Выбрать главу

— Nie — odpowiedziałem. — Będę się czuł z tą naturą związany, bezwolny wobec niej, jakby pochwycony przez taniec.

— Tak. — Poczułem uścisk jego ręki. — Nie odwracaj się od tego, chodź ze mną.

Szybko poprowadził mnie przez ulicę, odwracając się za każdym razem, gdy tylko zawahałem się, wyciągając do mnie rękę z uśmiechem na ustach. Jego obecność była równie zdumiewająca jak tej nocy, gdy przyszedł po mnie i powiedział, że zostanę wampirem.

— Zło zależy od punktu widzenia — szepnął. — Jesteśmy nieśmiertelni. To, co nas czeka w przyszłości, to bogate uczty, których wartości sumienie nie może oszacować. Bóg zabija i tak też będzie z nami. Odbiera życie bogatym i biednym, i my też tak będziemy robić. Chcę dzisiaj dziecka. Jestem jak matka… chcę dziecka!

Powinienem był wiedzieć, co ma na myśli. Ale nie wiedziałem. Zahipnotyzował mnie, zaczarował. Tańczyłem tak, jak zagrał, zupełnie jak wtedy, kiedy byłem śmiertelny. Mówił teraz do mnie:

— Nie bój się! Twój ból minie!

Przeszliśmy do ulicy, na której okna były oświetlone. Było to miejsce wynajmowanych domów. Roiło się tu od marynarzy, flisaków. Weszliśmy w wąskie drzwi, a potem wąskie kamienne przejście, w którym swój własny oddech słyszałem jak wycie wiatru. Lestat skradał się wzdłuż ściany, straciłem go z oczu i dopiero po chwili ujrzałem jego cień w świetle otwartych drzwi obok cienia innego człowieka. Ich głowy były pochylone, szept rozchodził się jak szelest suchych liści. Przysunąłem się bliżej, obawiając się, że nagle to ożywienie we mnie może prysnąć. Znowu poczułem chłód samotności, chłód winy.

— Ona tam jest — nucił Lestat. — Twój zraniony ptaszek. Twoja córka.

— O czym ty mówisz?

— Uratowałeś ją — szepnął. — Wiedziałem o tym. Zostawiłeś okno szeroko otwarte i przechodnie tu właśnie ją przynieśli.

Dziecko, ta mała dziewczynka! Z trudem łapałem powietrze. Ale on już prowadził mnie przez drzwi, pokazywał długą salę pełną drewnianych łóżek. W każdym łóżku leżało dziecko przykryte wąskim białym prześcieradłem. Na końcu oddziału paliła się jedna świeczka, oświetlając pochyloną nad małym biurkiem siostrę. Szliśmy głównym przejściem między rzędami łóżek.

— Głodujące dzieci, sieroty — rzucił Lestat. — Dzieci zarazy i gorączki.

Zatrzymał się. Zobaczyłem małą dziewczynkę leżącą w łóżku. Nadszedł mężczyzna, z którym Lestat zamienił wcześniej kilka zdań i obaj ponownie zaczęli coś cicho szeptać, aby nie obudzić śpiących dzieci. Jakieś dziecko w sąsiednim pokoju zaczęło krzyczeć. Siostra wstała pośpiesznie i szybkim krokiem udała się obok. Teraz zobaczyłem, jak lekarz pochylił się i otulił dziecko w prześcieradło. Lestat wyciągnął pieniądze z kieszeni i położył je na łóżku. Doktor coś mówił o tym, jak bardzo się cieszy, że przyszliśmy po nią, i o tym, że większość dzieci to sieroty i nikt się nimi nie interesuje. Przybywają tutaj na statkach, czasami osierocone dzieci są tak małe, że nie mogą nawet powiedzieć, które martwe ciało jest ciałem matki. Wydawało mu się, że Lestat był ojcem dziecka.

W chwilę później Lestat biegł już ulicą z dzieckiem na rękach. Białe prześcieradło połyskiwało na tle jego czarnego płaszcza i peleryny, i nawet ja, ze wzrokiem wampira, ulegałem czasami złudzeniu, że to samo prześcieradło płynęło przez noc, jak unoszony wiatrem kształt. Wreszcie dopadłem go, gdy zbliżaliśmy się do oświetlonego lampami Place d’Armes. Dziewczynka leżała blada na ramionach wampira, ale jej policzki nadal były pełne jak śliweczki, choć straciła wiele krwi i bliska była śmierci. Otworzyła oczy, czy raczej jej powieki uniosły się lekko; z trudem pod długimi kręconymi rzęsami ujrzałem smugę bieli.

