Выбрать главу

Ale nie było sprzeczek. Trzymaliśmy się razem. Byliśmy nieźle dopasowani. Książki zaczęły wypełniać nasze wielkie mieszkanie, od podłogi do sufitu rzędy połyskujące skórzanymi oprawami. Kiedy Klaudia i ja zaspokajaliśmy nasze wrodzone zamiłowanie do literatury, Lestat tymczasem uganiał się za zbytkami. Było tak do chwili, gdy Klaudia zaczęła stawiać pewne, nowe pytania.

Wampir przerwał. Na twarzy chłopaka malował się taki sam niepokój jak poprzednio, jak gdyby cierpliwość wiele go kosztowała. Wampir złożył dłonie i koniuszki długich białych palców stykały się, tworząc kształt piramidy. Zacisnął je mocno. Zdawało się, że zapomniał całkowicie o obecności dziennikarza.

— Powinienem był wiedzieć — powiedział nagle — że było to nieuniknione i dostrzec wcześniej tego objawy. Ale tak byłem z nią zżyty, tak nią zaślepiony. Tak całkowicie byłem jej oddany, była moim jedynym towarzyszem we wszystkich tych chwilach przebudzenia, jedynym poza śmiercią. Powinienem był wiedzieć. Coś jednak we mnie pozostało świadome niebezpieczeństwa i tej ciemności wokół nas, jak byśmy spacerowali zawsze tuż na skraju przepaści. Zdarzało się czasami, że realny świat, jaki mnie otaczał zdawał się nieistotny i urojony, i nie dostrzegałem nic poza tą ciemnością. To tak, jak gdyby ziemia nagle miała się otworzyć, powodując wielkie pęknięcie wzdłuż Rue Royale i pozostawiając z domów tylko pył i gruzy. Hmmm… odbiegłem od tematu. Co to ja mówiłem? Aha, że zignorowałem te pierwsze objawy zmian, które w niej zachodziły, że desperacko przywarłem do szczęścia, jakim mnie obdarowywała. Poza tym niczego innego nie dostrzegałem.

Ale zmiany te szybko dały znać o sobie. Klaudia zaczęła chłodno odnosić się do Lestata. Wpadła w manię przyglądania mu się godzinami. Często gdy coś do niej mówił, nie odpowiadała, zachowując milczenie i trudno było dociec, czy z pogardy dla niego, czy też rzeczywiście nie słyszała go. I tak oto nasz kruchy spokój domowy prysł wraz z jego pierwszą wściekłą reakcją na zachowanie Klaudii. Nie musiał być kochany, ale nie wolno go było ignorować. Raz nawet podbiegł do niej, krzycząc, że ją uderzy. Nagle znalazłem się w paskudnej sytuacji, w której musiałbym walczyć z nim tak, jak miało to miejsce, nim jeszcze Klaudia zamieszkała z nami.

— Ona nie jest już dzieckiem — powiedziałem cicho. — Nie wiem, jak to nazwać. Ona jest kobietą.

Nalegałem, by nie przejmował się jej zachowaniem i również okazywał jej pogardę. Któregoś wieczoru wszedł wzburzony i oznajmił mi, że Klaudia śledziła go, choć wcześniej odmówiła wspólnego pójścia na łowy, potem nie odstępowała go jednak na krok.

— Co się z nią dzieje? — napadł na mnie, jak gdybym to ja był jej ojcem i w związku z tym powinienem wiedzieć.

A potem, którejś nocy, zniknęły nasze dwie służące. Matka i córka. Posłałem dorożkę po nie do ich domu, ale woźnica, po powrocie, oznajmił mi tylko, że zaginęły. Chwilę później zjawił się mąż starej, waląc kołatką do bramy. Gdy otworzyłem, odstąpił od drzwi i cofnął się o krok na ceglanym chodniku. Patrzył na mnie tym charakterystycznym spojrzeniem pełnym podejrzliwości, które wcześniej czy później wślizgiwało się w twarze wszystkich znajomych śmiertelników. Było to zresztą dla nich zapowiedzią śmierci, jak bladość może być zapowiedzią śmiertelnej gorączki. Usiłowałem wytłumaczyć mu, że nie zjawiły się także u nas, ni matka, ni córka i że wszyscy musimy rozpocząć poszukiwania.

