Выбрать главу

— To tu po raz pierwszy zobaczyłem ciebie — odezwałem się do Klaudii, zdecydowany powiedzieć o wszystkim tak, by zrozumiała, a przecież czułem na sobie jej chłodne spojrzenie i dystans, z jakim patrzyła na mnie. — Usłyszałem, jak płakałaś. Byłaś tam, w tym pokoju razem z matką. Twoja matka już nie żyła. Od wielu dni, ale ty nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Przywarłaś do niej szlochając… płacząc żałośnie. Byłaś przerażająco blada i w gorączce. Byłaś głodna. Próbowałaś obudzić ją ze śmiertelnego snu. Obejmowałaś, domagając się ciepła, tuliłaś się przepełniona strachem Był już prawie ranek i…

Dotknąłem palcami skroni.

— Otworzyłem okiennicę… wszedłem do tego pokoju. Odczuwałem współczucie ale… i jeszcze coś.

Zobaczyłem, jak jej usta rozchyliły się, a oczy rozszerzyły.

— Ty… przyszedłeś wypić moją krew? — wyszeptała. — Byłam twoją ofiarą!

— Tak — odrzekłem. — Zrobiłem to.

Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Trwało to wieczność i było tak bolesne, że oboje nie mogliśmy tego znieść. Klaudia nie poruszyła się w ciemnościach, jej wielkie oczy odbijały słabe światło, a ciepłe powietrze zadrgało nagle od jakiegoś odległego dźwięku. A potem odwróciła się. Usłyszałem stukot jej bucików, gdy biegła. Stałem jak wryty, wsłuchując się w ten odgłos, który stawał się coraz cichszy, Obróciłem się. Strach zawładnął mną ponownie, wzrastał nieprzezwyciężony. Pobiegłem za nią. Nie mieściło mi się w głowie, że mogę jej nie dogonić, nie zatrzymać i nie powiedzieć, że ją kocham. Muszę ją mieć, zatrzymać przy sobie. Gdy biegłem za nią na oślep ciemną ulicą, każda sekunda wydawała mi się chwilą, w której traciłem ją, kropla po kropli. Moje serce waliło jak oszalałe, nienasycone, tłukło się i sprzeciwiało temu silnemu podnieceniu. Nagle stanąłem jak wryty. Klaudia stała pod latarnią. Patrzyła na mnie, jak gdyby zobaczyła mnie po raz pierwszy. Objąłem jej dziecięcą kibić i podniosłem do światła. Obserwowała mnie. Jej twarz była wykrzywiona, głowę odwracała na boki, jak gdyby unikała mojego spojrzenia, jak gdyby musiała odwrócić się od przemożnego poczucia wstrętu.

— Ty mnie zabiłeś — wyszeptała — ty odebrałeś mi życie!

— Tak — odparłem, trzymając ją tak mocno, że czułem, jak wali jej serce. — A raczej próbowałem odebrać, wyssać je. Ale ty miałaś serce niepodobne do żadnego, które kiedykolwiek czułem. Serce, które biło i biło, aż musiałem cię zostawić, odrzucić od siebie, ażebyś nie przyspieszyła za bardzo mojego tętna i nie zabiła mnie. To Lestat odszukał mnie tutaj. Louis, sentymentalny Louis przyłapany na uczcie z małego złotowłosego dziecka, świętego niewiniątka, malej dziewczynki. Przyniósł cię ze szpitala, gdzie się potem znalazłaś i nawet nie mogłem się domyślić, co zamierza poza tym, że chciał uprzytomnić mi moje własne powołanie, moją naturę wampira. „Weź ją, skończ, co zacząłeś” — powiedział. I znów poczułem pragnienie tej krwi. Och, wiem, że straciłem cię teraz na zawsze. Widzę to w twoich oczach! Patrzysz na mnie tak, jak patrzysz na ludzi śmiertelnych, z góry, z chłodną wyniosłością, której nie mogą zrozumieć. Ale zrobiłem to. Ponownie wbiłem zęby w twoją szyję, nędzny, nie do powstrzymania głód twojego walącego jak młot serca, tych policzków, tej skóry. Byłaś różowa i delikatna, taka jak inne dzieci, słodka z soczystym zapachem soli i kurzu. Wziąłem cię na ręce. Przyssałem się ponownie. I gdy znów poczułem, że serce twe prędzej mnie pozbawi życia, niż podda się, nie dbałem już o to. On nas rozdzielił, i rozcinając przegub swojej dłoni podał ci do picia własną krew. A ty piłaś. Piłaś jego krew bez opamiętania, aż prawie wyssałaś wszystko, aż się zataczał. Ale wtedy stałaś się już wampirem. Tej samej nocy jeszcze piłaś krew ludzką. I od tej pory tak już co noc.

Jej twarz nie zmieniła się. Była jak z wosku, tylko oczy żyły. Nic więcej nie miałem do powiedzenia. Postawiłem ją na ziemi.

