby korporacjoniści mieli swój własny wydział bezpieczeństwa?

– Jak pan ocenia szanse? – zapytał z wahaniem.

– Na ukończenie zadania?

– Tak.

Drechsler milczał przez dłuższą chwilę, nie poruszył się nawet, gdy nad ich głowami

przemknął cień kolejnego kontenera.

– Marnie to widzę – rzucił w końcu.

– Dlaczego?

– Pracujemy w tym tempie już od ponad dwustu godzin, a to nie jest najnowszy sprzęt.

– Spodziewa się pan awarii?

– To cud, że nie straciliśmy jeszcze żadnego z ejektorów. Te działa są przystosowane do

odpalania jednego ładunku na dziesięć minut. A my nie tylko przekroczyliśmy normy czasowe,

ale też pakujemy do każdego kontenera o tysiąc ton więcej, niż powinniśmy, czyli dziesięć

procent ponad dopuszczalne normy. Prędzej czy później coś musi pieprznąć. – Wskazał na

ciągnący się nad ich głowami pas plastali.

Święcki zerknął odruchowo w górę. Podtrzymujący szynę plastobeton był pokryty pajęczyną

pęknięć. Tu i ówdzie osypywał się z nich pył. Widać to było bardzo wyraźnie, ponieważ przy

tak niskiej grawitacji drobinki opadały na powierzchnię całymi minutami.

– Jakie jest prawdopodobieństwo, że te instalacje nie wytrzymają pracy przez kolejne

trzydzieści sześć godzin?

– Przed pańskim przylotem rozmawiałem o tym problemie z głównym inżynierem. Jego

zdaniem mamy siedemdziesiąt pięć procent szans na to, że któraś z linii padnie w ciągu

następnej doby.

Siedemdziesiąt pięć procent? Niedobrze… – pomyślał Henryan.

– Ile czasu będziecie potrzebowali na naprawy, jeśli dojdzie do takiej awarii?

– Nie wiem, ale…

– Proszę pamiętać, że nie jestem technikiem – przerwał mu Henryan – więc darujmy sobie

zbędne szczegóły. Jak długo trwały takie naprawy w przeszłości?

– Problem w tym, że żaden z naszych ejektorów nigdy wcześniej się nie zepsuł – odparł

Drechsler.

– Słucham? – Święcki aż podskoczył na fotelu. – Skąd w takim razie…

– Spokojnie, kapitanie – poprosił przewodnik, wpadając mu w słowo. – Jeszcze nie

skończyłem. Nie obawiamy się awarii sprzętowej, z czymś takim radzimy sobie na bieżąco.

W ciągu ostatnich trzech dni mieliśmy ponad tuzin drobnych awarii. Prawdziwym problemem

jest to… – Wycelował palcem w opadające wolno chmury pyłu. – Ejektory jeszcze nigdy nie

pracowały tak długo i pod takim obciążeniem. Te magazyny napełniano przez ostatnie pięć lat

– dodał tonem wyjaśnienia – a największa jednorazowa wysyłka, jaką pamiętam, to siedem

milionów ton. Wykonana bez pośpiechu, bez śrubowania norm.

– Rozumiem.

To miało sens nawet zdaniem takiego laika jak Henryan.

– Sam pan widzi, jak to wygląda. – Drechsler powiódł smutnym spojrzeniem za opadającym

wolno pyłem. – A z godziny na godzinę jest gorzej, co potwierdzają kolejne ekspertyzy.

Święcki zastanawiał się tylko chwilę.

– Co będzie, jeśli dojdzie do zawalenia któregoś z filarów?

– Co będzie? – zaśmiał się Drechsler. – To zależy. Jeśli stracimy podporę po wystrzeleniu

kontenera, wyłączymy ejektor, wydrukujemy potrzebny element i uzupełnimy nim konstrukcję.

– Jak długo to potrwa?

– Co najmniej dobę. Samo profilowanie toru może trwać kilka godzin, do tego dochodzą

próbne wyrzuty i tak dalej. Ale to jest ta bardziej optymistyczna wersja – zastrzegł. – Gorzej,

jeśli coś rozsypie się podczas wystrzeliwania ładunku, a to jest o wiele bardziej

prawdopodobne.

– Co wtedy? – zapytał Henryan, chociaż przeczuwał, jaką usłyszy odpowiedź.

– Nic. – Przewodnik wzruszył ramionami. – Koniec zabawy. Rozchwiany kontener rozniesie

kawał toru. Dziesiątki filarów i setki metrów szyny.

Milczeli przez dłuższą chwilę. Wyłączenie jednego działa elektromagnetycznego

zmniejszyłoby możliwości ekspedycyjne o jedną piątą. O niemal sto tysięcy ton na każdą

godzinę załadunku, a to przemnożone przez co najmniej dobę, a może i więcej…

– Czy zmniejszenie obciążenia do dopuszczalnego poziomu coś zmieni? – wyszedł

z propozycją Święcki.

Drechsler skinął głową.

– Tak. Stanowczo tak, ale nie wolno mi podjąć takiej decyzji. Nikt z nas nie ma

wystarczających uprawnień.