— To ona! — syknął Lestat, gdy tylko zamknąłem drzwi. — Ona coś im zrobiła i sprowadziła ryzyko na nas wszystkich. Już ja ją zmuszę do tego, by nam powiedziała!

Zadudniły jego kroki na spiralnych schodach prowadzących na górę. Wiedziałem, że nie ma jej teraz, wyśliznęła się bowiem na zewnątrz, gdy tylko otworzyłem bramę. Domyśliłem się także czegoś innego. Ten dziwny zapach dochodzący z drugiego końca dziedzińca, z zamkniętej, od dawna nie używanej kuchni, smród, który mieszał się nieprzyjemnie z aromatem lonicery. Zapach cmentarza. Słyszałem, jak Lestat wraca na dół, gdy właśnie zbliżałem się do wypaczonych zamkniętych okiennic domku. Już od dawna kuchnia była nie używana, stała więc tutaj jak stary ceglany grobowiec. Okiennice przybite zardzewiałymi już gwoźdźmi puściły z łatwością. Słyszałem, jak Lestat dyszy za mną, gdy wstąpiliśmy w cuchnącą ciemność. Leżały tam na podłodze, matka i córka razem, ułożone tak, że ramię matki obejmowało kibić córki, a jej głowa z kolei oparta była na piersi matki. Obie były cuchnące od fekaliów, wokół nich unosiła się chmura owadów, które poderwały się z podłogi, gdy okiennica odpadła i musiałem opędzać się od nich w konwulsyjnym obrzydzeniu. Mrówki spacerowały swobodnie po powiekach i ustach trupów. W świetle księżyca widziałem niezliczoną liczbę srebrzystych śladów całej siatki ścieżek ślimaków.

— Niech ją szlag! — wybuchnął Lestat, a ja uchwyciłem go za ramię i trzymałem mocno, wysilając całą moją moc.

— Co chcesz z nią zrobić? — naparłem na niego. — Co możesz jej zrobić? Nie jest już przecież dzieckiem, które podporządkuje się nam we wszystkim, tylko dlatego, że tak chcemy. Musimy ją nauczyć.

— Ona już wie! — cofnął się i poprawił surdut. — Od lat już wie, co ma robić! Na jakie ryzyko można sobie pozwolić, a na jakie nie. Nie życzę sobie, by robiła takie rzeczy bez mojej zgody. Nie będę tego tolerował.

— Czyżbyś był naszym panem? Nie nauczyłeś jej tego. Czy miała to wchłonąć z mojej cichej służalczości. Nie sądzę. Ona uważa teraz siebie za całkowicie nam równą. Mówię ci, musimy przemówić jej do rozsądku, nauczyć, aby szanowała to, co nasze. Tak jak wszyscy powinniśmy to szanować.

Odszedł w widoczny sposób pochłonięty tym, co mu powiedziałem, choć oczywiście nie dał tego po sobie poznać. Zabrał swoją zemstę ze sobą, na miasto. Gdy wrócił do domu, zmęczony, nasycony, Klaudii jeszcze nie było. Usiadł wsparty o atłasowe oparcie fotela i wyprostował swe długie nogi.

— Czy pochowałeś je? — zapytał.

— Już ich nie ma — odpowiedziałem. Nie miałem ochoty przyznać się, nawet przed sobą, że spaliłem ich szczątki w starym, nie używanym od dawna piecu.

— Jest jeszcze ten stary, z którym musimy coś zrobić, i brat — dodałem. Bałem się jego złego humoru. Chciałem od razu zaplanować coś, co pozbawiłoby nas całego tego problemu. Odrzekł jednak, że już ich nie ma wśród żywych, że śmierć odwiedziła ich dzisiaj podczas wieczerzy w ich małym domku na peryferiach. Że odprawiła modlitwę przy stole, gdy już ich nie stało.

— Wino — wyszeptał, przesuwając palcem po wargach. Obaj wypili za dużo wina. W drodze powrotnej stwierdziłem nagle, że walę patykiem w słupy ogrodzeń, aby wystukać jakąś melodię — zaśmiał się. — Ale nie podoba mi się to, to oszołomienie. A ty to lubisz?

Spojrzał na mnie tak, że nie mogłem ukryć rozbawienia i musiałem się uśmiechnąć. Wino jeszcze działało i nadal był podchmielony. W tym momencie jego twarz wyglądała ciepło i rozumnie. Wykorzystałem to i pochylając się do niego, powiedziałem: