Выбрать главу

Wsiedli do sięgającego im pasa kosza i zapięli pasy bezpieczeństwa. Potem operatorka

uniosła kciuk, a gdy Święcki nie zareagował, poruszyła ręką, jakby go poganiała. Nie znał

robotniczych zwyczajów, ale domyślił się, że to jakiś sygnał. Odpowiedział podobnym gestem

i platforma ruszyła.

Wznosiła się wolno, jakby była rakietowym odpowiednikiem ślimaka. Kołysała się też

nieustannie, lekko, ale to wystarczyło, by Henryan poczuł wdzięczność dla projektantów,

którzy nie zapomnieli o porządnych zabezpieczeniach. Gdy żyroplatforma znalazła się nad

szczytem klifu, kobieta włączyła na moment dysze manewrowe.

Przesunęli się równie wolno nad czarne jak węgiel skały. Tam pompy zadziałały jeszcze

kilkakrotnie.

– Dalsza podróż w górę będzie możliwa po chwili postoju w miejscu – wyjaśniła

operatorka.

Święcki skinął głową. To był jej żywioł, nie zamierzał się wtrącać.

Ruszyli ponownie tak samo wolno jak przedtem. Kilkanaście sekund lotu wystarczyło

jednak, by Henryan zobaczył to, co chciał.

We wnętrzu krateru pracowało wiele ogromnych maszyn ładujących rudę do kontenerów

i zwożących je potem do komory ejektora. Działo elektromagnetyczne było jedyną stałą

budowlą na składowisku, jeśli nie liczyć ulokowanych na grani wież generujących pole

siłowe.

– Możemy już wracać – zadecydował kapitan i natychmiast przełączył się na kanał

dyrektora kopalni. – Xavieric, posłuchaj mnie uważnie. Musisz zorganizować ekipy od

demolki. Na pewno macie tutaj ludzi, którzy umieją wysadzić dosłownie wszystko.

– Co chcesz rozwalić, żołnierzu?

– Komorę ejektora i wszystkie wieże na klifie. W tym kraterze nie może pozostać nawet

ślad naszej technologii. Maszyny, jeśli którejś nie da się przenieść, też macie rozpieprzyć

i przysypać rudą.

– Oszalałeś? – oburzył się Dupree. – To własność korporacji. Wywalą mnie z roboty, jeśli

do czegoś takiego dopuszczę.

– Obcy i tak to wszystko rozpieprzą – przypomniał mu Święcki – a ciebie EB zostawiło

tutaj na pewną śmierć, więc na twoim miejscu nie oburzałbym się aż tak bardzo.

– Skoro Obcy mają to rozpieprzyć, po co ułatwiać im robotę? – zapytał całkiem sensownie

Xavieric.

– My zrobimy demolkę kontrolowaną – wyjaśnił kapitan. – Oni przypieprzą w ten krater

rdzeniami kinetycznymi i wyślą całą tę rudę na niską orbitę. Wasze dzieci latami będą ją

zbierały rękami do koszyków, zanim usypiecie sobie znowu kilka takich górek.

– Dobra… – Dupree załapał. – To nawet niezły pomysł. Może uda mi się tym sposobem

obłaskawić prezesów. Zaoszczędzimy im kolejne tryliony kredytów.

– Ty im zaoszczędzisz, Xavieric. To twój pomysł, gdyby co. Mnie do tego nie mieszaj.

Jakbym ja to zaproponował, admiralicja musiałaby zapytać twoich prezesów, zanim

wyraziłaby zgodę, a na to nie mamy czasu. I podeślij jednak ten grawiolot. Jeśli wszystko ma

mieć ręce i nogi, muszę skontaktować się ze sztabem.

– Robi się.

.

DZIEWIĘTNAŚCIE

System Anzio, Sektor Zebra,

24.10.2354

– Czy wyście zupełnie oszaleli, Święcki? – Rutta poczuł się znowu tak, jakby miał déjŕ vu.

Każda rozmowa z kapitanem zmierzała nieuchronnie do momentu, w którym padało

artykułowane w takiej czy innej formie dramatyczne pytanie.

– Nie, pułkowniku, wręcz przeciwnie, mojej głowie nic nie dolega.

– Naprawdę? – Rutta opadł ciężko na oparcie fotela. – Zapakowaliście półtora tysiąca

cywilów na pokład Cervantesa i uważacie, że to nie dowód niepoczytalności? A co będzie,

jeśli admiralicja każe wam walczyć?

– Będziemy… walczyć – odparł po chwili wahania Święcki.

– Hę? – Pułkownik domyślał się, że to nie było przypadkowe zająknięcie.