— Odebrałem ci życie — powiedziałem — a on dał ci je ponownie.

— I oto żyję — odrzekła szeptem — i nienawidzę was obu!

Zapadła cisza.

— Dlaczego powiedział jej pan o tym? — zapytał chłopak po pełnej szacunku pauzie.

— Jakżeż mogłem jej nie powiedzieć? — Wampir zerknął na reportera z lekkim zaskoczeniem. — Musiała to wiedzieć. Sama musiała to rozważyć. Przecież Lestat nie dostał jej w pełni życia, tak jak to było w moim przypadku. Najpierw ja ją poraziłem. Umarłaby! Nie byłoby już dla niej żadnej szansy. Ale co za różnica! Dla nas wszystkich to tylko sprawa lat, powolnego umierania! Co z tego, że zobaczyła wyraziściej to, co wiedzą wszyscy ludzie: że śmierć jest nieunikniona, chyba że ktoś wybierze… to!

Otworzył dłonie i spoglądał na nie.

— Stracił ją pan? Czy odeszła?

— Odeszła! Dokąd mogła odejść? Była dzieckiem nie większym od innych dzieci. Kto by ją przygarnął? Czy miała znaleźć sobie jakiś stary grobowiec i jak jakiś mityczny wampir kłaść się razem z robakami i mrówkami za dnia, a wstawać w nocy na polowania? Ale nie dlatego nie odeszła. Coś w niej samej było pokrewne temu, co tkwiło we mnie. To samo było zresztą z Lestatem. Nie mogliśmy znieść myśli, by pozostać sami i żyć samotnie! Potrzebowaliśmy nawzajem swego towarzystwa. Otaczał nas świat z mnóstwem śmiertelnych ludzi, potykających się o nas. Świat ludzi ślepych i pochłoniętych swoimi sprawami.

„Skazani na siebie w nienawiści” — powiedziała mi spokojnie później. Znalazłem ją w domu, siedzącą przy wygaszonym kominku i obrywającą listki lawendy z długiej łodygi. Kamień spadł mi z serca, gdy ją ujrzałem. Zrobiłbym wtedy dla niej wszystko! I gdy zapytała mnie cicho, czy powiem jej wszystko, co wiem, uczyniłem to z radością. Reszta bowiem była już niczym w porównaniu z sekretem, który ukrywałem do tej pory. Opowiedziałem jej o sobie tak, jak teraz opowiadam tobie; o tym, jak Lestat przyszedł do mnie i o tym, co wydarzyło się tej nocy, gdy przyniósł ją ze szpitala. Nie zadawała żadnych pytań, a tylko czasami spoglądała na mnie znad swych kwiatów. Wreszcie, gdy skończyłem, siedziałem, wpatrując się znowu w tę nieszczęsną czaszkę i słuchając, jak zrywane płatki ześlizgują się po jej sukni. Nagle odezwała się:

— Nie pogardzam tobą!

Obudziłem się. Zsunęła się z wysokiej adamaszkowej poduszki i podeszła do mnie pachnąca kwiatami.

— Czy to jest zapach śmiertelnego dziecka? — zapytała. — Louis, mój drogi.

Pamiętam, że objąłem ją i wtuliłem głowę w jej małą pierś, a ona utopiła swe malutkie rączki w moich włosach, uspokajając mnie i tuląc.

— Byłam dla ciebie śmiertelna — powiedziała. Kiedy podniosłem wzrok, ujrzałem, jak się uśmiecha. Ale miękkość jej ust była ulotna i chwilę później patrzyła już, jakby mnie nie dostrzegając, jak ktoś, kto zasłuchany jest w tony delikatnej, poważnej muzyki.

— Ty ofiarowałeś mi swój nieśmiertelny pocałunek — rzekła, nie do mnie, ale do siebie. — Kochałeś mnie swoją naturą wampira.

— Kocham cię teraz moją ludzką naturą, jeśli kiedykolwiek ją miałem — odrzekłem.

— Ach, tak — odezwała się nadal zadumana. — Tak, i to jest właśnie twój słaby punkt. To dlatego twoja twarz była taka nieszczęśliwa, kiedy powiedziałam ci — jak czynią to ludzie — że ciebie nienawidzę. Dlatego patrzysz na mnie właśnie tak, jak teraz. To ludzka natura. Ja nie mam ludzkiej natury. I żadne opowiadanie o matczynych zwłokach i pokojach hotelowych, gdzie dzieci uczą się potworności, nie są w stanie obudzić jej we mnie. Po prostu jej nie mam. Twoje oczy nabierają chłodu, gdy mówię ci teraz o tym. A przecież mówię twoim językiem. Mam te same uczucia względem prawdy i tę samą potrzebę docierania do sedna tego wszystkiego, co ważne… A teraz sen trwający sześćdziesiąt pięć lat skończył się.