— Lestat, co ty robisz? Dokąd ją zabierasz? — domagałem się odpowiedzi. Ale sam wiedziałem aż nadto dobrze. Zmierzał ku naszemu mieszkaniu w hotelu. Oba ciała martwych kobiet leżały tak, jakeśmy je zostawili. Jedna starannie ułożona w trumnie, jak gdyby jej ciałem zajął się już przedsiębiorca pogrzebowy, druga siedząca w fotelu przy stole. Lestat przebiegł koło nich Jakby wcale ich nie zauważył, gdy ja tymczasem przyglądałem się im jak zafascynowany. Świece wypaliły się już całkowicie i jedyne światło dawał księżyc i uliczne lampy. Widziałem lodowaty i błyszczący profil Lestata, gdy układał dziecko na poduszce.

— Podejdź tutaj, Louis, przecież nie nasyciłeś się wczoraj. Wiem, że nie — powiedział z tym samym spokojnym, przekonującym głosem, który tak zręcznie wykorzystywał tego wieczoru. Uchwycił mnie za rękę. Była ciepła. Ściskał mnie mocno. — Spójrz na nią, Louis, jak słodko i pulchnie wygląda, jak gdyby nawet śmierć nie mogła odebrać jej świeżości, wola życia jest zbyt silna! Śmierć może uczynić rzeźbę z jej malutkich ust i okrągłych rączek, ale nie może sprawić by zwiędła i wyblakła! Pamiętasz, jak bardzo chciałeś jej, gdy tylko zobaczyłeś ją tam, w tym pokoju.

Zaprzeczyłem. Nigdy nie chciałem jej zabić. Nie miałem takiego zamiaru. Ale wtedy nagle przypomniałem sobie dwie sprzeczne rzeczy, które rozdzierały mnie w mojej agonii. Przypomniałem sobie silne uderzenia jej serduszka na tle moich i zapragnąłem czuć to raz jeszcze. Tak silnie, że musiałem odwrócić się od niej, leżącej w łóżku, i chyba wybiegłbym z pokoju, gdyby nie mocny uścisk Lestata. Z drugiej strony przypomniałem sobie twarz jej matki i ten moment przerażenia, kiedy upuściłem dziecko, a on wszedł do pokoju. Ale teraz nie kpił ze mnie. Wprawiał mnie w zakłopotanie.

— Chcesz ją, Louis. Czy rozumiesz teraz, kiedy już zdecydowałeś się na nią, że możesz mieć kogokolwiek sobie zażyczysz? Chciałeś ją zeszłej nocy, ale stchórzyłeś i dlatego jeszcze żyje — wiedziałem, że mówi prawdę. Znów odczuwałem pragnienie tej ekstazy, gdy przyciskałem ją mocno do siebie, jej serce biło i biło, nie słabnąc.

— Ona jest za silna dla mnie… Jej serce nie chce przestać bić — powiedziałem do niego.

Naprawdę, jest taka silna? — Uśmiechnął się. Przysunął mnie blisko do siebie. — Weź ją, Louis. Wiem, że chcesz.

Przysunąłem się blisko do łóżka, ale przyglądałem się tylko. Jej klatka piersiowa ledwo się unosiła, a jedna rączka zaplątała się w długie włosy. Nie, nie mogłem tego znieść — patrzyłem na nią, pragnąc pozostawić ją przy życiu, a jednocześnie odczuwałem fizyczne nieodparte pragnienie jej krwi. Im więcej patrzyłem na nią, tym bardziej zbliżałem się do niej, dotykałem jej skóry. Wsunąłem ręce pod jej plecy i podniosłem do góry, do mnie, czułem jej miękką szyję. Miękka, miękka, taka właśnie dla mnie była. Próbowałem wmawiać w siebie, że to i tak dla niej najlepsze wyjście — umrzeć, co miało przecież dobrego spotkać ją w życiu? — ale oszukiwałem się tylko takimi myślami. Chciałem jej krwi. I dlatego wziąłem ją na ręce i przytulałem jej płonący policzek do mojego. Czułem jej włosy wpadające na moje przeguby rąk i drażniące moje powieki, słodki zapach dziecka, silny i pulsujący, pomimo choroby i bliskiej śmierci. Jęknęła i poruszyła się we śnie. Tego było już zbyt wiele dla mnie. Zabiję ją, zanim się obudzi i zda sobie z tego sprawę. Wbiłem się w jej gardło i usłyszałem, jak Lestat wypowiada dziwne słowa:

— Zaledwie mała łza. To zaledwie maleńkie gardziołko.

Posłuchałem go.

Nie będę ci opowiadał raz jeszcze, czym to wszystko dla mnie było poza tym, że wciągnęło mnie znowu tak jak poprzednio. Jak zresztą zawsze zabójstwo, zabijanie, tyle że mocniej. Moje kolana ugięły się i przyklęknąłem przy łóżku. W tej półleżącej postawie sączyłem krew do końca. Znów usłyszałem to serce walące jak dzwon, odmawiające wstrzymania uderzeń. Nie chciała się poddać. Nagle, gdy tak ssałem bez końca, instynktownie czekając na zwolnienie bicia serca, co oznaczałoby już śmierć, Lestat oderwał mnie od małej.