– Nie wiem, czy zdążę wrócić na pokład – odpowiedział Henryan.

Kłamał. Doskonale wiedział, że nie będzie go na krążowniku, gdy ten wykona skok

w nadprzestrzeń. Cervantes leciał już w kierunku strefy skoku, a on zamierzał zostać na

księżycu przez jeszcze dwie godziny, do zakończenia ewakuacji. Potrzebował tylko dobrego

usprawiedliwienia i chyba je znalazł.

– Co takiego? – Pułkownik eksplodował po raz kolejny. – Zamierzacie do tego wszystkiego

zdezerterować?

– W żadnym razie – zaprotestował kapitan. – Mam jednak problem. Z ludźmi. Gdy zwinę się

z księżyca, robotnicy porzucą sprzęt i zajmą się ratowaniem własnych tyłków. A jeśli

zrozumieją, że ich tutaj porzucamy, może dojść do aktów sabotażu. Nie chciałby pan chyba,

pułkowniku, żeby jakiś desperat wpieprzył się wahadłowcem w dysze rdzeniowca?

Rutta posłał mu mordercze spojrzenie. Wiedział, że taka właśnie wersja znajdzie się

w raporcie jego protegowanego.

– Kiedyś przeszarżujecie – rzucił kąśliwie po tym, jak już otarł dłonią twarz z potu. – A ja

nie będę was wtedy bronił.

On także kłamał. Nie rozumiał do końca polityki admiralicji. Według jego szacunków na

Rubieżach znajdowała się wystarczająca liczba jednostek cywilnych, by mogli przeprowadzić

pełną ewakuację wszystkich systemów. Jednakże Rada nie zgadzała się na uruchomienie całej

machiny. Na każdy kolejny wniosek kierowany w tej sprawie sztab otrzymywał odpowiedź

odmowną, szybką i zwięzłą, choć na znacznie ważniejsze decyzje musieli czekać całymi

godzinami, a nawet dniami.

Tak naprawdę Rutta podziwiał upór Święckiego i jego zaangażowanie. Nie znał wszystkich

szczegółów i wolał o nie na razie nie pytać, ale podejrzewał, że za kilka godzin w kolonii na

Ulietcie przestanie się roić od zdesperowanych ludzi. I to mu się podobało. Czułby ogromny

niesmak, gdyby Federacja zostawiła na pewną śmierć dziesiątki tysięcy górniczych rodzin. Co

nie znaczy, że nie musiał się trzymać oficjalnej linii.

– Na osłodę powiem panu, pułkowniku, że dyrektor kopalni wpadł na genialny pomysł.

– Słucham – rzucił zrezygnowanym tonem Rutta, spodziewając się kolejnego powodu do

wybuchu.

– Gdy tylko ejektory przestaną działać… a pierwszy z nich rozleci się lada moment… ekipy

burzące przystąpią do niszczenia infrastruktury na składowiskach.

– I czemu to ma służyć? Obcy zrobią to skuteczniej niż wy… – Nagle dotarło do niego, co

właśnie powiedział kapitan. – On wie?! – Zsiniał na twarzy, tak mu skoczyło ciśnienie. Poczuł

też ukłucie w okolicach nadgarstka. Sytuacja była na tyle poważna, że automed kombinezonu

zaaplikował środek uspokajający. Rutta żył przez ostatnie kilka dni w tak ogromnym stresie, że

nie nadążał z uzupełnianiem dozowników.

– Tak – potwierdził Henryan. – Musiałem go wtajemniczyć, ale może pan być spokojny,

Xavieric nie piśnie słowa. Ma motywację.

– I jak ja mam to wytłumaczyć admiralicji? Czego nie zrozumieliście w wyrażeniu: ściśle

tajne?

– Nie jestem technikiem, pułkowniku. Sam nie zdołałbym opracować planu uratowania

składowisk rudy…

– Więc to jednak wasz pomysł! – nie wytrzymał Rutta.

– Jakie to ma teraz znaczenie? Facet zbierze pochwały od zarządu korporacji i będzie

ustawiony do końca życia, a my nie musimy przechodzić całej drogi służbowej. Poza tym, o ile

się nie mylę, dawny zarząd kolonii został poinformowany o sytuacji na kilka dni przed

atakiem, więc nie ja pierwszy powinienem beknąć za złamanie tajemnicy.

Lek działał szybko, a do tego w tak małym stężeniu na szczęście nie otępiał. Choć

rozmówca mógł jeszcze nie zauważyć, że pułkownik powoli odzyskuje naturalną barwę,

faktem było, że Rutta zaczął reagować spokojniej.